Posts Tagged‘w roli głównej’

W roli głównej: Age Resist Organiczny krem przeciwzmarszczkowy Skin Blossom

Tadam! Tadam! Oto przed Wami w roli głównej uśmiecha się i uśmiecha – Age Resist Organiczny krem przeciwzmarszczkowy Skin Blossom!
Krem ewidentnie wart uwagi z kilku powodów. Po pierwsze, nie jest bardzo drogi – za 50ml zapłacimy 37zł. Po drugie, ma świetne opakowanie. Zachwycił mnie ten biały plastikowy słoiczek z pompką typu airless. Kształtem przypomina mi (nie wiem do końca czemu) małe zwierzątko 🙂 Jest estetyczny wizualnie, praktyczny, łatwo się dozuje. Kolejną zaleta kremu jest jego ekologiczność. Posiada certyfikat Soil Association, a 90% receptury kosmetyku stanowią składniki organiczne.
Krem przeznaczony jest do cery suchej, normalnej i wrażliwej. Na dzień i na noc. Jest więc bardzo uniwersalny i bynajmniej nie jest to wadą. Jestem pewna, że w zupełności wystarczy do codziennej i całodziennej pielęgnacji. Jest dosyć gęsty i nieco tłusty, ale przy tym bardzo szybko się wchłania. Zapach ma  delikatny i chyba dobrze, bo niestety tutaj nie trafia w moje gusty aromatyczne. Jest to połączenie geranium i ylan ylang. Dosyć specyficzne… ale nie odpychające.
Etykieta głosi „age resist”, a głównym składnikiem zapobiegającym starzeniu się skóry jest olej arganowy. Prawda li to, że pełen on jest antyutleniaczy, które zabijają nam te okropne wolne rodniki. Myślę, że spokojnie krem mogą używać i bardzo młode kobiety, bo wykorzystane masła i oleje nadają się po prostu dla większości typów skór. Mamy tu bowiem i odżywcze masła kakaowe i shea, i olej jojoba, który bardzo łatwo przedostaje się wgłąb skóry, i olej z pestek winogron – także pełen antyoksydantów. A do tego nieco łagodzącego aloesu. Skład nie jest zbyt skomplikowany. I dobrze.
Na koniec muszę donieść, że skóra po chwili od aplikacji kremu staje się natychmiast bardzo przyjemnie miękka. Zapewnia on odpowiedni stopień jej nawilżenia i taką… elastyczną gładkość! Bardzo polecam!

Warto zajrzeć na stronę marki Skin Blossom, a po kremik np. TUTAJ.

W roli głównej: Coslys Przeciwłupieżowy szampon z ekstraktem z bluszczu

Bluszszszszczy się do Was! Dzisiejsza gwiazda  pełna zielonego dobra! W roli głównej wystąpi Coslys Przeciwłupieżowy szampon z ekstraktem z bluszczu!

Tym razem zacznę od słów producenta: „Kombinacja przeciwbakteryjnych i przeciwgrzybicznych właściwości bluszczu i brazylijskiego olejku copaiba pomagają przywrócić skórze równowagę. Aby zredukować łupież dodaliśmy również również olejek z orzechów brazylijskich oraz aloes aby chronić skórę głowy.” Brzmi dobrze? Wybrałam ten szampon z oferty marki Coslys, bo niestety borykam się od czasu do czasu z problemem łupieżu. Zwalczam go zazwyczaj szamponem leczniczym, ale przyznam, że moje włosy wolałyby coś łagodnego, naturalnego i skutecznego. 
Szampon jest certyfikowany ekologicznie i posiada dobry skład. O właściwościach przeciwłupieżowych bluszczu słyszałam już dawno. Tutaj odnalazłam jeszcze nowość dla mnie – ekstrakt z wiązówki błotnej (!). Nie słyszałam też niestety wcześniej o olejku (balsamie) copaiba. Okazuje się, że ma silne właściwości przeciwgrzybicze i antyseptyczne, do tego przeciwbólowe i przeciwzapalne. Stosuje się go często w leczeniu problemów dermatologicznych. Przy okazji też zmiękcza skórę.
Minusy? Jest to jednak jeden z tych naturalnych szamponów, którymi ciężko domyć gęste i przetłuszczające się włosy. Jest bardzo delikatny, prawie się nie pieni i pewną trudność sprawia mi rozprowadzenie go po całej głowie. Cóż… włosów to ja zawsze miałam bardzo dużo… Potrzebuję go więc dosyć sporo na jedno mycie, przez co opakowanie 200ml szybko się kończy. Szampon ma subtelny, lekko ziołowy zapach  i konsystencję żółtawego żelu.
Plusy? Oczywiście jego przeznaczenie. Zaczęłam go stosować w momencie, kiedy zauważyłam, ze szykuje się powrót łupieżowej zmory. I wiecie co – wcale nie nastąpił. Jestem prawie pewna, że to za sprawą szamponu, bo znam już swoją główkę nieco. Polecam więc jako świetną alternatywę dla aptecznych leczniczych produktów. Sam producent pisze, że po ustąpieniu problemu należy stosować go zamiennie z codziennym szamponem, według potrzeb. I o to mi chodziło 🙂

