KategorieBlogowanie

Na co mi ten blog?

Na co mi ten blog?

Przyszło mi to pytanie do głowy w trakcie mojej ostatniej twórczej niemocy. W tym urlopowo-pourlopowym niebycie, kiedy człowiek nie może się odnaleźć w rzeczywistości. Zwłaszcza taki człowiek, który pracuje twórczo, a do tego jeszcze – w domu.

Na co mi więc ten blog? Skoro wielką blogerką już nie będę, a i muszę przyznać, że być nie chcę. Za mało życzliwości w tym dużym internecie… A i siły przebicia nie mam wystarczającej. I po prostu – potrzeby też brak. Ostatnio ktoś też pytał, czy zarabiam na blogu. Cóż, tak bezpośrednio to już od dłuższego czasu nie. Jedynie drobniejsze, sporadyczne akcje. Tutaj też, można powiedzieć – wyrosłam z potrzeby tworzenia treści jedynie w celach promocyjnych. Z resztą, ten cały influencerski świat tak się powiększył, że moja Lili nie bywa wystarczająco atrakcyjna. Sama też przestałam poszukiwać tego typu kooperacji, choć nie zamykam się na nie zupełnie. Jeśli coś jest warte pokazania, z pewnością chętnie to pokażę.

Nie da się też ukryć, że blogi powoli odchodzą w niepamięć. Że świat żyje teraz social mediami. I żeby porządnie funkcjonować, musiałabym w nich być. Ale tak wiecie – BYĆ. Intensywnie być. Mówić codziennie do Was na Instastory. Wiadomo. Tylko, że to też nie jest moja bajka. Lubię tworzyć treści, ale lubię też chować się w mojej anonimowości i tylko podglądać innych, jakże zdolnych często twórców.

Zastanawiałam się więc, co robić z tą moją Lili. Czy by gdzieś nie skręcić, nie zrobić rewolucji, nie przeobrazić się…



I już wiem co zrobić! Bo przecież wiem, na co mi ten blog! Wszystko zatem zostaje dokładnie tak, jak jest!

Czemu? Bo ta moja Lili, to taki jakby dom. Internetowy dom. Moje miejsce przytulne, w którym się dobrze czuję i które po prostu kocham. I wcale nie chce, aby stała się większa i mniej moja. Ma być taka, jak jest. Pokazywać to, co akurat siedzi mi w głowie, w sercu i gra w duszy.

Są więc trzy najważniejsze kwestie w całej odpowiedzi na to trudne pytanie – na co mi ten blog:

  1. Motywacja – nic nigdy tak bardzo nie motywowało mnie do rozwoju, jak właśnie ten blog! To dzięki niemu nie spoczywam na laurach i tworzę. Nic też tak nie sprzyja rozwojowi, jak możliwość pokazywania nieco szerszemu gronu odbiorców coraz to kolejnych etapów rozwoju. Moich małych osiągnięć, moich kreatywnych twórczych efektów rozlicznych kombinowań i starań. Moich fotografii i grafik. Nic też tak nie uczy i nie utrwala wiedzy, jak przekazywanie jej innym. Uczę się więc dużo o tematach, które mnie najbardziej interesują. O naturalnej pielęgnacji, o aromaterapii, o designie itp. I to wszystko dzięki Lili!
  2. Zachwyty – jako osoba, która co chwilę wpada w jakieś tam kolejne zachwyty i za nic nie potrafi zatrzymać ich dla siebie (toż byłoby to zwyczajne marnotrawstwo!), muszę mieć miejsce, które pozwala mi się nimi dzielić. Inaczej moi bliscy doprawdy nie mieliby lekko… Nie tłamszę ich więc w sobie, nie składuję na półeczkach w głowie, nie zatrzymuję na później, na nie wiadomo kiedy, tylko pozwalam im żyć. Lecieć, krążyć, przekazywać swoją energię dalej. Po prostu – uwielbiam się dzielić moimi odkryciami!
  3. Zarobki – pisałam wyżej, że już praktycznie nie zarabiam stricte na blogu. Jest to jednak moje najważniejsze źródło zarobków na własnej działalności. W jaki sposób? To dzięki Lili, co pisałam Wam już niejednokrotnie, trafiają do mnie moi klienci. Wszystko, czym się teraz zajmuję, ma swoje źródło właśnie tutaj. A czym się zajmuję ostatnio? W tym tygodniu zrobiłam sesję produktową kreatywną dla jednej z bardziej już znanych marek kosmetyków naturalnych, stworzyłam nowy wzór i etykietki na nowości kolejnej marki, przygotowywałam content wizualny na Instagram jeszcze innej, młodziutkiej, ale pełnej energii marki. Jestem też w trakcie tworzenia kolejnych identyfikacji wizualnych, przygotowuję coraz to nowsze oferty na warsztaty kosmetyków naturalnych i słodyczy kosmetycznych (choć ta część mojej działalności w tych trudnych czasach pandemii ma się bardzo źle…). Dzieje się jednak na szczęście sporo. A to wszystko, naprawdę wszystko, dzięki Lili.

