Posts Tagged‘domowo’

Najpiękniejsze w rutynie

Rutyna wcale nie jest zła. Ba… Im jestem starsza, tym bardziej ją doceniam. Dziecko czuje się bezpiecznie w rutynie. I pies też. I nawet my. Ważne po prostu, aby co jakiś czas robić sobie odstępstwo od niej, coś spontanicznego, szalonego. Jak najbardziej. Nawet często. Ale i tak większość naszego życia ostatnimi czasy upływa pod znakiem rutyny, pomimo tego, że dzieje się w nim bardzo dużo.
Jak wygląda mój standardowy, rutynowy dzień? Rano pobudka, mleczko dla dziecka. Potem odprowadzam Różę na 4 godzinki do domu kultury do naszej Akademii Maluszka. W tym czasie pracuję na pół etatu w domu, zdalnie. Całkiem przyjemnie. Potem idę ja lub mój mąż po dziecko. Sklep, plac zabaw, zupka i drzemka. W czasie dwóch godzin snu Róży staram się zrobić coś fajnego na blog, sfotografować to, co tam akurat jest do sfotografowania i załatwić całą masę bieżących rzeczy. Gdy się obudzi – obiad, spacer lub odwiedziny u znajomych, kolacja, mleczko dla dziecka, jakiś serial i dalej praca. Wieczorami głównie w Lili in the Garden. 
Nic specjalnego, prawda? A jednak bardzo lubię te proste, zwyczajne dni. Oczywiście uwielbiam też, jak coś się dzieje, kiedy wyjeżdżamy, itp. Ale jest to zupełnie inny rodzaj przyjemności. W rutynie jest przytulnie, swojsko. W rutynie jest czas na docenienie drobiazgów. W rutynie mamy czas dla siebie, choć tak naprawdę tego czasu prawie nie ma. W rutynie mogę się zorganizować i powoli spełniać marzenia. W zasadzie ta nasza rutyna jest szalenie dynamiczna!

 

A co jest w niej najpiękniejsze? Te momenty. TE. Powtarzalne. Przewidywalne. Nasze wspólne.
Uwielbiam, kiedy rano budzi mnie Róża. Codziennie przychodzi tuż przed dzwoniącym budzikiem. Mówi nam radosne „kukuryku” i wślizguje się pod kołdrę. Zazwyczaj jeszcze chwilkę leżymy razem, przytulone.
Uwielbiam pierwszy łyk porannej kawy. 
Lubię ten moment, kiedy jesteśmy już w Akademii Maluszka, Róża ma przebrane butki i już chce pędzić do dzieci, ale jeszcze daje mi wielkiego, kochanego buziaka.
Lubię też bardzo wyglądać, jak już po skończonym przedszkolnym dniu, wychodzi z sali i szuka wzrokiem mamy. A potem tak szeroko się uśmiecha…

 
Lubię te popołudnia kiedy wszyscy razem, we trójkę jemy zupkę w cierpliwej asyście psa.
Lubię tę chwile, kiedy Róża już położy się na drzemkę, a ja mam w perspektywie spokojne dwie godzinki na wszystkie ważne sprawy.
Lubię czuć kuszący zapach obiadu, który w kuchni gotuje mój mąż.
Kocham popołudniowo-wieczorne spacerki. Do parku, na plac zabaw, po osiedlu. Powolne, bo przecież tyle mrówek chodzi po chodniku…
Lubię przytulać się do Róży, kiedy pije swoje wieczorne mleczko.
Uwielbiam moment, kiedy idzie już spać 🙂
Lubię nawet tą swoją wieczorną pracę. Choć siedzę przed komputerem nieraz do 1 w nocy, sprawia mi to przyjemność.
Lubię przytulić sie przed snem do męża. Lubię, gdy oglądamy razem przed snem film. Lubię zasypiać z myślą, że dużo dzisiaj zrobiłam i jesteśmy kroczek do przodu.

Rutyna 🙂

30 lat zleciało… Czego sobie życzę?

