Posts Tagged‘w roli głównej’

W roli głównej: Clochee Serum silnie nawilżające

Nowa gwiazdka na nieboskłonie nam zabłysła. Nowa marka na naszej polskiej ziemi się pojawiła. I dzisiaj się Wam w Lili zaprezentuje! W roli głównej przed Wami Clochee Serum silnie nawilżające!

Tak… Mam słabość do małych manufaktur z pomysłem. Już Wam o tym pisałam. Nie raz. Sama bowiem o takiej marzę. Babeczkowo-kąpielowej! Tym razem jednak skupię się na Clochee. Może już słyszeliście? Ni do końca wiem, jak to się wymawia. Pewnie się niedługo dowiem, bo wróżę marce dobrą przyszłość!
Stworzyły ją dwie dziewczyny ze Szczecina. Jak same piszą: ” Zajmujemy się tym co kochamy, co nas interesuje i na czym się znamy”. Dobry początek. Do tego dodajmy interesującą wizualną stronę kosmetyków, przejrzyste, ciekawe etykiety, charakterystyczne logo oraz ogromny nacisk położony na jakość i naturalne pochodzenie składników. Bardzo podobają mi się granatowo-aluminiowe buteleczki na balsamy i toniki. Nie do końca przemawia do mnie pojemniczek na peeling, ale o tym kiedy indziej. Całość jednak jest bardzo spójna, tworzy kobiecą atmosferę marki, której można zaufać. I dobrze wpasowuje się w półkę cenową, na której dziewczyny postanowiły się uplasować. Czyli tą… nieco wyższą.
Przejdźmy jednak do samego produktu. Na samym początku nasuwa się skojarzenie z ekoAmpułką marki Pat&Rub. Bardzo trafne. Produkt bowiem posiada podobne przeznaczenie, skład i identyczną buteleczkę. Stosowałam kiedyś ekoAmpułkę 1, dla skóry suchej i wrażliwej. Jakie są różnice? Kinga Rusin do dwóch rodzajów kwasów hialuronowych dodała wodę różaną i ekstrakt z nadmorskiego rumianku solnego. Tutaj mamy intrygujące połączenie hydrolizowanej skrobi kukurydzianej i ekstraktu z buraka. Jako, że o takich cudach wcześniej nie słyszałam, z przyjemnością doczytałam się, że, cytuję: „hydrolizowana skrobia kukurydziana to
naturalny surowiec używany jako emulgator i humektant o silnie
higroskopijnych właściwościach czyli trwale wiążący i zatrzymujący wodę z
otoczenia. Natomiast ekstrakt z korzenia buraka zwyczajnego bogaty jest w
higroskopijne cukry absorbujące i utrzymujące wodę w skórze, czyniąc z
niego świetny nawilżacz. Ponadto jest źródłem drogocennych protein.”  No, nawet burak może mieć tak dobre kosmetyczne zastosowanie!
Serum Pat&Rub jest też lżejsze, mniej gęste. Czy to wada czy zaleta – nie wiem. Ważne, że oba dostarczają skórze kwasu hialuronowego. A dokładniej, jak już wspominałam, jego dwóch rodzajów. Jeden działa na zewnętrzną warstwę skory, drugi dociera głębiej. Oba jednak pozwalają zachować odpowiedni poziom nawilżenia cery. Staje się ona miękka i przyjemna w dotyku. Nawilżenie wpływa także na zmniejszenie widoczności pojawiających się zmarszczek.
Kosmetyk jest bezbarwny, bezzapachowy i bardzo szybko rozprowadza się na skórze. Stosuję go wieczorem, po oczyszczeniu cery, a przed nałożeniem kremu. Wydaje mi się, że pozostaje na twarzy przez całą noc. Rano, kiedy ją myję, mam wrażenie, że pozostała na niej delikatna żelowa warstwa. Ponownie nie jestem pewna, czy to jest wada czy zaleta…
Nie zmienia to bowiem faktu, że z działania serum jestem zadowolona. Moja mocno wysuszająca się skóra, czerpie jego nawilżającą moc z całych sił. Mam też wrażenie, że kosmetyk działa regulująco na cerę mieszaną. A już na pewno, idealnie uzupełnia codzienną pielęgnację.
Więcej o marce Clochee.

