Tak i wracam. Do Was. Z nowym osłem (chyba), który skrywa teraz sporo pięknego dobra, a w którym zakochałam się na zabój. Wracam do mojego ukochanego blogowania. Do poszukiwania i inspirowania. Po nieco dłuższej, niż planowałam przerwie, która, zdradzę Wam, wcale przerwą nie była. Musiałam bowiem dobrze zamknąć poprzedni rok, odkopać się z papierków, zrobić wielkie porządki, przestawić myślenie, uspokoić się… Co łatwe nie było, albowiem…
…bowiem rok 2017 rozpoczynam małą rewolucją!
Większość z Was już wie, że w Sylwestra zamknęłam ostatecznie, po prawie trzech latach działalności sklepik Lili in the Garden. Czemu? Bo to moja własna, osobista „dobra zmiana”. Zmiany są potrzebne. Żeby ruszyć do przodu, żeby nie utkwić gdzieś, gdzie nie chcemy być.
To nie tak, że sklepik na siebie nie zarabiał. Mogę raczej powiedzieć, że był całkiem dobrym źródłem dodatkowego dochodu, biżuteria się podobała, ale… no właśnie – ALE. Usiedliśmy dnia pewnego z moim mężem, porozmawialiśmy spokojnie, poważnie i doszliśmy do wniosku, że robię za dużo rzeczy i żadnej nie robię tak naprawdę porządnie. Dzień rozbijam na wiele różnych aktywności, na żadną z nich nie mam wystarczająco dużo czasu. Przestałam się rozwijać, iść do przodu. Doszliśmy też do wniosku, że tym, co zajmuje mi najwięcej czasu, a do czego mam zdecydowanie najmniej talentu i cierpliwości, jest prowadzenie sklepu. A już zwłaszcza z taką biżuterią, w której prawie każdy egzemplarz jest inny, każdy trzeba osobno sfotografować, opisać, udostępnić na wielu stronach, popakować, wystać na poczcie, itp…
Zamknęliśmy więc ten rozdział. Po trosze mi smutno, z drugiej jednak strony pojawiło się też nieśmiałe uczucie ulgi. Dzisiaj, kiedy czuję, że jestem już „odkopana” ze sklepowych zaszłości, powróciła też do mnie energia, która w całym tym zamieszaniu, wyprzedaży i wraz z rwą kulszową, która złapała mnie w Święta, gdzieś się ulotniła. Jej miejsce na chwilę zajęła czarna rozpacz, doprawdy irracjonalne poczucie osamotnienia i strach przed nowym.
Co teraz? Dalej będę tu, w Lili. Chcę jednak trochę ją zmienić. Nie od razu, ale jest to plan na ten rok. Dalej będę zajmowała się stroną wizualną i marketingiem BliskoNatury.pl, nadal będę prowadziła kilka fanpage’y na FB, nadal też będę prowadziła warsztaty kosmetyki naturalnej (niedługo ogłoszę w Krakowie otwarty, walentynkowy!).
Planuję ponadto, i to jest właśnie w całej tej rewolucji najważniejsze, skończyć kilka kursów, zwłaszcza graficznych. Nauczyć się czegoś porządnie, zdobyć solidne umiejętności, rozwijać się.
Rok 2017 jest więc dla mnie zagadką, z pewnością jednak wkraczam w niego nieco inna, zmieniona, z mocnymi postanowieniami. Ale o tym kiedy indziej!
Bardzo Was proszę o trzymanie za mnie kciuków. I zaglądajcie do Lili! Bo już w głowie kłębią mi się blogowe pomysły!
Ach, wracając do osła (chyba)… Jest pewna ogromna zaleta zamknięcia Lili in the Garden. Jaka? Mam teraz masę pięknej biżuterii, którą uwielbiam! Od czasu do czasu będę też i z Wami dzielić się małymi cudami!
Stay tuned, jak to mówią w wielkim świecie!