Zleciało 30 lat. Kiedy? Nie wiem. Stanęłam na dwudziestce. A ta trójka mnie dzisiaj przytłoczyła. Totalnie. I chociaż wcale, ale to wcale, nie jest to nic strasznego, to smutno mi. Smutno mi, że już nigdy nie będę dwudziestolatką. Beztroską, spontaniczną, swobodną. Mogę być zupełnie fajną nową wersją siebie. Całkiem nawet do zaakceptowania. Ale tamtą młodą dziewczyną z dużymi marzeniami i jeszcze większą potrzebą akceptacji już nie będę. I to nawet nie przez tę całą trzydziestkę, ale dlatego, że gdzieś w między czasie stałam się mamą, a to przewróciło mi świat do góry nogami.
Dostałam dzisiaj kilka najpiękniejszych prezentów na świecie – Róża namalowała mi obrazki z kwiatkami i słoneczkami. Po raz pierwszy te jej słoneczka zaczęły wyglądać na słoneczka. Taka już duża! I tak mocno kocha. I niewątpliwie jest największym osiągnięciem moich trzydziestu lat. O dziwo niezwykle udanym. 🙂
Mam nieco życzeń na te trzydzieste urodziny. Nie ma tortu, nie ma świeczek. Ale zamykam oczy i udaję, że się palą. Dmucham i marzę. I chociaż amerykańskie filmy mówią, żeby tych marzeń nie zdradzać, to co mi tam. Oto one! Za pięćdziesiąt lat się z nich rozliczę. No… zobaczymy…
30 życzeń na 30-ste urodziny!
  1. Chciałabym, aby Róża z cudownej dziewczynki zmieniła się kiedyś w najcudniejszą kobietę. Nawet pomimo tego, że nie chcę, żeby tak szybko rosła, jak teraz rośnie. Bo taka jest rozkoszna… Niech będzie szczęśliwa i niech zawsze w mamie znajduje pocieszenie. No matter what! (aż się wzruszyłam!)
  2. Chciałabym mieć jeszcze dwoje dzieci, równie cudownych jak Róża. Zdrowych i mądrych. Małą Jagódkę i małego Krzysia 🙂
  3. Chciałabym odnieść jakiś poważny sukces. Taki zawodowy. W końcu. Miałam już w życiu trochę niepowodzeń i porażek. Przydałby mi się porządny kop. To nie tak, że wiecznie będę do jakiegoś sukcesu dążyć. Będę wiedziała kiedy nadejdzie.
  4. Chciałabym, aby nigdy nie zabrakło mi pomysłów na ten blog i aby było Was tu coraz więcej.
  5. Chciałabym nie mieć hejterów. Za bardzo mnie stresują. Albo przynajmniej nauczyć się nimi nie przejmować.
  6. Chciałabym ziścić wszystkie swoje plany z Lili in the Garden. Sprzedawać wyjątkową biżuterię i wyjątkowe rzeczy. I nawet nieco babeczek do kąpieli! W butiku, butikach… W Polsce i w Europie. I nawet gdzieś dalej.
  7. Chciałabym rozgryźć szybko i porządnie WordPressa i stworzyć wspaniałą stronę! A coś czuję, że jeszcze trochę nad tym posiedzę.
  8. Chciałabym wybudować dom. Nie duży. Drewniany. Pod lasem.
  9. Chciałabym w tym domu mieć dużą kuchnię i stół dla całej rodziny i własną toaletkę i wielką szafę pełną szałowych ciuchów ;P
  10. Chciałabym, aby nasza Misia długo sobie pożyła i żeby te wszystkie miłe starsze panie z osiedla nie wysypywały pół-zepsutego mięsa i starych ryb po trawnikach między blokami. To stanowczo nie wpływa pozytywnie na długowieczność psa.
  11. Chciałabym zmienić w końcu swój telefon na taki, który robi fajne zdjęcia, dzięki czemu mogłabym ruszyć z Instagramem. 
  12. Chciałabym w końcu przeczytać instrukcję obsługi mojego normalnego aparatu. Albo książkę o fotografii, którą niedawno podarowała mi siostra. Albo w ogóle pójść na kurs!
  13. Chciałabym mieć lepszy aparat, statyw, tło i białe ściany w domu. A do tego duży drewniany stary stół przy oknie.
  14. Chciałabym nauczyć się zarządzać lepiej czasem. Mam wrażenie, że teraz przecieka mi przez palce. Przestaję go ogarniać.
  15. Chciałabym być bardziej wydajna. Szybciej pracować, sprawniej. Zbyt często myślę o zbyt wielu rzeczach, zamiast skupić się na tym, co tu i teraz.
  16. Chciałabym pojechać na Wyspy Tuamotu, do Azji Południowo-Wschodniej, do Toskanii, do Portugalii, do Rzymu, do Paryża, do Irlandii ponownie, do Nowego Jorku, do Indii, do Japonii, do Barcelony raz jeszcze, na Lazurowe Wybrzeże znowu, na wyspy greckie, na Karaiby, na Malediwy, na Maltę, na wrzosowiska angielskie i w szkockie góry, na Mazury, nad Bałtyk latem na chwilę i może jeszcze gdzieś.
  17. Chciałabym nauczyć się grafiki komputerowej. Całego pakietu Adobe.
  18. W czerwcu będę uczestniczyć w półfinale konkursu Mocne strony kobiety magazynu Cosmopolitan. Chciałabym dojść do finału 🙂
  19. Chciałabym kiedyś zacząć kręcić filmiki i stworzyć kanał na YT.
  20. Chciałabym mieć torebkę BagMe by Smola.
  21. Chciałabym nauczyć się chodzić na szpilkach.
  22. Chciałabym wyposażyć kuchnię w te wszystkie piękne naczynia i akcesoria skandynawskich marek.
  23. Chciałabym trochę schudnąć.
  24. Chciałabym zrobić kiedyś Crème brûlée.
  25. Chciałabym napisać książkę. W związku z pojawieniem się w ostatnim czasie dwóch o kosmetykach naturalnych, już nawet sobie wymyśliłam, że byłaby to kosmetyczna cukierenka 🙂
  26. Chciałabym dostać ogromną bombonierę z Karmello.
  27. Chciałabym nauczyć się robić loki prostownicą i prostą kreskę na oku.
  28. Chciałabym się częściej śmiać do rozpuku.
  29. Chciałabym zawsze zauważać, że właśnie kwitną kwiaty na drzewach.
  30. I chciałabym, kiedy już będę starą babcią, chadzać do parku na spacery pod rękę ze starym dziadkiem, którego będę kochać tak samo mocno jak niegdyś.