Sami więc rozumiecie – Lili musi pozostać taka jak jest. Moja. Spokojna, kolorowa, pełna inspiracji i moich odkryć, efektów moich twórczych eksperymentów i ciągłego głodu wiedzy. Musi też trwać, aby moja mała mała firma, moja jednoosobowa działalność miała rację bytu. Aby mogli mnie znajdywać ludzie, którzy czują podobnie.

Po to mi ten blog 🙂


Nowa odsłona Lili

Ktoś mi kiedyś napisał, że mój blog wprawia w stan daydreamingu.

Od tego się zaczęło. Utkwiło mi to w głowie. Na długo. Do teraz. I wyjść nie może. Bo był to dla mnie najlepszy komplement. Bo choć sobie do tej pory tego nie uświadamiałam, to właśnie o taki efekt zawsze mi chodziło. O pokazywanie tego co piękne, wyjątkowe, niebanalne, o możliwość realizacji moich pomysłów, tych często wyśnionych, o odrobinę mojego własnego świata, mojej codzienności. A to wszystko ubrane w obrazy. W zdjęcia, grafiki, ilustracje. Te wynalezione w zakamarkach internetu i te moje własne, nad którymi wciąż pracuję, aby były lepsze, aby lepiej ukazywały to, co zamknięte gdzieś głęboko w mojej głowie.

Pora więc na zamiany. Zmiany są naturalne, ba – są wręcz potrzebne. A mając blog można sobie na nie spokojnie od czasu do czasu pozwalać. Zupełnie tak samo, jak z wnętrzami – czasami wystarczy zmienić tylko poduszki na kanapie, czasem wszystko zupełnie inaczej poustawiać.

Zaczynam więc te moje zmiany od grafiki w Lili. A potem, po kolei, choć zapewne nie szybko, zmieniać będę dalej. Resztę moich stron. Podstrony. Może szablon tutaj, jak się na jakiś zdecyduję. Kto wie? Ten aktualny całkiem lubię, ale niestety nie jest już aktualizowany, co nieco utrudnia pracę na nim.

Moje nowe Lili motto to śniąc na jawie. Bo do tego mojego Lili snu pragnę Was zaprosić. Od nowa. Choć w sumie – jak zawsze!

A może uda się wprowadzić do naszej codzienności odrobinę magii? Hmm?


A tak się właśnie kończy, jak człowiekowi zachce się nieco porysować w trakcie robienia grafik 🙂

Na dobry koniec dzisiejszych zmian jeszcze małe przesłanie!

Pisałam już o tym w social mediach, ale tutaj to ja się polecam bardzo! Potrafię godzinami wpatrywać się w niebo. 🙂


Rewolucja

Tak i wracam. Do Was. Z nowym osłem (chyba), który skrywa teraz sporo pięknego dobra, a w którym zakochałam się na zabój. Wracam do mojego ukochanego blogowania. Do poszukiwania i inspirowania. Po nieco dłuższej, niż planowałam przerwie, która, zdradzę Wam, wcale przerwą nie była. Musiałam bowiem dobrze zamknąć poprzedni rok, odkopać się z papierków, zrobić wielkie porządki, przestawić myślenie, uspokoić się… Co łatwe nie było, albowiem…

…bowiem rok 2017 rozpoczynam małą rewolucją!

Większość z Was już wie, że w Sylwestra zamknęłam ostatecznie, po prawie trzech latach działalności sklepik Lili in the Garden. Czemu? Bo to moja własna, osobista „dobra zmiana”. Zmiany są potrzebne. Żeby ruszyć do przodu, żeby nie utkwić gdzieś, gdzie nie chcemy być.