Szampon dostępny w sklepie MINT.

Ptaszkowe wyniki + W roli głównej: Phenomé Pumeks do stóp z zieloną herbatą i miętą FRESH MINT

Nadszedł czas na rozstrzygnięcie ptaszkowgo konkursu! Jeśli ktoś ptaszków, które robi Kasia ze Strumyków jeszcze nie widział – niech wpada koniecznie TUTAJ – na chwilę uciec na wieś, na winobranie i po trochę słońca 🙂 A ptaszyny cudowne wylosowała…
Łucja z Agulkowego Pola
Łucjo – poproszę o dane do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl 🙂 I gratuluję, bo ptaszyny przeurocze!
Po części oficjalnej, przechodzimy do występu gwiazdy! W roli głównej dzisiaj prezentuje się godnie Phenomé Pumeks do stóp z zieloną herbatą i miętą FRESH MINT!

Jest to kosmetyk z kategorii ciekawych. Zazwyczaj bowiem do stóp stosuje się pumeks tradycyjny, twardy, w kamieniu. Tutaj mamy jego alternatywę. W aluminiowej ładnej tubce ukryła się pasta, która z wyglądu przypomina ciemne, pisakowe błoto.Dosyć… nieatrakcyjne… ale do stóp to akurat pasuje jak ulał 🙂
Kiedy jednak przyglądamy się tej paście bliżej, zaczynamy odkrywać jej zalety. Po pierwsze, pachnie świeżo. Wręcz orzeźwiająco. A zapach ten doskonale komponuje mi się właśnie z pielęgnacją stów. Ponoć zbudowany jest wokół aromatu zielonej herbaty przełamanej miętą. Być może 🙂
Po drugie, w składzie ma istne bogactwo pielęgnacyjnych wód i ekstraktów. Czoło stanowi woda z zielonej herbaty. A resztę zacytuję: wody roślinne: cytrynowa, migdałowa, aloesowa (dostarczają skórze niezbędnych witamin i minerałów), naturalne substancje złuszczające: pumeks oraz migdałowe drobinki ścierne (doskonale usuwają martwy, zrogowaciały, przesuszony naskórek), wyciąg z zielonej herbaty (nawilża, odżywia, działa przeciwzapalnie, napina i poprawia elastyczność skóry, chroni przed wolnymi rodnikami), wyciąg z czerwonej herbaty (odżywia, chroni przed wolnymi rodnikami), ekstrakt z mięty pieprzowej (działa łagodząco, odświeżająco, antyseptycznie), wyciąg z tymianku (działa przeciwzapalnie i ściągająco, łagodzi podrażnienia, tonizuje, odświeża), ekstrakt z melisy lekarskiej (koi, działa przeciwzapalnie i odprężająco). Same cuda!
Peeling-pumeks stosuję w wannie lub po zamoczeniu stóp w misce z np. wodą z solą. Najpierw więc je zwilżam, a następnie masuję pastą. Rzeczywiście skóra na stopach jest miękka, rozjaśniona, wypielęgnowana. Uważam jednak, ze kosmetyk nie zastąpi skutecznie tradycyjnego peelingu, zwłaszcza jeśli skóra na piętach jest mocno zrogowaciała i potrzebujemy dosyć znacznej mocy trącej. Zazwyczaj więc po takim peelngowym masażu dokańczam dzieło kamieniem i dopiero wtedy uznaję, że moje SPA dla stóp jest zakończone. Choć nie… jeszcze kremik się należy!
Tak przeprowadzony rytuał staje się też genialnym pomysłem na chwilę relaksu. Masowanie stóp zawsze pomaga się odprężyć i wyciszyć. A jeśli do tego i one tak dobrze z tego korzystają, nie pozostaje mi nic innego jak kosmetyk polecić 🙂

Pumeks-peeling dostępny jest TUTAJ.