W roli głównej: Make Me BIO Krem Anti-aging night

Dzisiaj zaprezentuje się Wam gwiazda dopiero wschodząca. Rokująca dobrze, jak cała malutka jeszcze marka. Ale za to już jasno błyszcząca! Przed Wami w roli głównej Krem Anti-aging night Make Me BIO.


Słoiczek, jakby z małej spiżarki. Z jutowym sznurkiem. Niewielki, z ciemnego szkła, z uroczą etykietą po której spodziewamy się napisu „dżem jagodowy”. Ale nic z tych rzeczy. Słoiczek ten bowiem skrywa zgoła inną zawartość. Również odżywczą, ale dla naszej skóry. Muszę przyznać duży punkt za opakowanie i estetykę. I za pojemność! Rzadko spotyka się aż 60ml kremu. Starcza więc na znacznie dłużej niż inne mazidełka.
Make Me BIO to jedna z nowych małych naturalnych manufaktur. W iście zachodnim stylu. Lubię śledzić i produkty i pomysły na identyfikację wizualną tych amerykańskich. Ta w niczym im nie ustępuje i już z całych sił trzymam za nią kciuki. I cieszę się, że i w naszym kraju można coraz więcej podobnych perełek wyłowić. W ofercie posiadają jeszcze inne kremiki, szampony, delikatne peelingi do twarzy, coś niecoś dla maluszków, mydła i genialnie opakowane pomadki do ust. Czyli całkiem sporo jak na początek. W cenach nie wygórowanych, jak na tą jakość i skład produktów. Podobają mi się też nazwy niektórych kremów, np. Featherlight, Garden Roses, Beautiful Face czy Orange energy.
Osobiście bardzo polubiłam nocny krem anti-aging. Niech Was jednak nazwa nie myli. Krem ma dużo antyutleniaczy, niwelujących procesy starzenia się skóry, ale doskonale nadaje się także do pielęgnowania cer młodych. Sprawdzi się świetnie w przypadku każdej wymagającej i przesuszonej skóry. Moja, prawie 30-letnia, chłonie go z największą przyjemnością.
Jest dosyć ciężki i gęsty. Co uważam za zaletę. Długo się wchłania. Pozostaje na buzi o kilka chwil dłużej niż inne preparaty. Mam jednak wrażenie, że w ten sposób tworzy swoisty kojący i nawilżający plaster. W okresach jesienno-zimowych, kiedy ogrzewanie w blokach jest intensywne i w powietrzu brakuje wilgoci, moja cera cierpi bardzo. Wysusza się migiem. Krem zapewnia jej ochronę i dużą dawkę nawilżenia. Co ważne, kiedy już się wchłonie, nie pozostawia tłustej warstwy. Skóra jest od razu elastyczna i miękka.
Podoba mi się bardzo zapach kremu. Delikatny, lekko słodki. Bardzo kobiecy. Skład również przyzwoity i naturalny. Osobiście wolę jak w kremach wodę zastępuje się hydrolatami. Tutaj tego nie mamy. A głównym natłuszczaczem jest olej słonecznikowy – bezpieczny, ale służący za pewne wypełnienie… W dalszej kolejności mamy jednak to, co czyni krem „odmładzającym”. Znajdziemy tu bowiem i olej arganowy i ekstrakt z zielonej herbaty, marakui i śliwki, olejek makadamia, oliwę, masło shea, olej awokado, z kiełków pszenicy, kokosowy i z wiesiołka oraz ekstrakt z gotu koli vel Centella asiatica vel wąkroty azjatyckiej (jak kto lubi). Czyli dużo, dużo dobra.
Polecam krem, jako bardzo uniwersalny i poprawiający kondycję przesuszonej skóry nawilżacz. Zwłaszcza teraz, zimą. Zwłaszcza przy centralnym ogrzewaniu i klimatyzacji. Zwłaszcza, jeśli potrzebujecie wybić nieco wolnych rodników 🙂
Kremik z Make Me BIO.