To nie tak, że sklepik na siebie nie zarabiał. Mogę raczej powiedzieć, że był całkiem dobrym źródłem dodatkowego dochodu, biżuteria się podobała, ale… no właśnie – ALE. Usiedliśmy dnia pewnego z moim mężem, porozmawialiśmy spokojnie, poważnie i doszliśmy do wniosku, że robię za dużo rzeczy i żadnej nie robię tak naprawdę porządnie. Dzień rozbijam na wiele różnych aktywności, na żadną z nich nie mam wystarczająco dużo czasu. Przestałam się rozwijać, iść do przodu. Doszliśmy też do wniosku, że tym, co zajmuje mi najwięcej czasu, a do czego mam zdecydowanie najmniej talentu i cierpliwości, jest prowadzenie sklepu. A już zwłaszcza z taką biżuterią, w której prawie każdy egzemplarz jest inny, każdy trzeba osobno sfotografować, opisać, udostępnić na wielu stronach, popakować, wystać na poczcie, itp…

Zamknęliśmy więc ten rozdział. Po trosze mi smutno, z drugiej jednak strony pojawiło się też nieśmiałe uczucie ulgi. Dzisiaj, kiedy czuję, że jestem już „odkopana” ze sklepowych zaszłości, powróciła też do mnie energia, która w całym tym zamieszaniu, wyprzedaży i wraz z rwą kulszową, która złapała mnie w Święta, gdzieś się ulotniła. Jej miejsce na chwilę zajęła czarna rozpacz, doprawdy irracjonalne poczucie osamotnienia i strach przed nowym.

Co teraz? Dalej będę tu, w Lili. Chcę jednak trochę ją zmienić. Nie od razu, ale jest to plan na ten rok. Dalej będę zajmowała się stroną wizualną i marketingiem BliskoNatury.pl, nadal będę prowadziła kilka fanpage’y na FB, nadal też będę prowadziła warsztaty kosmetyki naturalnej (niedługo ogłoszę w Krakowie otwarty, walentynkowy!).

Planuję ponadto, i to jest właśnie w całej tej rewolucji najważniejsze, skończyć kilka kursów, zwłaszcza graficznych. Nauczyć się czegoś porządnie, zdobyć solidne umiejętności, rozwijać się.

Rok 2017 jest więc dla mnie zagadką, z pewnością jednak wkraczam w niego nieco inna, zmieniona, z mocnymi postanowieniami. Ale o tym kiedy indziej!

Bardzo Was proszę o trzymanie za mnie kciuków. I zaglądajcie do Lili! Bo już w głowie kłębią mi się blogowe pomysły!

Ach, wracając do osła (chyba)… Jest pewna ogromna zaleta zamknięcia Lili in the Garden. Jaka? Mam teraz masę pięknej biżuterii, którą uwielbiam! Od czasu do czasu będę też i z Wami dzielić się małymi cudami!

Stay tuned, jak to mówią w wielkim świecie!

rewolucja-3

Jak wydać książkę?

Moja Cukiernia Kosmetyczna dostępna jest w księgarniach od całkiem niedawna. Przy tej okazji bardzo wiele osób pytało w mnie w ostatnim czasie, co zrobić, aby wydać książkę? Jak to się zaczęło? Skąd pomysł? Jak zainteresować wydawnictwo? Pomyślałam więc, że opowiem Wam, jak cały ten proces wyglądał w moim wypadku. Jak spełniło się moje marzenie. Mam nadzieję, że być może dzięki temu spełni się ono jeszcze komuś!

O własnej książce myślałam od dawna. Jest to zapewne mniej lub bardziej skryte marzenie wielu blogerów. Koncepcja zmieniała się z czasem, zawsze jednak skupiona było wokół moich przepisów na kosmetyki. Czasem miała więcej treści, czasem więcej zdjęć, raz miała jakiś konkretny temat, kiedy indziej miała być bardziej ogólna. Dwa czy trzy razy przymierzałam się do spisu treści. Nie było to jednak nic konkretnego. Powoli pojawiały się w księgarniach podobne książki innych autorów. Jeśli więc chciałam zabrać się za pisanie poważnie, musiałam wymyślić coś innego, coś ciekawego, co mogłoby zainteresować kogoś więcej, niż tylko mnie.

