Los jest przewrotny. Nie zawsze układa się po naszej myśli. Nie zawsze oferuje nam to, czego naprawdę potrzebujemy. Stawia przed nami wyzwania i trudności, z którymi jakoś trzeba się mierzyć. I tak mojej Róży los zafundował wyjazdowego tatę. Jak sobie radzić w takiej sytuacji? Jak podtrzymywać więź między dzieckiem a ojcem? Nie jest łatwo, ale jak się chce to się da!
Jest nas naprawdę dużo. Osób z podobną sytuacją. Sama zaglądam od czasu do czasu na strony innych mam, które borykają się z takimi samymi problemami. Rozumiem je doskonale, utożsamiam się, uśmiecham, czytając o codziennych trudnościach. Z drugiej strony nieraz spotykam się także z komentarzami dziewczyn, które piszą, że one by tak nie mogły. Że rozłąka nie wchodzi w grę. Też tak kiedyś myślałam. Dawno już temu, kiedy szykowaliśmy się do półrocznego (!!!) wyjazdu mojego męża na misję. Pamiętam bunt, który we mnie siedział i ogromny smutek. I pytanie – jak ja sobie poradzę z rocznym dzieckiem sama?
I wiecie co? Poradziłam sobie. Dało się. I cały czas uśmiecham się na wspomnienie tej ogromnej radości, kiedy On w końcu wrócił do domu.
Ciężko jest dyskutować z losem, walczyć z nim. Planujemy zmiany, może za jakiś czas osiądziemy wszyscy razem na dobre w naszym nowym mieszkaniu. Tymczasem jednak, zamiast marnować energię na żale i strachy, lepiej nastawiać się pozytywnie i wyczekiwać tych najmilszych momentów powrotu. Tych dni, kiedy pakujemy się z Różą do samochodu i jedziemy na lotnisko. Stoimy przy rampie i żartujemy, że każdy wychodzący pan to tata. Aż w końcu pojawia się ten prawdziwy i dziecko leci w jego ramiona.
Ale wracając do meritum… bo o ile ja już jakoś sobie sama radzę, o tyle cały czas boję się o Różę. Wyjazdy nie są już na szczęście aż tak długie, ale nawet 2-3 miesiące to kawał czasu. A Róża ciągle rośnie, coraz więcej rozumie, coraz bardziej to przeżywa. Choć i tak uważam, że źle nie jest. Nieobecność taty raz na jakiś czas stała się dla niej codziennością. Mimo to, mamy kilka sprawdzonych patentów na podtrzymywanie córeczkowo-tatusiowej relacji! Oto one:
- Może to zabrzmi banalnie, ale stanowczo najważniejszy jest sposób spędzania czasu z dzieckiem w trakcie obecności taty w domu. Mam to szczęście, że mój mąż od samego początku bardzo angażował się we wszystkie obszary zajmowania się i wychowywania małej. W trakcie tych tygodni, kiedy jest z nami, spędzają ze sobą bardzo dużo czasu. I choć często jestem z nimi, wiem też jak ważne są ich wspólne wypady, tylko we dwójkę, czy to na samo popołudnie czy na dłużej. Ich wspólne wieczory z „domowym” kinem, wspólne oglądanie bajek, a potem śpiewanie piosenek (mam tu na myśli głównie Vaianę i Krainę lodu :D), wspólne godziny poświęcone rozmowom, łaskotkom i udawaniu niedźwiedzia, spanie pod namiotem, itp. Właśnie ten czas pozwala spokojnie wytrzymać nieobecność taty.
- Technologie! Równie to banalne, ale jakże istotne. Jak to moja koleżanka napisała przy zdjęciu z początku tego posta, że „ponoć technologie oddalają”. No nic bardziej mylnego. Zwłaszcza w przypadku wyjazdowych rodziców. Mamy niestety tą gorszą sytuację od wielu innych rodzin, że mój mąż czasem jest odłączony od internetu na 1-2 tygodnie, czasami znowuż ma bardzo słaby zasięg… Kiedy jednak osiada na chwilę w jakimś hotelu w Omanie czy w Dżibuti, albo w willi na Sri Lance, możemy śmiało widzieć się i rozmawiać godzinami na Messengerze. I tak wieczorami czyta tata Róży bajki na dobranoc. I to takie, które sam pisze! A potem my spędzamy razem wieczory. Albo chodzi z nami w tym telefonie na spacery na łąki czy do lasu. Rozmawiamy, śmiejemy się, on widzi to, co my. My widzimy jego. Nie wiem doprawdy, jak sobie kiedyś radzono bez internetu…
- Polecam bardzo rozłożyć w domu trochę zdjęć z tatą. Zawsze sobie można na niego spojrzeć, kiedy tęskno.
- Od niedawna Róża ma także małą poduszkę, na której nadrukowano zdjęcie Stacha! Wprawdzie to ja ją dostałam na urodziny, ale jeszcze tego samego dnia zabrało mi ją dziecko, a ja w sumie nie oponowałam. Śpi na niej codziennie, przykłada swoją malutką główkę do oblicza ojcowskiego i zasypia. No, słodko…
- Bardzo ważne wydaje mi się wypełnianie czasu Róży. Żeby bez taty było także wesoło. Żeby jej nigdy przypadkiem do głowy nie przyszło, że z mamą to jest gorzej, ale po prostu inaczej. Staramy się więc często gdzieś wychodzić, kogoś odwiedzać, gdzieś jechać. Do tego stopnia, że w niedzielę dziecko było zachwycone faktem, że cały dzień spędzamy w domu… No, trzeba tu jakąś równowagę też znaleźć 🙂
- Mamy takie rzeczy, które bardzo nam się kojarzą z tatą. Czasami na przykład puszczamy piosenkę kraba Tatamoy z Vaiany, bo wiemy jak bardzo ją tata lubi. Ot, tylko dlatego.
- Albo opowiadamy sobie o tym, jaki tata jest dzielny, co robi, oglądamy zdjęcia, które nam podsyła i pękamy z dumy.
- A kiedy już znudzi nam się ta samotność, kiedy już nie mamy nowych pomysłów, wtedy właśnie tata wraca!
Chciałabym tu jeszcze jedną istotną rzecz napisać. Niezwykle ważne wydaje mi się, aby w tych wspólnych dniach tata zachowywał się jak zwyczajny tata, który może tylko więcej czasu spędza z dzieckiem. Aby nie pozwalał na więcej rzeczy niedozwolonych, aby nie rozpieszczał, nie obdarowywał słodyczami i niepotrzebnymi zabawkami, tylko dlatego, że ma wyrzuty sumienia. Aby nie było tak dużego kontrastu pomiędzy czasem kiedy tata jest i „mogę wszystko”, a czasem, kiedy go nie ma i „mama wszystkiego zabrania”. Pewnie wiecie, co mam na myśli. U nas na szczęście tak się nie dzieje, ale znam podobne przypadki i boję się, że dzieci mają wtedy straszny chaos w głowach. Trochę w myśl tej zasady Staszek przywozi nam zawsze jakiś drobiazg z podróży. Ale dosłownie – drobiazg. Żeby dziecko (i żona) się ucieszyło, ale żeby nie czekało na prezent, a na tatę.
Jakie są Wasze doświadczenia? Wiem, że część z Was jest w podobnej sytuacji lub było w dzieciństwie. Może macie jakieś swoje sprawdzone patenty? Chętnie o nich przeczytam!