Rytuał tropikalny z Pure Fiji

Czasem potrzebujemy odpłynąć… Nie ma w tym nic złego, nic zdrożnego. Odrobina przyjemności należy się każdemu. Nieco luksusu, nieco powiewu łagodnej ciepłej bryzy znad oceanu. Ultimate tropical SPA experience – tylko takie wyrażenie rodem z egzotycznych resortów, które niejednokrotnie wirtualnie zwiedzałam, przychodzi mi teraz na myśl. Zapraszam Was na wyjątkową, daleką, słoneczną podróż na Fidżi!
Zastanawiałam się w jaki sposób pokazać Wam kosmetyki marki Pure Fiji. I nie może być inaczej – muszą być potraktowane całościowo. A przynajmniej tych kilka sztuk, które zadomowiły się w mojej łazience. Razem bowiem tworzą uzupełniającą się całość. I dopiero razem potrafią wytworzyć całkowitą atmosferę wyspiarskiego rytuału.
O samej marce już Wam kiedyś pisałam (TUTAJ). Nie będę się więc powtarzać. Powiem tylko, że klimaty wysp pacyficznych są mi szczególnie bliskie i uwielbiam wszystko co jest związane z nimi i ma przełożenie na pielęgnację. Marka zrobiła na mnie duże wrażenie – ze względu na swoją historię, filozofię, pomysł na siebie, całą identyfikację wizualną i oczywiście – same produkty.
Mój rytuał ma zapach passiflory lub, jak kto woli, passion flower. Jest to jeden z tych niesamowicie dziwacznych, a jednocześnie magicznie pięknych tropikalnych kwiatów, które po raz pierwszy zobaczyłam, jak sobie ostatnio ich nazwę wgooglowałam. Jeśli jednak faktycznie pachną tak, jak te kosmetyki, to muszą zniewalać i uwodzić. Zakochałam się w tym zapachu!
W moim skromnym polskim mieszkanku rozgościł się zestaw kosmetyków o tym cudnym zapachu oraz dwa duże produkty – masło do ciała i olejek. Sam zestaw określiłabym raczej jako podróżny. Zawiera niewielkie praktyczne opakowania: szamponu, odżywki, balsamu do ciała, masła, olejku i peelingu. Idealny do zabrania na wakacje lub kiedy pragniemy się dopiero z ofertą marki zapoznać – mamy tutaj cały przekrój! 
Moi dwa najwięksi ulubieńcy to olejek i scrub! W składzie tego pierwszego odnajdziemy jedynie olej kokosowy, olej makadamia, sikeci i dilo, witaminę E i zapach. Niewiele, a całość tworzy cudowną mieszankę. Oleje wchłaniają się bardzo szybko, pozostawiają skórę odżywioną i miękką. To coś dla wielbicieli olejków suchych. 
Tą samą mieszaninę olejową znajdziemy w scrubie zmieszaną z cukrem trzcinowym. To jeden z moich ulubionych peelingów! Tłuściutki, ale nie pozostawia ciężkiej do zmycia warstwy. Bardzo mocny, dobrze ściera, ale skóra nie jest ani podrażniona, ani bolesna. Jest dokładnie w sam raz. Bo te nasze olejki bardzo o nią przy okazji oczyszczania dbają!
  
Nie będę ukrywać, że wśród składników kosmetyków odnalazłam te, które tak do końca w naturalnych produktach znaleźć się nie powinny. Stanowią jednak one całkowitą mniejszość, a stanowczo wygrywa przy nich umieszczana na pierwszych miejscach mieszanina czterech wspomnianych olejów.
Tak jestem nimi zafascynowana, zwłaszcza tymi, o których pierwszy raz słyszałam (dilo i sikeci), że jednak zacytuję Wam coś niecoś o nich! Bo warto wiedzieć!

DZIEWICZY OLEJ KOKOSOWY – KOKOS WŁAŚCIWY 
Olej ten jest uzyskiwany w ciągu kilku godzin od zerwania kokosa, dzięki czemu zachowana zostaje naturalnie wysoka zawartość witamin A, B, C i E oraz przeciwutleniaczy. Olej ma krótki łańcuch molekularny, dzięki czemu jest łatwo przyswajalny i wykorzystywany przez naszą skórę. Olej nie jest tłusty i ma lekką konsystencję.