WYNIKI + W roli głównej: Eostra Delikatny organiczny peeling do twarzy dla skóry suchej

Kochani, zaczynamy dzisiejszy dzień od wyników konkursu z Phenomé! Dziękuję za wszystkie wpisy! Uwielbiam czytać Wasze odpowiedzi, zawsze robi mi się jakoś tak… przyjemniej 🙂 Wybrałam jednak niestety tylko dwie, do których autorów powędrują nagrodowe zestawy. Szczęśliwcami są:
Patrycja Pieguska
Magdalena M
Nagrodę pocieszenia z losowania wygrała
ukika
Gratuluję i proszę o dane do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl.
Mam też dobrą wiadomość – jeszcze dzisiaj ruszymy z nowym konkursem!!
Tymczasem, poznajcie naszą najnowszą gwiazdkę, która pręży się i wdzięczy, żeby się Wam zaprezentować – Eostra Delikatny organiczny peeling do twarzy dla skóry suchej!
Zacznę od małej nagany dla produenta… Bo kto, no kto to widział taką malutką tubeczkę na peeling. Jest w niej wprawdzie 40g produktu, ale mam wrażenie, że jest to opcja podróżna. I że za chwilkę się skończy. I pomimo tego, że wcale aż tak szybko się nie zużywa, już mi go szkoda 🙂 Bo jest to kosmetyk bardzo przyjemny!
Sam peeling ma konsystencję lekkiego białego puszystego kremu lub bitej śmietany. Dobre jest to, że na całą buzię wystarczy go naprawdę niewiele. Dokładnie tyle ile normalnego nawilżającego kremu. Ukryły się w nim nieliczne drobinki zmielonego bambusa, przez co złuszcza bardzo delikatnie, ale za to dokładnie oczyszcza skórę. Używam go więc na co dzień do mycia twarzy i tu sprawdza się idealnie.
Bo nie tylko myje, ale jednocześnie subtelnie pielęgnuje. Oleje ze słonecznika i słodkich migdałów oraz masło shea odzywiają i nawilżają. Zapach kosmetykowi nadają olejki z lawendy, liści gorzkiej pomarańczy, goździka i palmarosy. Mam wrażenie, że całość pachnie bardzo naturalnie. Wręcz… hmm… łąką ze świeżo skoszoną trawą. Tak rześko i ziołowo.
Peeling jest certyfikowany ekologicznie i posiada 100% składników pochodzenia naturalnego. Opakowanie jest praktyczne i estetyczne. Poza oczywiście jego wielkością, nie mam mu nic do zarzucenia. Jeśli zależy Wam na porządnym złuszczaczu, to sięgnijcie po inne peelingi. Ten polecam do cer wrażliwych, suchych i dojrzałych. Do codziennej pielęgnacji.
Peeling dostępny w sklepie MINT.

W roli głównej: Femi Krem Macrobiotic na noc

Co wieczór wpatruję się w kobiecą twarz na etykiecie i wiem, że zadba o mnie z należna atencją. Bo ma w sobie coś opiekuńczego i silnego zarazem. Dzisiaj więc zaprezentuje się gwiazda – Femi Krem Macrobiotic na noc!

