Turcja 2019

Tak i wybraliśmy się na wakacje do Turcji. Widzieliście już na Facebooku lub Instagramie, prawda? Mam nadzieję, że tak!

Jak to w naszym przypadku od wielu lat bywa, zarówno termin jak i destynacja wakacyjna nigdy nie są pewne. Nasze prace nie pozwalają nam planować, często więc o wyjeździe decydujemy na 1-2 tygodnie wcześniej.

Tym razem zdecydowaliśmy się zapolować na last minute do Turcji właśnie. Czemu? Bo oboje bardzo lubimy te klimaty, ludzi, jedzenie, widoki, a i ceny całkiem przystępne mają.

Wybraliśmy wybrzeże Morza Egejskiego, które odwiedziliśmy już w 2013 roku, z 2-letnią wtedy Różą. W TYM wpisie – relacji z tamtych wakacji pisałam: „Polecam Turcję. Wrócę do niej. Nie wiem kiedy. Kiedyś na pewno…”

No i wróciłam. Sześć lat później. I wrócę ponownie!



Jedno z najdoskonalszych uczuć, które miałam szansę doświadczyć, dopada mnie, kiedy pływam w ciepłym morzu. To szczęście pełne, totalne, to spełnienie, wzruszenie, radość nie do opisania. Nie trzeba udawać, ba – nie trzeba być nawet sobą. Po prostu – się jest. Chwila trwa, odczuwa się ją każdą częścią ciała, każdym jego zakamarkiem. Mrużę oczy od słońca, język zbiera słony smak morza, włosy rozwiewa egejski wiatr. I tylko dłonie wciąż suną do przodu, aby za chwilę się rozdzielić i znowu połączyć. I wciąż, i wciąż. Ten rytmiczny, spokojny ruch działa kojąco, woda oczyszcza umysł. Kąciki ust nie mogą przestać się podnosić w dziecięcym poczuciu beztroski.

No szczęście pełne. Po prostu.



Polowałam na ten hotel od samego początku tegorocznych poszukiwań. Utkwił mi w głowie i wyjść nie mógł. I udało się. Miał to bowiem być hotel, który nie leży w popularnym kurorcie, który jest na uboczu, ale spacerkiem od niewielkiej miejscowości. Hotel już niemal w lesie, po którym można spacerować, a mąż mój może biegać. Hotel przy morzu, z niewielką plażą. Z animacjami dla dzieci i dobrym jedzeniem.

Na miejscu okazało się, że jest jeszcze lepiej. Hotel stanowił kompleks niewielkich domków, rozstawionych pośród sosen i drzewek oliwnych, porośniętych kwiatami. Chodziło się między tymi domkami jak po labiryncie, jak w małym greckim miasteczku. Uwielbiałam to. Tak samo, jak kolorowe kafelki na tarasach i schodach.


Najwięcej było tam Turków, a i tego, przyznam, poszukiwałam wczytując się w opinie i komentarze. Są to bowiem niezwykle mili i kulturalni ludzie. Na pewno milsi i kulturalniejsi od Polaków na wakacjach. A przy okazji sprawia to wrażenie większej autentyczności.


Na śniadanie jadałam bakłażany, pomidory i sery. Na lunch i obiad w sumie też, ale w połączeniu z innymi tureckimi smakołykami. Łącznie z ogromnymi pochłanianymi ilościami cudownie dojrzałych arbuzów!

No bajka, po prostu bajka.



Wieczorem, już po mini disco dla dzieci i codziennym show dla gości, siadaliśmy na leżakach na plaży, wpatrując się w nocny widok zatoki. Wsłuchując się w dobiegającą z oddali muzykę z knajpek z pobliskiego miasteczka lub w śpiewy muezina. Kiedy jednego wieczoru zostałam sama, bo mąż poszedł już położyć Różę, z tych właśnie leżaków przegoniło mnie przechodzące stado dzików. Potem wróciliśmy z Różą w poszukiwaniu powracających dzików, ale niestety już sobie poszły. To podekscytowanie w oczach dziecka, skrzyżowanie radości i lekkiego strachu i ogromna potrzeba zobaczenia zwierzęcia – ten widok mojej córki długo we mnie pozostanie.

No bajka, po prostu.



Szwendaliśmy po tym niedalekim miasteczku. Po lasach i pagórkach okolicznych. Pojechaliśmy zobaczyć dalsze miasto z ogromnym deptakiem zapełnionych całymi tureckimi rodzinami (oni na wakacje jeżdżą wielopokoleniowo). Raz jednak, kiedy moi wybrali granie w gigantyczne szachy, poszłam sobie w las sama. Było cicho, spokojnie, pachniało igliwiem i morską bryzą. Weszłam w las ledwie widoczną ścieżką, które po jakimś czasie zmieniła się w wąską dróżkę, aby za chwilę całkowicie zaniknąć. Mimo to szłam dalej. Wyżej. Aby zobaczyć co jest z drugiej strony zatoki. Za horyzontem. Światło stało się złote. Wszystko zaczęło się złocić. Gdzieś w oddali majaczyły wysepki. Morze co chwilę wychylało się z zarośli. Znalazłam w końcu miejsce z widokiem na drugą stronę. I stałam tak długą chwilę. Wpatrywałam się jak najmocniej, aby wyryć sobie ten obraz w pamięci. Aby stał się tarczą na nasze lutowe i marcowe szarości.

No bajka. Po prostu.



Wysyłam więc i Wam trochę tej bajki. Tego mignięcia ledwie zwanego wakacjami. Tej chwili krótkiej, która pozostaje w nas najdłużej.


(Wybraliśmy wakacje z biurem Itaka, w hotelu Roxy Luxory Nature, w Akbuku, niedaleko Didymy.)



HOTEL



Wędrówki


Facebook