OLEJ Z ORZECHÓW SIKECI – TUNG MOLUKAŃSKI

Pochodzenie organiczne. Certyfikowany produkt organiczny
Olej przenikający barierę naskórkową, który jest łatwo przyswajalny przez skórę. Szczególnie przydatny w dolegliwościach suchej skóry, łuszczycy i egzemy. Bardzo mocno nawilża i zmiękcza skórę, działa rewitalizujaco i odmładzająco. Bogaty w witaminy A, E i F.

OLEJ DILO – CALOPHYLLUM INOPHYLLUM 

Pochodzenie organiczne. Zbierane z dziko rosnących roślin. 
Znane jako „drzewo tysiąca cnót”, święte drzewo dilo porasta białe piaski dziewiczych wysp Fiji – pobierając niezbędne składniki bezpośrednio z ciepłych wód Pacyfiku bogatych w wartości odżywcze. Znane jest ze swoich niezwykłych właściwości, które wspomagają naturalne procesy regeneracji skóry, łagodzą ból i podrażnienia oraz sprzyjają utrzymywaniu skóry w zdrowiu. Z tego powodu, olej z orzechów drzewa dilo jest tradycyjnie używany przez mieszkańców wysp Pacyfiku jako środek na różne dolegliwości. Przynosi ukojenie, odżywienie i odmłodzenie skórze, która została narażona na: oparzenia słoneczne, zaczerwienienia spowodowane wiatrem, zapalenia, wysuszenie skóry, wysypki, ukąszenia owadów, trądzik, egzemę, łuszczycę, wysypki po depilacji woskiem i podrażnienia po goleniu.
 
OLEJ Z ORZECHÓW MAKADAMIA – MACADAMIA TERNIFOLIA 
Pochodzenie organiczne. Certyfikowany produkt organiczny
Odpowiedni do wszystkich rodzajów skóry. Zawiera najwyższy poziom kwasu oleopalmitynowego spośród wszystkich olejów roślinnych. Jest on zawarty w sebum człowieka, ale jego poziom drastycznie spada wraz ze starzeniem się skóry. Z tego powodu olej z orzechów makadamia jest idealny dla skóry osób starszych. Tonizuje oraz zmiękcza zniszczoną i suchą skórę. Wspomaga gojenie ran. Olej makadamia bardzo szybko wchłania się w skórę.
Warto zauważyć, że w przypadku szamponu do włosów zastosowano składnik myjący Sodium Laureth Sulfoacetate, który jest łagodniejszą alternatywą nielubianych SLS-ów, pochodzącą z orzechów kokosowych i dopuszczoną przez Ecocert. Dzięki niemu szampon dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy, jest łatwy w użyciu, dobrze się pieni i rozprowadza. W połączeniu z odżywką, która przypomina mi nieco miąższ kokosa, a w której ponownie odnajdziemy bogactwo czterech fidżyjskich orzechów, tworzą zgraną całość.
Wolicie balsamy czy masła do pielęgnacji skóry? Sama nie wiem! I ciężko mi się tutaj zdecydować. Masełko jest gęste, wygląda trochę jak lody kokosowe. Pozostawia na ciele ten cudowny zapach i wspaniałą gładkość. Balsam jest znacznie lżejszy, wchłania się ekspresowo. To dobra opcja, jeśli nam się spieszy. Masłem lepiej delektować się wieczorem, po kąpieli. Kiedy skóra potrzebuje specjalnego wytchnienia po ciężkim dniu i porządnego nawilżenia.
Jak wygląda mój tropikalny rytuał?
  • Zaczynam od dobrego przygotowania – zaopatruję się w sok ze świeżych owoców, zamykam się w łazience, wyciągam świecę, zapalam ją, wchodzę do wanny z ciepłą wodą… 
  • Dolewam do niej łyżkę olejku odżywczego. Dzięki temu zapach zaczyna unosić się w powietrzu…
  • Relaksuję się przez chwilę, zamykam oczy i przenoszę się myślami na rajską plażę….
  • Masuję ciało scrubem prosto z Fidżi, powoli, delikatnie, rozkoszując się aromatem i chwilą tylko dla siebie…
  • Spłukuję pozostałości peelingu, myję głowę i wmasowuję kokosową odżywkę…
  • Wychodzę z wanny, lekko osuszam skórę ręcznikiem i nakładam na nią masło do ciała…
  • Pamiętam jeszcze aby zadbać o codzienną pielęgnację twarzy, zawijam się w najmilsza piżamkę, szlafroczek i mykam cichcem do łóżka!
Wiecie co jest najprzyjemniejsze w tych wszystkich kosmetykach Pure Fiji i moim tropikalnym rytuale? Świadomość, że używam produktów, które właśnie na Fidżi powstały, ze składników, które tam zebrano. Od razu robi się w sercu przyjemniej, a przed oczami pojawia się lazur oceanu kontrastujący z niemalże bielą piasku. Ech… rozmarzyłam się….

