Posts Tagged‘w roli głównej’

W roli głównej: Pierpaoli Krem nawilżający i łagodzący dla niemowląt i dziecil Eco Bio Sense’

Tym razem to Różyczka ma coś do powiedzenia, bo to ona zaprzyjaźniła się z uroczym ślimaczkiem na etykiecie. Uśmiecha się do niego i gada, kiedy ja masuję jej skórę naszym nowym bohaterem – Kremem nawilżającym i łagodzącym dla niemowląt i dzieci Eco Bio Sense’ marki Pierpaoli! Tak, tak – tym, który możecie wygrać w Lili – TUTAJ!
Linia Sense’ marki Pierpaoli, przeznaczona do pielęgnacji maluszków zauroczyła mnie na samym początku swymi opakowaniami. A dokładniej uroczymi etykietami pełnymi rysunków pełnych życia prosto z łąki! Kremik, który przyszło nam z wielką przyjemnością wypróbować, chronił z etykiety ślimaczek. Jak już wyżej wspomniałam – Róża go uwielbia! Trzeba przyznać, że grafika kosmetyków dla dzieci w pełni trafiona!
Dobrze jednak wiemy, że nie same opakowania są ważne, więc przejdźmy do samego kremu. Jest niezwykle lekki, płynny niczym mleczko, bezpieczny i delikatny. Wchłania się bardzo szybko, subtelnie i nienachalnie pachnie. Dla dzieci więc idealny, z ręką na sercu. Pozostawia skórę nawilżoną, bez tłustej warstwy. Mam wrażenie, że też ja koi i ratuje nam lekko przesuszone miejsca na ciałku. Dobrze się dozuje i łatwo zamyka. Po prostu – praktyczny i skuteczny.
Myślę, że jego istotną zaletą jest cena. Kosztuje 39,99zł, a jest to zakup o tyle dobry, że krem jest wydajny, a w opakowaniu znajduje się 125ml. Do tego oczywiście dochodzą ekologiczne certyfikaty i bardzo dobry skład. Warto tez wspomnieć, że „w celu zmniejszenia ryzyka wystąpienia alergii produkt jest poddawany testom na zawartość metali ciężkich. Obecność niklu jest mniej niż 0,05 mg/l”. 
I jeszcze jeden mały cytat: „zawarte w nim aktywne składniki, masło shea-karite i aloes z biologicznych upraw jednocześnie przenikają przez skórę, odżywiając, nawilżając i wzmacniając jej naturalną ochronę przed wpływem szkodliwych czynników zewnętrznych. Pozostałe składniki to olej sojowy, olej ze słodkich migdałów, oliwa z oliwek także z biologicznych upraw oraz skwalen roślinny”.
Róża chciałaby bardzo dodać, że kremik poleca, ale jeszcze nie umie… 🙂
Zapraszam raz jeszcze do konkursu z dystrybutorem Pierpaoli – ItalBioEco.pl, w którym do wygrania są kremy i szampony tej linii – TUTAJ!

W roli głównej: Wise Aroma serum NEROLI

Taki mamy tydzień z marką Wise, bo przecież cały czas czekam na Wasze zgłoszenia w konkursie, więc jedno małe, choć w sumie wielkie, serum poprosiło o pokazanie. Chciało się wpasować tematycznie i wizerunkowo, więc się z przyjemnością zgodziłam. Przed Wami w roli głównej Aroma serum NEROLI!