Pojawiła się więc w moje głowie cukiernia kosmetyczna. I była to całkiem naturalna myśl – od dawna najbardziej cieszyło mnie tworzenie słodyczy kosmetycznych. Zauważyłam też, że to one spotykają się z najbardziej entuzjastycznym odbiorem osób, które swoimi dziełami obdarowywałam. Zaznaczam też, że cały czas pisałam bloga, w którym zamieszczałam sporo spośród moich przepisów.

Miałam więc pomysł. Trzeba go było teraz jakoś zrealizować.

Pewnego ciepłego dnia podjęłam silne postanowienie działania. Co zrobiłam? Stworzyłam niewielką prezentację w PDF-ie, składającą się z moich najlepszych zdjęć i ukazującą moje kosmetyki. Część z nich była podpisana, w głównej jednak mierze chodziło mi o wizualizację pomysłu. Miało być smakowicie, kolorowo i kreatywnie.

jak-wydac-ksiazke-2

Napisałam też e-mail, który w kilku zdaniach przedstawiał pomysł oraz mnie samą. Miał być zwięzły, ale zachęcający. Maile wraz z załączoną prezentacją przesłałam do około 10 wydawnictw. Na ich stronach zazwyczaj znajdują się specjalne zakładki dla autorów z danymi kontaktowymi i niezbędnymi wytycznymi.

Wtedy też mój mąż zasugerował mi zwrócenie się do agencji literackiej, a jako że nie bardzo wiedziałam, jak one działają i czym się kierować, podesłał mi link do agencji Macadamia. Tam też więc mail zawędrował.

Tak się złożyło, że mniej więcej równolegle odezwała się do mnie moja agentka – cudowna Magda Cabajewska i równie cudowna redaktorka z Wydawnictwa Publicat – Aleksandra Gospodarek. Zdecydowałam się podpisać umowę z agencją i Magda przejęła wszelkie ustalenia z wydawnictwem, kwestie umów, płatności, itp., czyli te wszystkie sprawy, na których zupełnie się nie znam i których zapewne nazbyt łatwo bym nie ogarnęła. Była też moją pośredniczką i mediatorką.

Muszę tu zaznaczyć, że redaktorka – Ola okazała się być czytelniczką Lili, znała mnie więc, wiedziała co robię. Było to zapewne ogromne ułatwienie  w nawiązaniu kontaktu i zainteresowaniu tematem wydawnictwa.

Jednocześnie, raz jeszcze, bardzo, bardzo serdecznie dziękuję obu wspaniałym paniom za przemiłą współpracę i masę cierpliwości!

A potem? Musiał powstać plan, musiałam podpisać umowę i zabrać się do pisania i fotografowania. Zajęło to trochę czasu, do tego doszły wszystkie korekty i cała masa innych ustaleń i w końcu się udało!

Jeśli więc mogę coś zasugerować wszystkim przyszłym autorom to, po pierwsze – odważcie się zrobić ten pierwszy krok i spróbować zainteresować kogoś swoim wspaniałym pomysłem – wyślijcie w końcu ten pierwszy mail! A po drugie – pokazujcie to, co robicie, dzielcie się swoją pracą na blogach, w social mediach, twórzcie społeczność, wyróżniajcie się, dajcie się poznać i odkryć.

Trzymam kciuku!

Moja Cukiernia Kosmetyczna dostępna jest na stronie Wydawnictwa Publicat (z kodem CUKIERNIA lącznie 35% taniej) i w księgarniach.

cukiernia-kosmetyczna-baner-swieta

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Od kuchni: Jak robię zdjęcia

Nie znam się na fotografii. A żałuję bardzo, bo aparat towarzyszy mi w moje pracy na co dzień. Profesjonalny kurs fotografii to jedna z tych rzeczy, które zawsze są w planach, ale cały czas coś wydaje się pilniejsze lub po prostu ciekawsze. Próbowałam nawet kilka razy wgłębić w temat, zaczynałam czytać książki, blogi czy choćby instrukcję aparatu, ale powiem Wam po ciuchu, że przerażają mnie te wszystkie obiektywy, ogniskowe, kalibracje obrazu, itp. Nie wiem, czy powinnam się w ogóle przyznawać… Ale już pisałam Wam o tym kilka razy. Cóż… Kiedyś nauczę się wszystkiego porządnie!