To jeden z najlepszych kremów, jakie do tej pory używałam. Tak dobrze wpływa na moją skórę, że jestem w stanie całkowicie darować mu jego niedoskonałości. Jakie? Tradycyjnie w przypadku kosmetyków Femi nie podoba mi się zapach… Choć trzeba mu przyznać, że nie jest odpychający. Zupełnie to jednak nie moja bajka. Po drugie, jeśli skóra jest nieco podrażniona, po nałożeniu kremu na twarz, przez chwilę piecze. Uczucie to mija po około 30 sekundach, ale jednak powoduje pewien dyskomfort.
Pomimo tego uwielbiam ten kremik. Przeznaczony jest do skóry problematycznej i jednocześnie dojrzałej. Jest to dosyć ciężki specyfik, stricte na noc. Idealny jesienią i zimą, zwłaszcza jeśli mamy centralne ogrzewanie. Świetnie nawilża i mocno odżywia skórę. Choć gęsty, łatwo i szybko się wchłania. Od razu pozostawia przyjemne uczucie gładkości.
Co najważniejsze jednak to to, że sprzyja regeneracji i działa antybakteryjnie. Głównymi wodnymi składnikami są hydrolaty z lawendy i róży. Połączenie bardzo uniwersalne i jednocześnie bardzo skuteczne pielęgnacyjnie. Ekstrakt z koniczyny, wysycony antyutleniaczami zwalcza procesy starzenia się skóry. Znowuż ekstrakt z lukrecji „zaleca się celu zwiększenia regeneracji tkanek, w produktach o charakterze przeciwzapalnym i gojącym.” Do tego dodano moc antyseptycznych i regulujących olejków eterycznych – z szałwii, ylang ylang, manuka, wetiwerowy i geranium. Ach, i jeszcze łagodzący aloes!
Tak, tak, wiem, że kosmetyki Femi do najtańszych nie należą. Trzeba im jednak przyznać, że jakość jest wysoka, a składy bardzo dobre. Polecam!
Krem dostępny jest TUTAJ

W roli głównej: Tonik do twarzy Jaśmin i Zielona Herbata Orientana

Kusi, uwodzi, domaga się stałej atencji. A przecież taki niepozorny z wierzchu. Uzależnia jak narkotyk. I bardzo chce się dzisiaj Wam zaprezentować. Zobaczcie więc naszą dzisiejszą gwiazdę – Tonik do twarzy Jaśmin i Zielona Herbata Orientana!

Ot, mała plastikowa buteleczka z taką sobie etykietką. Wybrałam tą z napisem jaśmin i zielona herbata. Bo lubię i jaśmin i zieloną herbatę. I wiem jaką moc w sobie kryją. I kiedy po raz pierwszy otworzyłam to cudo i prysnęłam w kierunku twarzy, ten jaśmin i ta zielona herbata natychmiast zaczarowały wszystko. Zagarnęły dzień dla siebie. Zajęły całą przestrzeń niemalże. Otuliły mnie bowiem tak wspaniałym radosnym kwiatowym aromatem, że nie chciałam się go już pozbywać. Ciepło było wtedy na szczęście. Kiedy jest ciepło, przyjemnie jest spryskiwać się mgiełką. Więc się i spryskiwałam.

Jak wszystkie kosmetyki Orientany i ten przywędrował do mnie z daleka. Aż z Indii. I jest w nim coś wschodniego, odległego. Jest bardzo delikatny, naturalny, nie zawiera alkoholu. Doskonale nadaje się do tonizowania skóry rano i wieczorem, ale także do odświeżania cery w trakcie dnia. Idealnie sprawdza się tutaj atomizer z bardzo drobnymi dziurkami, który wytwarza niezwykle subtelną mgiełkę. Sprzyja to też wydajności toniku. W buteleczce mieści się 100ml, które starcza na naprawdę długo.
Cudo to opiera się na wodzie pełnej ekstraktu z zielonej herbaty. Mamy tu też sok z aloesu, glicerynę, ekstrakt z lukrecji, ekstrakt z żeńszenia indyjskiego i olejek jaśminowy, który to właśnie nadaje ten niesamowity zapach. Tonik w łagodny sposób wspomaga kuracje przeciwzmarszczkowe, oczyszcza, nawilża i regeneruje skórę. Jeśli dodamy do tego przyjemność używania, staje się jednym z najlepszych toników, jakie używałam.
Ostrzegam tylko, że nie wszyscy lubią tak intensywny jaśminowy zapach. Ja uwielbiam. Jeśli jednak od nagłego ataku kwiatów boli Was głowa, warto wybrać inny z toników Orientany. Mamy jeszcze do wyboru różany, imbir z trawą cytrynową i neem z cytronem. Cena 26zł nie jest zaporową, a sama marka jest dostępna w coraz większej ilość stacjonarnych drogerii. Obserwuję tą ekspancję od dłuższego czasu i bardzo podziwiam charyzmę właścicielki.

Tonik dostępny jest TUTAJ.

Facebook