Tego sobie życzę w dniu 30-stych urodzin. 🙂

Kiedy złe czasy mijają

Kiedy złe czasy mijają… Kiedy dobre nadchodzą… uciekamy co tydzień w magiczne miejsce. Co tydzień zabieramy psa, dziecko, kilka ubrań, coś do czytania i wynosimy się daleko. Poza osiedle z wielkiej płyty, smog i wieczny hałas samochodów. Czasem zostajemy na dłużej, czasem tylko na chwilę. Zawsze jednak otacza nas las. Trochę pola i łąk, jedna krowa, konie niedaleko, mnóstwo małych dziwnych kundelków i nawet kilka kur się znajdzie. No i magia!
Jest tam taki mały biały pokoik na poddaszu. Nasz. Maluteńki. Z łóżkiem dla nas i łóżeczkiem dla Róży. Pomalowałam go kiedyś sama, bo zawsze marzyły mi się białe deski. Kupiłam specjalne małą niebieską lampkę. Jest szafeczka, dywan, duże okna i w zasadzie tyle. I to tam po południu, kiedy dziecko drzemie, odpoczywamy najlepiej. Albo zasypiamy, albo czytamy, albo po prostu leżymy. W tym pokoiku właśnie dużo magii się ukryło!
Złe czasy właśnie odeszły. Dobre witają nas kwiatami i pąkami liści. Poszukiwanie magii uważamy za rozpoczęte! Zaczynamy wyglądanie elfów i wróżek w lesie!

Jak zwykle muszę wspomnieć o Wróblewnie i jej cudownych ptaszkach! Tą torebkę  (proj. Anny Murzyn), opatrzoną ptaszkiem, Róża sobie ukochała! Bardzo Wam polecam sklepik –  TUTAJ.

PS w ramach nowych ciepłych czasów zajrzeliśmy też do Opactwa w Tyńcu. Co jak co, ale średniowiecznej magii tutaj sporo! W dodatku w bardzo nowoczesnym wydaniu. Podziwiam Benedyktynów za ich energię, pomysłowość i działalność. Stworzyli markę produktów, które fascynują starodawnymi zakonnymi recepturami. Nawet jeśli nie są na nich wszystkie oparte, to magia wokół nich się roztacza. I trzeba przyznać, że te ich cuda są naprawdę przepyszne! A na kosmetyki warto zwrócić uwagę, choć nie wszystkie są naturalne.

