Bo Wenecja to nie tylko sama Wenecja! Wokół niej rozłożone są dziesiątki wysepek, nieraz wielkości jednego gospodarstwa. Czasem od morza odgradza je ceglany mur, okala je w całości. Czasem są tylko łachą piachu, porośniętą trawami i zamieszkałą przez ptactwo. Niekiedy stanowią jedynie ruinę czegoś nieodgadnionego, dawnego. Czasami znajduje się na takiej po prostu latarnia lub kościółek.
Ale są też większe wyspy, a każda z nich to prawdziwa perełka! Każda inna, każda unikatowa.
Podczas naszego wypadku do Wenecji (relację i praktyczne porady o wyjeździe do tego miasta znajdziecie TUTAJ) odwiedziliśmy trzy z nich – Murano, Burano i Lido.
A właściwie, jak już pisałam Wam ostatnio w weneckim wpisie, Murano była naszą wyspą-bazą. Zdecydowaliśmy się na noclegi właśnie tutaj i zakup 3-dniowego biletu na tramwaje wodne, którymi można swobodnie i bez problemu pływać po całej Lagunie, a zwłaszcza po Wenecji.
Wracałyśmy więc co wieczór na nasze, jakże spokojne, wyludnione wręcz o tej porze Murano. Do równie spokojnego, uroczego hotelu, o którym także pisałam Wam w ostatnim wpisie. Zdjęcie jego i jego okolic znajdziecie tu poniżej. A rano znowu wyruszałyśmy w morze, odkrywać kolejne cudowności tego nierealnego miejsca.
Przy okazji, jeśli wybieracie się w te rejony, bardzo polecam poszukać noclegu właśnie przy przystanku tramwaju wodnego. Niezwykle to praktyczne i wygodne. Nasz znajdował się przy jednym takim, tuż pod wielką latarnią, dzięki czemu nie dało się go przeoczyć.
Bardzo, ale to bardzo polecam Wam zwiedzenie także tych trzech wysp podczas wyjazdu do Wenecji. Wiem dobrze, że sama Wenecja jest wspaniała i można cudownie spędzić czas tylko na niej. Ale już choćby fakt pływania od wyspy do wyspy jest ogromną atrakcją. A i one same… no cóż… przyciągają, fascynują i aż proszą się o powrót do nich.
Naszą dzisiejszą małą wędrówkę zaczniemy do tej najbardziej uroczej!
BURANO
Wyspa kolorowych domków
Mignęła mi kilka razy w internecie. Zawsze zwracała na siebie moją uwagę. Po prostu wiedziałam, że muszę ją zobaczyć!
I nie zawiodłam się! Miała być uroczą wyspą kolorowych domków i nią była! Jakby miały tu mieszkać lalki – bajkowe, jakże barwne budyneczki aż prosiły się o to, aby je porównać do wielkiego domku-miasteczka dla lalek właśnie. Ale przy tym zupełnie nie były infantylne, a raczej klimatyczne i wciągające. Tchnące energią i dobrym nastrojem. I co ważne – większość tych budynków jest faktycznie zamieszkała!
Burano jest bardzo niewielką wyspą, nieco oddaloną od samej Wenecji. Tętni życiem, kiedy dopływają tu tramwaje wodne i przywożą grupy ciekawskich turystów. Jestem jednak pewna, że wieczorami, zupełnie tak jak na Murano, jest tu spokojnie. I wtedy właśnie mieszkańcy odpoczywają i sami cieszą się tym swoim malowniczym miejscem.
Jak tylko tu dopłyniecie, nie idźcie za tłumem. Poszwendajcie się po uliczkach, wzdłuż kanałów, przysiądźcie na chwilę nad brzegiem morza, w promieniach ciepłego słońca. nacieszcie oczy tymi nieraz bardzo kontrastowymi i mocnymi barwami.
Polecam bardzo Burano na krótki wypad, jest idealne na pół dnia. Można tu zjeść pyszne lody i dobry lunch, zobaczyć piękne koronki, z których słyną mieszkańcy i spokojnie wyruszyć w dalszą wyprawę.
MURANO
Wyspa szklarzy weneckich
Cała wyspa szkłem stoi!