Więcej o Pure Fiji na stronie marki.

Szampon czy Szampan? czyli w roli głównej m.in. BIOSELECT Oliwkowy szampon do włosów tłustych

Szampon, szampan… Wszystko jedno? No… prawie! Przy okazji bowiem zaprezentowania Wam pewnej kosmetycznej gwiazdy nie mogę nie wspomnieć o dzisiejszym sylwestrze!  Mąż mój własny za nim nie przepada. Uważa, że znacznie lepiej spotkać się z kimś bez tego całego tłumu strzelającego, pijanego, zwariowanego. Ja jednak sądzę, że jest to jedna z nielicznych okazji w roku do niecodziennej celebracji. I nie chodzi mi tu nawet o samą sylwestrową zabawę. W dzień ten znacznie łatwiej się zmobilizować do czegoś więcej, do czegoś innego, czegoś specjalnego. To zupełnie jak z walentynkami. Niby powinniśmy się kochać i okazywać sobie uczucie codziennie, ale i tak często o tym zapominamy, a dedykowane miłości święto pozwala nam sobie o czymś przypomnieć. 
Sylwestra więc lubię spędzać z przyjaciółmi.
A spędzam go z tymi samymi ludźmi już któreś…nasty raz. Kiedyś wyjeżdżaliśmy nieco dalej, na dłużej, na narty, znacznie większą grupą. Zawsze było wesoło, zawsze coś się dziwnego wydarzało, zawsze trochę pojeździliśmy po polskich lub słowackich stokach. Z biegiem czasu grupa nam zmalała. Szkoda… Ale cóż, pewnie to naturalna kolej rzeczy. Większości porodziły się dzieci. Znacznie ciężej jest się spotkać, ale nam i tak się udaje. I ponownie w sylwestra musimy się choć na chwilę gdzieś wybrać. Babcie i dziadziowe zostali uszczęśliwieni obecnością wnuczków, a rodzice mykają na jedną jedyną noc. Do domku pod lasem, jak już niedawno pisałam. Z ginem, tonikiem, spaghetti na następny dzień, kiełbaskami na grilla, galaretą mojego męża i dobrymi nastrojami. 
Mykam więc za godzinkę…. Wam życzę wspaniałej magicznej nocy! Bez względu na to, czy zostajecie w domu czy będziecie bawić się na balu! I pozostawiam jeszcze słówko o pewnym wartym zauważenia szamponie! 

BIOSELECT Oliwkowy szampon do włosów tłustych – to nasza gwiazda sylwestrowa. No… w każdym razie bardzo przyzwoity produkt, który chętnie polecam. Choć muszę się też pożalić. Nie rozumiem tak małych pojemności szamponów… Ten, jak wiele innych ma zaledwie 200ml. Ja włosy myję zazwyczaj codziennie i szampony kończą mi się w ekspresowym tempie. Zaczynam więc przestawiać się na butelki 0,5 litrowe! Stanowczo 🙂
Wracając do tematu… Po raz pierwszy miałam styczność z marką BIOsecet. Jest to marka grecka, której kosmetyki są certyfikowane ekologicznie przez ICEA, a która jest dostępna w kilku polskich sklepach internetowych. Szampon należy do jednych z lepszych szamponów naturalnych, co oznacza dla mnie to, że dobrze zmywa włosy. Nie łatwe jest to bowiem zadanie bez drogeryjnych detergentów.
Do moich tłustych włosów sprawdził się idealnie. Wprawdzie nie używam go bez odżywki, ale z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona. Ma on dwie istotne dobre cechy: dobrze oczyszcza i nie podrażnia skóry głowy ani włosów. W jego skaldzie znajdziemy kilka ciekawych roślinnych składników. Zacytuję tu za producentem: „ekstrakty z winogron i nagietka regulują wydzielanie sebum. Szałwia jest doskonałym środkiem antyseptycznym, ściągającym i ograniczającym wydzielanie sebum, hamuje rozwój bakterii. Dzięki starannie dobranym składnikom włosy stają się czyste, zdrowe i lśniące.” Cóż… zgadzam się 🙂

Szampon pochodzi z Balm Shop.