Dawno już mówiłam Wam, że w olejkach aromaterapeutycznych tkwi moc wielka. Nie doceniamy jej na co dzień. Czasem jakiś olejek znajdzie się w naszym kosmetyku lub zapalimy sobie kominek, żeby ładnie pachniało. A przecież olejki to prawdziwe dobroczynne esencje z roślin, z ich kwiatów, liści, kory czy skórki owoców, które mają zbawienny wpływ na wiele męczących nas dolegliwości. Wiem… wiem, że aromaterapia nie jest nauką łatwą czy szybko przyswajalną… możemy więc czasem zaufać tym, którzy się na niej znają. A z pewnością znają się na niej twórcy Wise.
Moje aroma serum przeznaczone jest do cery mieszanej i tłustej. Cytuję: „charakteryzuje się łagodnym działaniem napinającym, ściągającym i
regulującym pracę gruczołów łojowych.
Nawilża i odżywia nie zatykając porów, stymuluje odbudowę komórek i pomaga pozbyć się blizn, przeciwdziała zmianom skórnym.” Brzmi dobrze?
Skład jest zadziwiająco prosty i krótki. Bazujemy tutaj jedynie na olejach bazowych i olejkach eterycznych. Te pierwsze to uwielbiane przeze mnie oleje: jojoba i z krokosza barwierskiego. Pisałam już o nich TUTAJ i TUTAJ. Wspomnę więc tylko, że oba są bardzo dobrze przyswajalne przez skórę, wnikają głęboko, doskonale ją odżywiają i regulują jej funkcjonowanie. Są lekkie i świetnie pielęgnują.
Do olejów dodano olejki neroli, lawendowy, geraniowy i jałowcowy. Patrząc po efektach, muszą to być olejki dobrej jakości. O podobnym połączeniu jeszcze nie słyszałam, ale muszę przyznać, że działa świetnie. Podoba mi się też charakterystyczny olejkowy zapach, który jednak nie pozostaje długo na buzi.
Serum używam wieczorem, dosłownie odrobinę, przed nałożeniem kremu również marki Wise (o którym więcej nieco później). Czasem także kropelkę wklepię o poranku. Z mojej aromaterapeutycznej kuracji jestem bardzo zadowolona. Zaobserwowałam znaczne zmniejszenie pojawiania się niedoskonałości i zaczerwienień. Cera jest widocznie wygładzona i nawilżona. Buzia się uśmiecha:)
Serum jest bardzo wydajne, bo nakłada się go naprawdę nie dużo. Nie chodzi tu o to, żeby buzię natłuścić, a jedynie dobrze rozprowadzić olejki eteryczne. Jego minusem jest jednak opakowanie z pompką, które nieco utrudnia używanie i sprawia, że „główka” zawsze jest natłuszczona. Myślę, że lepiej sprawdziłaby się tu jednak pipeta. 
Na koniec powtarzam raz jeszcze – w olejkach eterycznych drzemie moc wielka!

W roli głównej: KIVVI Krem na dzień i na noc z ekstraktami z Brzozy i Jagody

Dzisiaj jest dzień wyjątkowy… Dzisiaj kończę 29 lat i niniejszym rozpoczynam trzydziesty rok życia. Z tej okazji wydarzyło się kilka przyjemnych rzeczy, wybraliśmy się z mężem do teatru i na kolację, w mojej szafie pojawiło się kilka nowości, od rana odbieram bardzo miłe telefony i tylko czasem przejdzie mi przez głowę myśl, że do końca to nie wiem czy jestem jeszcze młoda czy już stara… Bo jak byłam młoda-młoda, to zawsze myślałam, że ta młodość się kończy wraz ze studiami. Ale w sumie skończyłam je już jakiś dłuższy czas temu, a znowuż staro się nie czuję. Pewnie więc jesteśmy młodzi, dopóki nie poczujemy się staro… Ot, taka mądrość na zakończenie dnia:)
Ale do rzeczy… bo z okazji urodzin moich o pokazanie się poprosił uroczy kremik. Przedstawiam go więc Wam i z góry uprzedzam, że się dzisiaj zakochacie! I cieszę się, że to dzięki moim urodzinom:) Przed Wami w roli głównej KIVVI Krem na dzień i na noc z ekstraktami z Brzozy i Jagody!

Po pierwsze, moi drodzy, ubóstwiam, po prostu ubóstwiam identyfikację wizualną marki! Totalnie zauroczyły mnie te wszystkie malowane kwiaty, zioła i owoce. Zdjęcia zapierające dech w piersiach i przenoszące do magicznego świata matki natury. Opakowania niezwykłych marmolad i peelingów do ciała. Wszystko jest dokładnie takie, jakie sama chciałabym mieć i tworzyć! Choć zapewne sama bym tej magii nie wymyśliła. Na zdjęciu zeskanowałam Wam okładkę ulotki Kivvi. Myślę, że cudnie wprost oddaje to o czym tu piszę!
Po drugie, zauważyłam, że kraje nadbałtyckie stają się chyba perełkami w dziedzinie produkcji kosmetyków naturalnych. Prym wiedzie tu Łotwa, bo też łotewska jest marka Kivvi. W naszym kraju pojawiła się bardzo niedawno, ale wróżę jej dobrą przyszłość. I wcale nie chodzi mi tu tyko o opakowania! Wypróbowałam bowiem powyższy krem i ogłosić muszę, że jest to mój najnowszy ulubiony kremik.
Krem jest uniwersalny, na dzień i na noc, nie za ciężki, nie za delikatny. Dobry i pod makijaż i, w nieco większej ilości, na noc. Uwiódł mnie najbardziej tym, że ukoił moją skórą i ją porządnie nawilżył. Że widać, że buzia jest miękka i promienna. A przy tym pachnie subtelnie lekko pomarańczowym aromatem.