Bez kąpieli w najczarnijeszym bajorku wycieczka byłaby nieudana…

Wyciąg ziołowy to macerat z 9 ziół do cery problematycznej i kondycjonowania włosów. Zaczęłam używać jako serum – na razie wydaje się świetny!

 Przyłapani! Sympatia Różyczki – Jaś, synek przyjaciół 🙂

Dojrzewanie dorosłe i Ala

Zastanawialiście się kiedyś nad dojrzewaniem? Ale nie takim młodocianym. Chodzi mi o dojrzałość dorosłą. Kiedy stajemy się dorosłymi ludźmi? Bo, że nie w wieku osiemnastu lat, to się chyba wszyscy zgadzamy. Czy wtedy, kiedy się wyprowadzamy z domu? Kiedy kończymy studia i dostajemy pierwszą pracę? A może, jak rodzą nam się dzieci? A może nigdy tak naprawdę nie stajemy się dorośli? Choć, to może zbyt optymistyczna myśl, bo boję się, że bardzo dużo dzieci dorośleje niestety zbyt szybko…
Jestem obecnie w dość przełomowym wieku. Zbliżam się do trzydziestych urodzin. A właściwie to pędzę do nich, bo, jestem pewna, czas biegnie coraz szybciej. Wydawałoby się, że dorosła jestem. Męża mam nawet. I dziecko. I psa własnego, co świata poza mną nie widzi. Co jest dla mnie nowością, bo zazwyczaj psy to tylko w moją mamę się wgapiały. Patrzę w lustro i to już nie jestem ta sama ja co zawsze. Ewidentnie mam już zmarszczki. Może nie specjalnie dużo, ale przy oczach są widoczne. Co więcej, patrzę na przyjaciół moich, zawsze młodych i oni też te zmarszczki mają.
Ostatnio złapałam się na tym, że kiedy sobie kupiłam grejpfruta i lody, to większą ochotę miałam na tego pierwszego. No… niebywałe kiedyś 🙂 I sery pleśniowe już jakiś czas temu polubiłam. I na gorzką czekoladę się przerzuciłam. A taką to tylko dziadek mój lubił. I kręcił nosem na nasze milki mleczne.
Coraz mniej się wychylam. Coraz częściej pomyślę, zanim powiem. Coraz krytyczniej patrzę na zbytni optymizm, choć sama optymistką jestem. Coraz bardziej dostrzegam fakt, że świat wcale, a wcale taki wspaniały nie jest. I, że niekoniecznie „jakoś to będzie”.
W domu się zasiedziałam. Niegdyś, na studiach, piątkowy czy sobotni wieczór spędzony w domu dołował mnie niemiłosiernie. Teraz lubię te spokojne wieczory. Na miasto też może bym wyszła częściej, ale… naprawdę niesamowicie ciężko zgrać się w kilka osób. Trzeba planować z wyprzedzeniem, a i tak komuś zawsze dziecko zachoruje…
Z drugiej strony znowuż… Patrzę sobie czasem na inne mamy dzieci w wieku Róży. Czy to w przedszkolu, czy w kinie, jak ostatnio byłyśmy. Patrzę na te kobiety i mam wrażenie, że pozostałam gdzieś daleko. Eleganckie, zadbane, w kozakach na obcasie. A ja na obcasach do teraz chodzić nie umiem. Do kina w trampkach chadzam, po osiedlu z czapką z różowym pomponem paraduję. Moja siostra powiedziała mi niedawno, że w porównaniu z innymi mamami, to ja raczej na siostrę Róży wyglądam. Śmiać się czy płakać?
Niedawno dopiero pierwszy raz w życiu barszcz zrobiłam. Dzisiaj lane kluski do pomidorowej. Wyszły, i owszem, całkiem dobre. No więc chyba dorastam powoli do takiej prawdziwej roli mamy. Takiej standardowej. Bo, żeby nie było, gotować to dużo gotuję, tylko nie po domowemu 🙂
Kiedy byłam mała wierzyłam, że jak będę miała dwadzieścia lat, to już będę dorosła na całego. Nic bardziej mylnego. Więc kiedy dorastamy? Bo przyznam się Wam, że mi cały czas dorosłość kojarzy się z nudą. Z brakiem czasu. Ze sztywnymi regułami. I chyba tutaj też się mylę.
Obserwuję tych moich przyjaciół. Wszyscy mniej więcej w  tym samym, moim wieku. I pomimo tych zmarszczek przy oczach, to wszyscy tacy sami. Te same głupie pomysły się trzymają, tak samo się śmiejemy. Może i rzadziej się spotykamy, może i dzieci biegają teraz między nogami, ale za dorosłych to ich nie mam w ogóle. Wszyscy jesteśmy tacy sami jak w tej ławce w szkole, na obozie harcerskim czy na sylwestrze na studiach. 
Tylko więcej mamy do wspominania.
No dobra, zmieniając temat – poznajcie moją siostrę. W roli głównej Ala, w drugoplanowej – aura tajemniczości i chłodu.