Szampańskiej zabawy!

W roli głównej: Phenomé Cukrowy peeling do ciała NOURISHING

Taki to mamy teraz czas rozpieszczania. Nie tylko bliskich, ale też siebie. Czas przytulny, czas magiczny. Dlatego też tak miło czasem zamknąć się w łazience, usiąść w wannie, pomyśleć, coś niecoś zaplanować, odetchnąć w tej gwiazdkowej bieganinie i sięgnąć po naszą dzisiejszą gwiazdę – Phenomé Cukrowy peeling do ciała NOURISHING!

Mam wrażenie, że te cukrowe scruby to właśnie takie rozpieszczacze! Nie tyle działają dobrze na ciało, ile na nasze zmysły. Koją i relaksują! Mam akurat w łazience trzy takie cuda – jeszcze tropikalny z Pure Fiji i cynamonowy z Clochee. I każdy z nich w ten sam sposób działa na mnie pozytywnie. O ile o tych dwóch delikwentach Wam jeszcze napiszę, o tyle dzisiejsza gwiazda musi nam właśnie teraz zabłysnąć!
Peeling Phenomé jest jednym z najlepszych, jakie używałam. I mam tu na myśli nie tylko te kupne, markowe, ale także robione samodzielnie przeze mnie. Jest tak przyjemny i smakowity, że mam ochotę nie tylko masować nim ciało, ale każdorazowo jeszcze… zjeść! Pachnie świątecznymi ciasteczkami. Obłędnie! Wyczuwam lekką nutę cytrusów, wanilii i rozkosznej słodyczy!
Jest to gruboziarnisty scrub, idealny do ciała (do twarzy raczej nie polecam). W sam raz tłusty. Nie za bardzo, nie pozostawia trudnej do zmycia warstwy. Tłustość ta przekłada się jednak na coś innego – delikatne odżywienie i nawilżenie skóry podczas naszego małego zabieg domowego SPA. Czemu? Bo te tłuszcze to same pielęgnacyjne cuda! Mamy tu bowiem dużo oleju makadamia, który jest bardzo dobrze przyswajalny przez skórę i jednocześnie dla niej łagodny, mamy oliwę z oliwek, olej jojoba, ze słodkich migdałów, kokosowy, awokado, buriti (właśnie się dowiedziałam o istnieniu takowego) i z pestek winogron. Prawdziwe olejowe bogactwo! Do tego dochodzą olejki i ekstrakty z cytrusów, orzeźwiające, energetyzujące.
Nie mogę nie wspomnieć o opakowaniu. Producent zadbał o nasze zmysły nie tylko samym produktem, ale także odpowiednio dużą pojemnością! W sporym brązowym szklanym słoiczku mamy więc 200ml scrubu, który starcza na dłuuuugo i nie musimy co chwilę zaprzątać sobie głowy zakupami. Całość z resztą wygląda nie koniecznie jak kosmetyk, a raczej pojemniczek pełen jakichś słodkich przetworów z babcinej spiżarni. I w zasadzie nie ma w tym dużego błędu… Słodko jest!
Reasumując, peelingiem jestem zachwycona. Phenomé po raz kolejny spisało się na medal. Polecam więc zwłaszcza w okresie świątecznym – wpisuje się idealnie!

Dostępny jest w sklepach Phenomé

W roli głównej: Regulujące serum do twarzy do skóry tłustej i mieszanej Baikal Herbals

Smukłe, powabne, w kolorach, które lubię – pudrowy fiolet ze srebrnymi szarościami… Tak oto prezentuje się dzisiejsza gwiazda! W roli głównej występuje bowiem Regulujące serum do twarzy do skóry tłustej i mieszanej Baikal Herbals!

