Zastanawialiście się kiedyś nad dojrzewaniem? Ale nie takim młodocianym. Chodzi mi o dojrzałość dorosłą. Kiedy stajemy się dorosłymi ludźmi? Bo, że nie w wieku osiemnastu lat, to się chyba wszyscy zgadzamy. Czy wtedy, kiedy się wyprowadzamy z domu? Kiedy kończymy studia i dostajemy pierwszą pracę? A może, jak rodzą nam się dzieci? A może nigdy tak naprawdę nie stajemy się dorośli? Choć, to może zbyt optymistyczna myśl, bo boję się, że bardzo dużo dzieci dorośleje niestety zbyt szybko…
Jestem obecnie w dość przełomowym wieku. Zbliżam się do trzydziestych urodzin. A właściwie to pędzę do nich, bo, jestem pewna, czas biegnie coraz szybciej. Wydawałoby się, że dorosła jestem. Męża mam nawet. I dziecko. I psa własnego, co świata poza mną nie widzi. Co jest dla mnie nowością, bo zazwyczaj psy to tylko w moją mamę się wgapiały. Patrzę w lustro i to już nie jestem ta sama ja co zawsze. Ewidentnie mam już zmarszczki. Może nie specjalnie dużo, ale przy oczach są widoczne. Co więcej, patrzę na przyjaciół moich, zawsze młodych i oni też te zmarszczki mają.
Ostatnio złapałam się na tym, że kiedy sobie kupiłam grejpfruta i lody, to większą ochotę miałam na tego pierwszego. No… niebywałe kiedyś 🙂 I sery pleśniowe już jakiś czas temu polubiłam. I na gorzką czekoladę się przerzuciłam. A taką to tylko dziadek mój lubił. I kręcił nosem na nasze milki mleczne.
Coraz mniej się wychylam. Coraz częściej pomyślę, zanim powiem. Coraz krytyczniej patrzę na zbytni optymizm, choć sama optymistką jestem. Coraz bardziej dostrzegam fakt, że świat wcale, a wcale taki wspaniały nie jest. I, że niekoniecznie „jakoś to będzie”.
W domu się zasiedziałam. Niegdyś, na studiach, piątkowy czy sobotni wieczór spędzony w domu dołował mnie niemiłosiernie. Teraz lubię te spokojne wieczory. Na miasto też może bym wyszła częściej, ale… naprawdę niesamowicie ciężko zgrać się w kilka osób. Trzeba planować z wyprzedzeniem, a i tak komuś zawsze dziecko zachoruje…
Z drugiej strony znowuż… Patrzę sobie czasem na inne mamy dzieci w wieku Róży. Czy to w przedszkolu, czy w kinie, jak ostatnio byłyśmy. Patrzę na te kobiety i mam wrażenie, że pozostałam gdzieś daleko. Eleganckie, zadbane, w kozakach na obcasie. A ja na obcasach do teraz chodzić nie umiem. Do kina w trampkach chadzam, po osiedlu z czapką z różowym pomponem paraduję. Moja siostra powiedziała mi niedawno, że w porównaniu z innymi mamami, to ja raczej na siostrę Róży wyglądam. Śmiać się czy płakać?
Niedawno dopiero pierwszy raz w życiu barszcz zrobiłam. Dzisiaj lane kluski do pomidorowej. Wyszły, i owszem, całkiem dobre. No więc chyba dorastam powoli do takiej prawdziwej roli mamy. Takiej standardowej. Bo, żeby nie było, gotować to dużo gotuję, tylko nie po domowemu 🙂
Kiedy byłam mała wierzyłam, że jak będę miała dwadzieścia lat, to już będę dorosła na całego. Nic bardziej mylnego. Więc kiedy dorastamy? Bo przyznam się Wam, że mi cały czas dorosłość kojarzy się z nudą. Z brakiem czasu. Ze sztywnymi regułami. I chyba tutaj też się mylę.
Obserwuję tych moich przyjaciół. Wszyscy mniej więcej w tym samym, moim wieku. I pomimo tych zmarszczek przy oczach, to wszyscy tacy sami. Te same głupie pomysły się trzymają, tak samo się śmiejemy. Może i rzadziej się spotykamy, może i dzieci biegają teraz między nogami, ale za dorosłych to ich nie mam w ogóle. Wszyscy jesteśmy tacy sami jak w tej ławce w szkole, na obozie harcerskim czy na sylwestrze na studiach.
Tylko więcej mamy do wspominania.
No dobra, zmieniając temat – poznajcie moją siostrę. W roli głównej Ala, w drugoplanowej – aura tajemniczości i chłodu.