Róża, książeczki i leśne olejki

Dziecię było ostatnio takie jakieś niewyraźne. Oczy przeszklone, rumieńce na policzkach, zamiast mówić – skrzypiała. Cóż było zrobić? Do przedszkola jej nie puściliśmy, sanki odpadają… Postanowiliśmy bąbla przetrzymać nieco w domu, żeby jej te dziwne oznaki zbliżającej się choroby przeszły. Jest nieco lepiej, ale klei się do mamusi  i przytula co chwilę. I chociaż, nie powiem, jest to całkiem miłe, to wolę ją biegającą i wariującą. Jak zawsze!
Tymczasem z okazji przymusowego domowego aresztu, Róża postanowiła polecić Wam dzisiaj, wraz ze mną, swoje ulubione ostatnimi czasy książeczki. Oraz wspomnieć słówko o oparach lasu, które od rana unoszą nam się w domu. To może od nich zaczniemy!
Uwielbiam leśne olejki. Pachną tak intensywne jak las. Wilgotny, o poranku. Świeżo, mocno i bardzo… energetycznie. Poza tym, nie wiem czy wiecie, olejki z sosny, jodły czy świerku działają zbawiennie na infekcje górnych dróg oddechowych. Inhalują je, udrożniają, pozwalają lepiej oddychać. Wybijają całe to zimowe świństwo unoszące się w powietrzu i przynoszące nam choroby. Rozjaśniają też umysł i na chwilę przenoszą w środek puszczy… Naprawdę! Siedzimy więc sobie z Różyczką od rana w naszym małym domowym lesie. W kominku zapaliłam świeczkę, nalałam wody, a do niej około 20 kropelek leśnych olejków. Inhalujemy się i cieszymy zapachem. Bardzo polecam w okresach przeziębień!

A pośród tej leśnej aury czytamy książeczki. Te, które całkiem niedawno wpadły nam w łapki, ale już skradły serce. Jakie lubimy? Te o pięknych ilustracjach. Bardzo plastycznych, niebyt artystycznych. Takich, na których jasno można wyczytać przesłanie. Kolorowych i pozytywnych. Róża potrzebuje, żeby dużo się na nich działo. Mamy więc sporo książek do szukania. Do zatapiania się w inny świat. Dla mnie ważna jest historia. Ciepła, z przesłaniem. I zabawna! Z poczuciem humoru i uśmiechem, który przesyła nam autor. 

Co więc polecamy?

Zaczynamy od najnowszej pozycji, która zauroczyła nas od samej okładki! Pomimo tego, że pająków nie cierpię, Jak pokonać pająki Catherine Leblanc i Rolanda Garrigue, wyd.Wilga, polubiłyśmy bardzo! Zabawny poradnik o sposobie radzenia sobie z tymi małymi potworami. Z pozytywnym przesłaniem! Pełen uroczych, o dziwo, pająków!
Pod choinkę Aniołek przyniósł Różyczce następną naszą robaczkową pozycję – Co robią mrówki, Katarzyny Bajerowicz i Marcina Brykczyńskiego, Wyd. Nasza Księgarnia, przenosi nas w świat wszystkich chyba możliwych łąkowych robali. Mrówki uczą się w mrówczej szkole, bawią, śpiewają, pracują, a nawet… korzystają z mrówczej toalety! Naszą ulubioną postacią jest pewien świerszczyk, któremu razu pewnego zepsuły się skrzypce…

Mieszkańców ulicy Czereśniowej znamy już od dawna. Mamy już wiosnę i lato. Tym razem polecamy bardzo Noc na ulicy Czereśniowej, Rotraut Susanne Berner, Wyd. Dwie Siostry. Zaczynamy zawsze od gołego pana pod prysznicem 🙂 A potem podglądamy nocne życie mieszkańców małego miasteczka. I nagle nie ma nas w domu. Ani w Polsce. Jesteśmy na Czereśniowej! W lecie! Z drzewem czereśniowym górującym nad ulicą.