To tutaj właśnie wytwarza się to słynne na całym świecie weneckie szkło. Jak podaje Wikipedia: początki szklarstwa na Murano sięgają 1291 roku, gdy władze Republiki Weneckiej – z obawy przed pożarem i zniszczeniem miasta zabudowanego głównie drewnianymi budynkami – zarządziły przeniesienie wszystkich wytwórni szkła na wysepkę. Szklarze z Murano stali się wkrótce najbardziej szanowanymi jej mieszkańcami.
I dla tego szkła warto tu zajrzeć! A także dla nieco spokojniejszego od samej Wenecji – weneckiego klimatu. Tu także mamy kanały, mosty, knajpki z pysznym jedzeniem i lodziarnie. A przy tym wytwórnie szkła na każdym niemal rogu. Można do nich cichcem podejść i podpatrzyć, jak takie szkło się dmucha lub tworzy z niego małe figurki.
Ostatniego dnia na Murano poranek przywitał nas gęstą mgłą. Wtedy to wybrałyśmy się na odkrywanie szklanych skarbów, dziesiątek sklepików z pamiątkami i szklaną sztuką. I nawet ta mgła była taka niezwykła! Taka tajemnicza. Sprawiła, że czas nagle się cofnął o kilka wieków i ukazał nam to prawdziwsze oblicze wyspy. A potem znowu wyszło słońce, a my powoli udawałyśmy się na lotnisko.
Ach, na Murano znalazłam jeden z najciekawszych sklepików, jakie widziałam – The M Venezia. Niestety spieszyłyśmy się już wtedy na tramwaj wodny i nie zdążyłam zrobić zdjęć. Kupiłam jednak tam sobie kolczyki i wzięłam namiar – jak tylko otworzą sklep internetowy, na pewno pokażę Wam więcej!
LIDO
Wyspa wielkiej plaży
Jak to tak – być nad morzem i nie zaznać plaży?
Zaznałyśmy więc jej! I to jakiej – ogromnej! Wybrałyśmy się na Lido właśnie dla tej plaży. Żeby spokojnie posiedzieć na piasku przy zachodzącym słońcu, pobrodzić w morzu, poszukać muszli.
Lido jest zupełnie inną wyspą niż te pozostałe. Nie przeszłyśmy jej całej – jest naprawdę spora. Ale i ten fragment, który udało nam się zobaczyć, wart jest uwagi i zajrzenia tutaj.
Od przystanku tramwaju wodnego do plaży ciągnie się wielki deptak z restauracjami i sklepikami. Trzeba bowiem przejść całą wyspę od północy do południa. Nie jest to długa druga, bo wyspa jest wąska, ale za to bardzo długa. Nie ma tu tych odrapanych, klimatycznych, weneckich kamieniczek. Deptak przypomina raczej typowy kurort nadmorski, jakich wiele w innych miastach. Wille są tu nowocześniejsze i na pewno bogatsze niż domki na Murano czy Burano. Niemniej jednak atmosfera jest naprawdę sympatyczna, taka wakacyjna – bo wiadomo – zbliżamy się do plaży!
A plaża jest ogromna. Ciągnie się na całej długości wyspy. Kiedy słońce chyli się ku zachodowi, wszystko tu staje się złote.
Dziecko moje nie wytrzymało i wlazło do wody. Skakało na falach, jakby był środek lata. Cóż, woda i tak wydawała się cieplejsza niż w Bałtyku w lipcu. A w niej tylko ta moja Róża i jeszcze jeden odważny pan. A jak już się wykąpała, to biegała jak szalona i goniła mewy. Złociła się w tym złocie, mieniła szczęściem i zarażała energią.
A kiedy wracałyśmy z Lido tramwajem wodnym w kierunku Placu Świętego Marka w Wenecji, naszym oczom ukazał się jeden z najpiękniejszych w moim życiu widoków, który pokazywałam Wam już w weneckim wpisie. Nocne niebo jakby żarzyło się na horyzoncie, podświetlając weneckie budynki i kościoły. Woda przybrała barwę pomarańczowo-czerwoną. Całość zamieniła się w romantyczny obrazek, w którym dane mi było się znaleźć. I za to dziękuję Wenecji!