Na co mi ten blog?

Na co mi ten blog?

Przyszło mi to pytanie do głowy w trakcie mojej ostatniej twórczej niemocy. W tym urlopowo-pourlopowym niebycie, kiedy człowiek nie może się odnaleźć w rzeczywistości. Zwłaszcza taki człowiek, który pracuje twórczo, a do tego jeszcze – w domu.

Na co mi więc ten blog? Skoro wielką blogerką już nie będę, a i muszę przyznać, że być nie chcę. Za mało życzliwości w tym dużym internecie… A i siły przebicia nie mam wystarczającej. I po prostu – potrzeby też brak. Ostatnio ktoś też pytał, czy zarabiam na blogu. Cóż, tak bezpośrednio to już od dłuższego czasu nie. Jedynie drobniejsze, sporadyczne akcje. Tutaj też, można powiedzieć – wyrosłam z potrzeby tworzenia treści jedynie w celach promocyjnych. Z resztą, ten cały influencerski świat tak się powiększył, że moja Lili nie bywa wystarczająco atrakcyjna. Sama też przestałam poszukiwać tego typu kooperacji, choć nie zamykam się na nie zupełnie. Jeśli coś jest warte pokazania, z pewnością chętnie to pokażę.

Nie da się też ukryć, że blogi powoli odchodzą w niepamięć. Że świat żyje teraz social mediami. I żeby porządnie funkcjonować, musiałabym w nich być. Ale tak wiecie – BYĆ. Intensywnie być. Mówić codziennie do Was na Instastory. Wiadomo. Tylko, że to też nie jest moja bajka. Lubię tworzyć treści, ale lubię też chować się w mojej anonimowości i tylko podglądać innych, jakże zdolnych często twórców.

Zastanawiałam się więc, co robić z tą moją Lili. Czy by gdzieś nie skręcić, nie zrobić rewolucji, nie przeobrazić się…



I już wiem co zrobić! Bo przecież wiem, na co mi ten blog! Wszystko zatem zostaje dokładnie tak, jak jest!

Czemu? Bo ta moja Lili, to taki jakby dom. Internetowy dom. Moje miejsce przytulne, w którym się dobrze czuję i które po prostu kocham. I wcale nie chce, aby stała się większa i mniej moja. Ma być taka, jak jest. Pokazywać to, co akurat siedzi mi w głowie, w sercu i gra w duszy.

Są więc trzy najważniejsze kwestie w całej odpowiedzi na to trudne pytanie – na co mi ten blog:

  1. Motywacja – nic nigdy tak bardzo nie motywowało mnie do rozwoju, jak właśnie ten blog! To dzięki niemu nie spoczywam na laurach i tworzę. Nic też tak nie sprzyja rozwojowi, jak możliwość pokazywania nieco szerszemu gronu odbiorców coraz to kolejnych etapów rozwoju. Moich małych osiągnięć, moich kreatywnych twórczych efektów rozlicznych kombinowań i starań. Moich fotografii i grafik. Nic też tak nie uczy i nie utrwala wiedzy, jak przekazywanie jej innym. Uczę się więc dużo o tematach, które mnie najbardziej interesują. O naturalnej pielęgnacji, o aromaterapii, o designie itp. I to wszystko dzięki Lili!
  2. Zachwyty – jako osoba, która co chwilę wpada w jakieś tam kolejne zachwyty i za nic nie potrafi zatrzymać ich dla siebie (toż byłoby to zwyczajne marnotrawstwo!), muszę mieć miejsce, które pozwala mi się nimi dzielić. Inaczej moi bliscy doprawdy nie mieliby lekko… Nie tłamszę ich więc w sobie, nie składuję na półeczkach w głowie, nie zatrzymuję na później, na nie wiadomo kiedy, tylko pozwalam im żyć. Lecieć, krążyć, przekazywać swoją energię dalej. Po prostu – uwielbiam się dzielić moimi odkryciami!
  3. Zarobki – pisałam wyżej, że już praktycznie nie zarabiam stricte na blogu. Jest to jednak moje najważniejsze źródło zarobków na własnej działalności. W jaki sposób? To dzięki Lili, co pisałam Wam już niejednokrotnie, trafiają do mnie moi klienci. Wszystko, czym się teraz zajmuję, ma swoje źródło właśnie tutaj. A czym się zajmuję ostatnio? W tym tygodniu zrobiłam sesję produktową kreatywną dla jednej z bardziej już znanych marek kosmetyków naturalnych, stworzyłam nowy wzór i etykietki na nowości kolejnej marki, przygotowywałam content wizualny na Instagram jeszcze innej, młodziutkiej, ale pełnej energii marki. Jestem też w trakcie tworzenia kolejnych identyfikacji wizualnych, przygotowuję coraz to nowsze oferty na warsztaty kosmetyków naturalnych i słodyczy kosmetycznych (choć ta część mojej działalności w tych trudnych czasach pandemii ma się bardzo źle…). Dzieje się jednak na szczęście sporo. A to wszystko, naprawdę wszystko, dzięki Lili.

Sami więc rozumiecie – Lili musi pozostać taka jak jest. Moja. Spokojna, kolorowa, pełna inspiracji i moich odkryć, efektów moich twórczych eksperymentów i ciągłego głodu wiedzy. Musi też trwać, aby moja mała mała firma, moja jednoosobowa działalność miała rację bytu. Aby mogli mnie znajdywać ludzie, którzy czują podobnie.

Po to mi ten blog 🙂


Facebook