Korzystając z wyprzedaży nakupowałyśmy niedawno w Empiku książeczek o Tupciu Chrupciu i króliczku Flipku, wyd. Wilga. Cudne są!  Tupciu Chrupcio pomaga w oswojeniu się z różnymi „dużymi” problemami, jak pójście do przedszkola, lekarza, dbaniem o zęby czy umiejętnością dzielenia się. A króliczek Flipek? Zgubił się biedak raz rodzicom i próbuje ich odnaleźć. Wygląda przy tym tak żałośnie, że Róża go zawsze chce przytulić! Zdradzę, że w końcu ich odnajduje. Doprawdy, miły to moment 🙂

Moje dzieciństwo! Choć nie wszystkie dokładnie pamiętałam. Wierszyki 2-latka, Kasi Nowowiejskiej, Wyd. Muza, to pozycja obowiązkowa! Wierszyki są proste, łatwe do zapamiętania dla dziecka, opatrzone w śliczne ilustracje. Wszystkie się kiedyś znało. Dawno, dawno temu… 
Tylko czemu ta sroczka co kaszkę warzyła, urwała łeb temu swojemu piątemu dziecku????

Na koniec książka, do której musimy jeszcze trochę dorosnąć, ale jestem pod jej całkowitym zauroczeniem! Królewna Śnieżka, Tomasza Śpiewaka z ilustracjami Zdenko Basic i Manuel Sumberac, wyd. Wilga. Jestem pewna, że Róża się kiedyś w niej zakocha! Na razie tylko otwiera okienka, rusza postaciami, zagląda do księgi czarów. Bo takie cuda ma w sobie. Za czas jakiś zacznie odkrywać historię. I doceni niesamowite grafiki, wprost magiczne, tajemnicze, przepiękne! Wszystko może jest nieco psychodeliczne, ale dzieci lubią takie klimaty. I ja też!

To się naczytałyśmy! Posprzątałyśmy razem, pooglądały bajeczki, zrobiły razem pizzę i cynamonową drożdżówę, Róża wymęczyła też tatusia i Misię, próbując się z nimi bawić w konika… i poszła spać! Do jutra!

Misz Masz: Wygraj Monoï! + Wyniki Konkursu Zimowego + Kiedy będę babcią…

Za oknem tak szaro, jak tylko szaro być może. Ledwo odróżniam drzewa od wyłaniających się zza mgły bloków z wielkiej płyty. Ze szpar 20-letnich okien dolatuje do mnie chłód i marazm. Ale nie mam złego humoru. Wiecie czemu? Bo naczytałam się właśnie o tym, jak go sobie Wy poprawiacie zimą. I podziałało! Samo czytanie! I mam jeszcze nieco najcudowniejszego oleju monoï dla Was. A myślami wybiegam do siebie na jakieś… 40-50 lat. A są to dobre myśli. Spokojne. 
Dzisiaj zatem mały misz masz. Ale nie mogło być inaczej. Nałożyły się bowiem na siebie te trzy rzeczy i musiały już razem się pojawić. I nawet się polubiły! 
Pamiętacie moje całkowite zauroczenie olejem monoï (TUTAJ)? Jego fantastycznym tropikalnym zapachem i pielęgnacyjnymi właściwościami. I samym faktem, że przywędrował z Tahiti? Stał się jednym z moich ulubionych olejów. Jeśli nie najulubieńszym! 
Podchwyciła to właścicielka sklepu BliskoNatury.pl i postanowiła przekazać i Wam trochę tropikalnego słońca (i jeszcze bazy kosmetyczne, ale o tym kiedy indziej)!
Mam więc po 50ml cudownego oleju monoï dla 6 osób.
Aby go wygrać, wystarczy, że w komentarzu pod tym postem dacie mi znać o chęci jego przygarnięcia!
Nie bądźcie anonimami! Na Wasze zgłoszenia czekam do poniedziałku 27 stycznia 2014 do północy. Spośród wszystkich osób, które pozostawią komentarz z chęcią przygarnięcia, wylosuję sześć, do których powędrują oleje. Wyniki zostaną ogłoszone na blogu. Na adresy do wysyłki będę czekała 10 dni od ogłoszenia wyników. Wysyłka jedynie na terenie Polski, a odpowiedzialne jest za nią BliskoNatury.pl.
Polecam Waszej uwadze także fanpage BliskoNatury.pl na Facebooku (TUTAJ), który swoją drogą sama prowadzę 🙂

A skoro jesteśmy przy konkursach, to najwyższa pora na wyniki Konkursu Zimowego!