Skład ma zaiste imponujący. Ogromnie długaśny! Bo krem pełen jest niemożebnie ekstraktów roślinnych! Zacytuję producenta: zawiera organiczny kompleks równoważący Kivvi- olej z pestek owocu dzikiej róży, borówki amerykańskiej, winogron oraz ekstrakt z łopianu, bratka, morszczynu pęcherzykowatego, brzozy, passiflory (męczennica) i jasnoty białej który nawilża, regeneruje i chroni skórę.
Polecam Waszej uwadze markę Kivvi, bo czuję, że na dobre zagości w Waszych łazienkach i sercach. No i takaż jest romantyczna… 🙂

 

W roli głównej: ITALCHILE Delikatny żel do demakijażu

Kolejne małe cudo prosi i prosi. A ja wiem, że bardzo chce się Wam pokazać. I cieszy mnie to tym bardziej, że sama w uwielbieniu swym do niego wpadłam po uszy… Tym razem w roli głównej prezentuje się Delikatny żel do demakijażu ITALCHILE.
 

Delikatny to chyba najlepsze słowo, jakim mogłabym określić ten żel. Jednak z zastrzeżeniem, że przy całej swojej delikatności jest jednocześnie bardzo skuteczny.  Bo oczyszcza się nim twarz i oczy, standardowo – na płatku. Rano i wieczorem. Lub po prostu, żeby zmyć makijaż. Mam wrażenie, że jest to coś pomiędzy mleczkiem a tonikiem. Taki złoty środek.
 
Ma konsystencję żelową, ale dosyć płynną oraz prawie niezauważalny zapach. Ma certyfikat ekologiczny i 98,90% składników roślinnych pochodzenia organicznego. Ale co najważniejsze, ma bardzo ciekawy skład. Oparty jest na olejku z dzikiej róży, chabrze, rumianku i aloesie. Wszystkie cztery roślinki bardzo lubię. Chaber-bławatek ceniony jest jako środek do pielęgnacji oczu, co doskonale pasuje do tego typu produktów. Aloes  nawilża, koi, rumianek regeneruje, a róża doskonale odżywia, rozjaśnia i pozostawia skórę promienną. Wszystkie składniki doskonale ze sobą współgrają.
 
Opakowanie, rzekłabym, że jest typowe dla włoskich gustów. A to przecież kosmetyk włoski. Nie do końca pozostaje w mojej stylistyce, ale trzeba przyznać, że buteleczka wygląda uroczo. Zawiera 150ml żelu, który jest bardzo wydajny, więc starcza na naprawdę długo. Już mała jego ilość zaaplikowana na buzię ładnie ją oczyści.
 
Na koniec chciałabym jeszcze tylko zacytować właścicielkę sklepiku Ecosme.pl, z którego żel pochodzi –  „mam wrażenie, że panie rzadziej się na nie (kosmetyki oczyszczające) decydują i wolą inwestować w kosmetyki pielęgnacyjne, a ja chciałabym jednak je przekonać czy nakłonić do stosowania w pierwszej kolejności tych oczyszczających”. Bo dziewczyny kochane – bez odpowiedniego oczyszczania skóry nie ma pielęgnacji!

W roli głównej: Phenomé Cukrowa maska i peeling 2w1 MULTI-ACTIVE

Stała sobie i czekała. Spokojnie, bo cierpliwa jest. Na szafeczce w łazience. Bo wiedziała, że jak już się pokaże to z pompą! I oto jest – w roli głównej – Cukrowa maska i peeling 2w1 MULTI-ACTIVE Phenomé!