Tymczasem w moich zdjęciach kieruję się jedynie intuicją i wykorzystuję najcudowniejsze narzędzie pod słońcem – Photoshop. Jeśli prowadzicie bloga i zastanawiacie się, czy warto zainwestować niemałą w końcu kasę na ten program, to powiem Wam – kupujcie od razu (jeśli się uczycie/studiujecie jest on znacznie tańszy)! Photoshopa używam codziennie, nie tylko do zdjęć blogowych, ale tworzę także na nim grafiki dla firm, z którymi współpracuję. Wszystkiego nauczyłam się sama ślęcząc godzinami przed filmikami na Youtubie. Zdaję sobie sprawę, że to, co umiem to jedynie kropla w morzu możliwości programu. Co chwilę odkrywam jakieś nowe funkcjonalności. Próbuję dojść na różne sposoby do uzyskania określonego efektu. Wciąga to szalenie! A potem człowiek jest z siebie dumny! To takie uczucie, jak po rozwiązaniu wybitnie trudnego zadania z matematyki w liceum.

W każdym razie – Photoshop pozwala mi otrzymać takie efekty, jakich nie umiem jeszcze uzyskać moim aparatem Sony Alfa. Pozwala oszukać rzeczywistość, wyciągnąć ze zdjęcia to, co ma być na nim najistotniejsze i zamazać mankamenty. Totalna magia!

SONY DSC

SONY DSC

Staram się, aby moje zdjęcia się podobały. Aby wylądować na stronie muszą najpierw bardzo spodobać się mi samej. Chcę, żeby były ciekawe, trochę nieoczywiste. Mają w niebanalny sposób pokazać to, co akurat chce pokazać – czy to kosmetyk czy kawałek naszego życia. Z drugiej strony, kiedy robię zdjęcia produktowe do Lili in the Garden najważniejszym wyznacznikiem jest to, aby w możliwie idealny sposób odzwierciedlały stan rzeczywisty i jednocześnie ukazywały produkt z jego najlepszej strony. Nie jest to łatwe. Mam już jednak kilka swoich sprawdzonych trików.

Sesje przygotowuję albo w domu, albo w domku letniskowym na wsi. Czasami mam na nie pomysł od razu, kiedy indziej chodzę po całym domu lub ogrodzie w poszukiwaniu inspiracji. Bardzo często pomaga mi Róża. No… słowo „pomaga” jest tu trochę mylące. W zasadzie to przeszkadza, ale ma przy tym tyle frajdy, że nie mam serca na tą jej pomoc się nie godzić. Tak się malutka wkręciła, ze teraz na każdym spacerze wyszukuje mi roślinki czy kamyczki do moich zdjęć.

SONY DSC

SONY DSC

To, jak sesja będzie wyglądać bardzo zależy od mojego nastroju. Czasami panuje więc totalne szaleństwo i bałagan, kiedy indziej chcę, aby było czysto, biało, minimalistycznie. Nie lubię nudy! Mam całą masę akcesoriów wszelkiej maści – buteleczki, miseczki, drewienka itp. powinny już mieć swoją osobną szafę!

SONY DSC

SONY DSC

Zdjęcia produktowe w większości powstają na moim balkonie, w bardzo prowizorycznym otoczeniu. Za podstawę służy mi stojak na pranie (zazwyczaj z praniem). Na to kładę białą deskę i ustawiam białe materiałowe tło (z Allegro). Czasami dokładam białe ekrany w postaci dużych kopert bąbelkowych. Mam też całkiem fajną białą ścianę, która odbija światło. Nieraz już sąsiedzi patrzyli na mnie jak na jakieś dziwo 🙂

 

SONY DSC

SONY DSC

W ciągu tych kliku ostatnich lat mojego blogowania i obserwacji innych blogów mogę wyszczególnić kilka najistotniejszych kwestii, które, mam nadzieję, przydadzą się początkującym blogerom, którzy nie mają porządnych podstaw fotograficznych:

  1. Nie zawsze liczy się to, jaki masz sprzęt, ale jaki masz pomysł na zdjęcie!
  2. Nie wrzucaj na bloga zdjęć prosto z aparatu. Jeśli nie masz Photoshopa, naucz się jednego z licznych darmowych programów (polecam ściągnąć sobie PhotoScape lub obrabiać je online na np. picmonkey.com)
  3. Eksperymentuj! Zrób 1000 zdjęć podczas jednej sesji, aby wybrać z nich te 2 najlepsze.
  4. Tło robi robotę! Może być jednostajne, białe, mogą to być deski, stara blacha do pieczenia lub duża taca, możesz wykorzystać ciekawy papier do pakowania lub tapetę. Kombinuj!
  5. Deski robię robotę! Stale poszukuję nowych-starych desek, na których mogłabym robić zdjęcia. Walają się one po całym mieszkaniu! Świetnie sprawdzają się tu też panele – wystarczy poprosić w sklepie miłego pana o pocięcie jednego panela podłogowego na trzy równe części i powstaje nam naprawdę pomysłowa podstawa!
  6. Unikaj nudy! Staraj się, aby Twoje zdjęcia były różne. Najciekawsze przepisy podane w jednakowy sposób tracą na atrakcyjności. Poszukuj nowych ustawień, aranżacji czy stylistyk.
  7. Najważniejsze jest światło dzienne! Zdjęcia rób przy oknie, za dnia. Marzy mi się kiedyś moje własne duże biuro z wielkimi oknami i ogromnym drewnianym stołem. Tymczasem wykorzystuję blat w kuchni, parapet w pokoju i wspomnianą konstrukcję na balkonie 🙂
  8. Baw się! Fotografia jest doprawdy wspaniałą zabawą. Na zdjęciach Twoje poczucie humoru może być widoczne, a wręcz dodaje im niezwykłego uroku.
  9. Podpatruj lepszych, inspiruj się, wyłapuj różne triki, podglądaj warsztat. Sama uwielbiam oglądać posty typu „od kuchni” o powstawaniu zdjęć!

Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam!

Na koniec polecam Wam świetny blog Jest rudo, pełen praktycznych fotograficznych porad!

SONY DSC

Dlaczego, po co i jak przenieść bloga z Bloggera na WordPress

Przychodzi taki moment w życiu blogera, że chce lepiej, porządniej i bardziej profesjonalnie. U niektórych, zwłaszcza tych używających Bloggera (blogowa platforma Google) objawia się ten moment chęcią migracji całego swojego blogowego dobytku na WordPressa. Nie u wszystkich oczywiście, znam świetne blogi, które z powodzeniem wykorzystują blogspota. Mnie jednak dopadła taka potrzeba i oto przed Wami od tygodnia efekty! Tylko w zasadzie po co?

Postów, poradników i artykułów o takich migracjach napisano już cała masę. Jestem pewna, że natrafiacie na nie od czasu do czasu na swoich ulubionych blogach. Każdy ma swoje własne motywy, jednak tym najbardziej istotnym jest fakt, że WordPress daje znacznie więcej możliwości niż Blogger. Jest przy tym znacznie trudniejszy, ale gra warta jest świeczki. Pomimo tego, jeśli są wśród Was osoby, które swoją przygodę z blogowaniem dopiero rozpoczynają, to z czystym sumieniem i bardzo gorąco polecam Bloggera. Jest to platforma niezwykle prosta w obsłudze, z gotowymi prostymi szablonami i dobrze się pozycjonująca (w końcu to to googlowe). Do tego daje całkiem łatwą możliwość zarejestrowania domeny, wprawdzie z końcówką .com, ale jest to tania i szybka opcja na własny adres (sama miałam długo lilinaturalna.com właśnie z Bloggera).

Traktuję swoje blogowanie poważnie i chciałabym się w tym kierunku rozwijać. Konieczne były zmiany i to nie tylko samej platformy ale całej identyfikacji bloga. Zależało mi na tym, aby nowa Lili była profesjonalna, czytelna, w jasny sposób eksponowała to, co najistotniejsze nie tylko na komputerach, ale także na urządzeniach mobilnych. Potrzebowałam też zmiany bardziej… plastycznej. Uwielbiałam niegdyś te moje pastelowe kolory, szarości i róże. Od pewnego czasu skłaniam się jednak ku bardziej kontrastowemu, prostemu, ale eleganckiemu połączeniu czerni i bieli, z dodatkiem złota. Koniecznie z moim kwiatem tu i ówdzie! Cały czas go uwielbiam, więc pozostał.

Przy zmianie wizerunku konieczne jest dokładne przemyślenie swoich mocnych i słabych stron. O tych drugich trzeba koniecznie pamiętać, niwelować je, te pierwsze natomiast, mocne – eksponować! Wypunktowałam sobie na początku najważniejsze elementy przyszłej strony, takie jak:

Facebook