Uratował jej życie

Mam kolegę bohatera.

Siedzimy wszyscy na werandzie. Na końcu końca światów. Albo inaczej – w samym środku polskiej wsi. Tu kończy się droga. Tu, jak okiem sięgnąć, pola, lasy i miedze. Opuszczone stodoły, rumianki, nagietki i jaskółki. Spokój… I na zewnątrz i ten wewnętrzny. Śmiejemy się z tych samy żartów od lat. Dzieci biegają samopas. Podglądają żabę, podjadają borówki. Brudne i szczęśliwe.

I wtedy ją zauważamy…

Usiadła na barierce naszej werandy. Zmęczona, bez sił, śnięta. Zapytałam, czy umiera. Wyglądało, na to, że tak…

Pszczoła, która do nas doleciała, nie miała już sił na powrót do ula. Pogoda była wietrzna, burzowa. Może zbłądziła, może wiatr nie pozwalał jej wrócić do domu. W każdym razie przystanęła obok nas w tym swoim niemym okrzyku rozpaczy.

Wtedy kolega zorganizował pomoc. Taką, która niestety mi samej nie przyszłaby do głowy.

Poprosił o łyżeczkę, zmieszał na niej nieco cukru z wodą i postawił przed pszczołą. Od razu się na nią rzuciła. Piła i piła. Zbierała siły. Powoli powstawała. Zrobiła się bardziej ruchliwa. Podchodziła do łyżki i odchodziła nie dalej niż na 1-2 centymetry.

Obserwowaliśmy ją dłuższą chwilę. Widzieliśmy, jak odzyskuje siły. Jak podnosi swoje skrzydełka.

Jak odlatuje.

Mam kolegę bohatera. Ocalił istnienie.

Jeśli więc zauważycie taką pszczółkę, albo po prostu – z myślą o nich, wystawiajcie łyżeczki z cukrem lub wodą z cukrem.

Niechaj nam żyją!

 

Facebook