Z czystym sumieniem, z całego serca i nawet z pełną świadomością, mogę powiedzieć, że uwielbiam to cudo. I że stosowanie maski-peelingu to czysta przyjemność. I jeszcze, że zawsze mam ochotę ją pod prysznicem zjeść. A czemu? Bo pachnie i wygląda jak smakowita masa ciasteczkowa! Ot, taka słodka pasta, która odżywia skórę od zewnątrz.
Stosuję ją dwa razy w tygodniu, pod prysznicem. Zaczynam od peelingu, delikatnie masuję całą buzię. Przy okazji staram się nie zlizywać jej z warg. Potem pozostawiam ją na twarzy na kilka minut, aby zadziałała niczym maska. Takie 2w1! I faktycznie multi-active. A cera po takiej uczcie jest wypoczęta, gładka, miękka w dotyku. I tylko czeka na delikatny krem, który wchłania chętnie i szybko.
Maska-peeling ma dosyć rozbudowany skład. Do ścierania służą tutaj drobinki cukru oraz zmielone pestki oliwek i truskawek. Resztę zacytuję ze strony Phenomé: oleje makadamia, z oliwek – odżywiają, zmiękczają i wygładzają naskórek, olej jojoba – tworzy na skórze cienki, lipidowy film, chroni i odżywia, olej buriti – nawilża, wygładza, koi, działa antyoksydacyjnie, masło babassu – nawilża, pozostawia gładki film ochronny, ekstrakt z lukrecji – działa przeciwzapalnie i antyseptycznie, wyciąg z korzenia prawoślazu lekarskiego – nawilża, łagodzi, działa przeciwutleniająco,  ekstrakt z ananasa – nawilża, zmiękcza, działa przeciwstarzeniowo, pobudza skórę do regeneracji, wyciąg z kwiatów rumianku – łagodzi, działa przeciwzapalnie, ekstrakt z grejpfruta – pobudza, odświeża, tonizuje. Dobrze brzmi, czyż nie?
Warto też wspomnieć tutaj o opakowaniu maski. Zamknięta jest w charakterystycznym dla Phenomé ciemnym słoiczku z nieco apteczną etykietą. Wszystko ma tu swój cel i choć brakuje ozdobników, to przyciąga oko. Dla mnie jednak najistotniejsza jest pojemność, bo peelingu jest naprawdę sporo. Dzięki temu jest naprawdę wydajny, przez co wart swojej ceny.

Same dzisiaj ochy i achy…

W roli głównej: Terapia truskawkowa The Body Shop

W grupie raźniej! I bardziej truskawkowo! Bo o to przecież chodzi w terapii truskawkowej. Przed Wami zatem w roli głównej truskawkowe trio The Body Shop. I jeszcze raz powtórzę – mocno truskawkowe:)

Na zimowy marazm i przesilenie wiosenne. Bo u nas to zawsze coś jest:) Na chandrę i załamanie nastroju. Na co dzień i na specjalne okazje. Na uśmiech i błysk w oku. No i na zwrócenie na siebie czyjejś uwagi – nie każdy przecież pachnie smakowicie truskawką!
Truskawkowe kosmetyki pojawiły się w mojej torebce i łazience w bardzo dobrym czasie – kiedy jeszcze trzymała nas ta wstrętna zima. Kiedy zastrzyk pozytywnej energii i letnich smaków był bardzo wskazany. Dlatego tak bardzo się ucieszyłam z truskawkowego suchego upiększającego olejku do ciała, twarzy i włosów, wody toaletowej i pomadki do ust!
Moje serce skradła najszybciej właśnie pomadka! Ma najbardziej intensywny i przepyszny zapach. Cały czas mam ochotę nakładać ją na usta i rozkoszować się tym aromatem. Dzięki zawartości filtrów przeciwsłonecznych przydała mi się bardzo w Barcelonie. Bardzo też podoba mi się nieco zawadiacka grafika na opakowaniu. LOL 🙂
Lubię suche olejki. Palubiłam więc i ten od razu. Mam wrażenie, że pachnie najmniej intensywnie, ale za to idealnie się wchłania i nie pozostawia na długo tłustej warstwy. Ma szerokie przeznaczenie, bo i do włosów i do twarzy, ale dla mnie pozostanie olejkiem do ciała. Relaksującym i przenoszącym w ciepłe czasy.
Na koniec woda toaletowa… W prostej, ale eleganckiej buteleczce. Myślę, że spodoba się zarówno nastolatkom jak i starszym kobietkom. Używam jej codziennie, aby rozsiewać w domu zapach truskawek. Bo w zasadzie ostatnio jestem cała truskawkowa. I dobrze mi z tym:)
Facebook