Razem z Emi-Natural.pl dziękujemy Wam za tak liczne zgłoszenia i tak wspaniałe pomysły na umilenie zimowego czasu! Wybraliśmy niestety tylko 4 z nich, ale lista po pierwszym czytaniu była bardzo bardzo długa!

Zwyciężają:

I miejsce
Agnieszka Dudek – za piękny obraz zimy, który cały czas mamy przed oczami
II miejsce
Agnieszka Błachut – za jazz grający nam w głowach
IIIa miejsce
Jadwiga Antonowicz-Osiecka – za mobilizację ogrodową
IIIb miejsce
Agata Dratwa – za wakacje i pomysł na grotę solną
Nagroda niespodzianka
Diana P

Gratulujemy i prosimy o podanie adresów do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl!

Zmieniając temat… Mamy dzisiaj Dzień Babci. Jedno z bardziej wyjątkowych świąt w roku. Niedługo sama zadzwonię do mojej Babci i prześlę jej nieco uśmiechu. Tymczasem pochłonęły mnie myśli o tym, jaką sama kiedyś babcią będę? Choć może nie babcią, a prababcią. Bo jak Róża będzie miała dzieci (lub jej ewentualne rodzeństwo) to zapewne będę jeszcze pracować i w kwiecie wieku. Ale dzieci tych dzieci będą patrzyły na mnie zupełnie inaczej. One to dopiero będą miały super babcię!

Będę babcią odjazdową! Może i starą, ale duchem młodą. Z dziadziem za rękę na spacery będziemy chodzić. Powolutku. Tak jak dzisiaj chadzamy z Różą.
A Róża będzie wspaniałą, piękną i… już też leciwą kobietą. Która będzie oczami przewracać na wybryki zwariowanej matki. 
Będę miała duży fotel obity kwiecistą tkaniną. Będę w nim siadywać i głaskać psa, który będzie wierną kopią Misi (bo oczywiście taką psinę znajdę).
Przestawię się z kawy na herbatę z sokiem malinowym. No… może nawet sama go będę robić. A w razie jakiegokolwiek problemu, kiedy trzeba będzie wymyślać rozwiązanie, będę mawiać „herbatka to zawsze dobry pomysł”.
Do dwóch rzeczy na pewno się nie przekonam! Po pierwsze, do picia owej herbatki w filiżankach. No bo przecież kubki są znacznie fajniejsze i większe! W filiżankach będę miała co najwyżej świece albo cebulki hiacyntów.
Po drugie, do robienia na drutach! Bo może to i jest takie babcine, ale cierpliwości do dziergania za grosz nie mam! Z wełny to ja ewentualnie taboreciki kiedyś mogę stworzyć! Będzie babcia-designerka!
Nie będę wnukom piekła babeczek do jedzenia, ale zawsze u mnie znajdą cudowne babeczki do kąpieli!
Będę miała swój własny Atlas Wysp Odległych (Judith Schalansky). Ale zamiast notki Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę, będzie na nim widniało Pięćdziesiąt wysp, które odwiedziłam, w tym Puka Puka!
Może napiszę książkę o Róży? O małej zwariowanej dziewczynce, która kiedyś świata poza mną nie widziała. Tak, napiszę kiedyś taką!
A co najważniejsze – będę miała całe stado pulchniutkich wesolutkich wnuczków-prawnuczków, które będą do mnie uciekały w letnie popołudnia i zimową zawieruchę. Bo u babci tak miło i przyjemnie i ciasto zawsze dobre jest. A jak ta babcia opowiada! Ile przygód miała! Ile rzeczy widziała! Ach, ach 🙂
Taką będę kiedyś babcią 🙂
Zdjęcia/Photos:

Facebook