Kwiaty nam wybujały w tym świątecznym okresie! I dobrze, bo czasem trzeba się odrobinę przestawić, żeby nabrać dystansu. Dystansujemy się zatem dosyć powabnie, bo z niejakim Anemone Ranunculoides czyli wiosennym zawilcem żółtym, który zupełnie nie wiem czemu jest to niebieski lub fioletowy (na zdjęciach niebieski, na kartoniku fioletowy). Ale mniejsza z tym. Przejdźmy do sedna!
Serum ma konsystencję bardzo, bardzo lekkiego mleczka. Mam wrażenie, że stanowi pewne uzupełnienie do codziennego kremu. Tak, jakby producent kremu zapomniał coś do niego dodać i Baikal Herbals postanowił to naprawić, więc w delikatnej emulsji umieścił brakujące składniki. Dotychczas bowiem sera kojarzyły mi się z dosyć gęstymi skoncentrowanymi specyfikami. A tutaj taka… śmietankowa mgiełka.
Nie zmienia to jednak faktu, że dla cery bardzo przyjemna! Na tyle lekka, że zupełnie nie wpływa negatywnie na tłustość skóry, nie zapycha, a wręcz przeciwnie – zgodnie z intencją – reguluje! Rzeczywiście wpływa pozytywnie na skórę mieszaną, wyrównuje ją i łagodzi. Serum zazwyczaj stosuję pod krem, ale zdarza mi się też po prostu nałożyć go nieco więcej, zamiast innych mazidełek. Lekkość i nawilżenie czuć od razu! Kosmetyk zapewne idealnie sprawdziłby się latem. W zimie, zwłaszcza w przypadku mijscowo przesuszonej cery, gęstszy krem się przyda.
A co w tym serum takiego jest? Otóż głównie chodzi tutaj o wyciągi ziołowe! Jak sama nazwa marki wskazuje – prosto z dalekiej Syberii. A przynajmniej część jak mniemam. Wymienię je za producentem:
  • Organiczny wyciąg z szałwi (Organic Salvia Officinalis Extract) – działa antyspetycznie, przeciwzapalnie, łagodzi podrażnienia pojawiające się na skórze wrażliwej. Posiada właściwości bakteriostatyczne.
  • Zawilec żółty(Anemone Ranunculoides Extract) – poprawia procesy regeneracji komórek, przeciwdziała nadmiernej aktywności gruczołów łojowych. 
  • Olej z nasion białej porzeczki (Ribes Alba Seed Oil) – nasyca skórę witaminami, ściąga rozszerzone pory. 
  • Organiczny wyciąg z tyminku (Organic Thymus Vulgaris Extract) – działanie antybiotyczne, przeciwzapalne 
  • Organiczny wyciąg z zielonej herbaty (Organic Camellia Sinensis Extract) – działa odmładzająco, łagodzi podrażnienia skóry i chroni ściany naczyń krwionośnych. Stabilizuje skórę tłustą i problematyczną. Polifenole zawarte w zielonej herbacie mają pozytywny wpływ na krążenie w okolicach skóry oraz działają przeciwzapalnie. Taniny ściągają i poprawiają stan napięcia cery. Herbata wykazuje działanie przeciwobrzękowe, pomocne na wrażliwą skórę wokół oczu. Jest szczególnie polecana osobom z cerą z problemami naczyniowym 

Preparat zamknięto w małej, bardzo poręcznej buteleczce, typu airless, bardzo teraz popularnej. Jak już wspominałam, opakowanie i szata graficzna są przyjemne dla oka. Co mi przeszkadza? Ano… cyrylica. Baikal Herbals to marka rosyjska, która wraz z innymi szturmem zdobywa polski rynek. Przyznam jednak, że brak napisów w przynajmniej znanym nam alfabecie jest nieco niepraktyczny. Jest oczywiście nalepka od dystrybutora, ale tylko na kartoniku. Cóż, może trzeba się zacząć na wschód przestawiać?

Reasumując, jest to bardzo przyzwoity kosmetyk. Jeśli zależy Wam na delikatnej regulacji bez obciążania tłustej i mieszanej cery – polecam! Zwłaszcza, że cena też kusząca – 30zł.

Serum z eco Kraina

Facebook