Nie jest to tak zupełnie nieznana marka. Ba… mam wrażenie, że jest o niej coraz głośniej. Wiem też, że wiele z Was miało już przyjemność wypróbować naprawdę ciekawe mydła naszej dzisiejszej gwiazdy – Herbs & Hydro. Uznałam więc, że pora najwyższa, aby zagościły także w Lili.
Czy i mnie zachwyciły?
No… nie wszystkie.
Ale, po kolei…
Nasze mydła powstają na podstawie starych, tradycyjnych receptur. Historia niektórych sięga nawet XVII wieku! Nie zawierają konserwantów, chemicznych wybielaczy i wypełniaczy.
Mam wrażenie, że zamysłem twórców marki było połączenie tradycji z nowoczesnością. A dokładniej tradycyjnej sztuki wyrabiania naturalnych mydeł z bardzo współczesnym designem i identyfikacją. I to mi się tu zgadza. Mam historię, idącą za marką, zamkniętą nawet w samej nazwie domeny firmowej „tradycyjne mydło” (choć obawiam się, ze może to być pozostałość po wcześniejszym koncepcie), mamy proste, ekologiczne opakowania z brązowego kartonu, ale mamy też mocno osadzone w trendach współczesno-minimalistycznych logo oraz idące za nim etykiety, pełne mieszanki angielsko-polskich słów. Całość wygląda nawet profesjonalnie – co jak co, ale lubimy się w tych angielszczyznach, a może też marka planuje światową ekspansję? Brakuje mi jednak tego słynnego efektu wow. Tego czegoś, co by trafiło w serce i w nim pozostało. Kawałka czyjejś duszy, czegoś osobowego. Nie umiem tego nazwać… ale właśnie tego mi w marce brakuje.
Abstrahując od całej tej opakowaniowej otoczki, muszę donieść, że wewnątrz znajdują się całkiem fajne i warte polecenia produkty. Mam wśród nich swoich faworytów. Zdecydowanie wygrywa tu czarne marokańskie mydło savon noir konopne z trawą cytrynową. Kto miał okazje kiedyś po podobne sięgnąć, ten wie – albo się je kocha, albo nienawidzi. Osobiście je uwielbiam, nawet pomimo okropnego, charakterystycznego zapachu, do którego wmieszał się jeszcze aromat konopny. Jednak wersja z tym właśnie dodatkiem wydaje mi się najlepszą, z jaka miałam do czynienia. „Czarne mydło, czyli savon noir to stosowane od stuleci w tradycyjnym tureckim hammamie mydło, które powstaje w procesie połączenia zmydlonej oliwy z oliwek z pastą z czarnych oliwek. Ma konsystencję gęstej pasty, która w połączeniu z wodą zaczyna lekko się pienić i rozmydlać.” (fragment z bloga marki). Jest to wyjątkowy produkt, używany od wieków podczas rytuału hammam. Pozostawiony na skórze lekko ją złuszcza i odżywia. Sprawdza się jako poślizg do golenia, a także do mycia twarzy (pamiętamy o jej tonizowaniu po takim myciu!). Jest cenione i przez panie i przez panów. A takie niewielkie opakowanie 50 g idealnie nadaje się do zabrania w podróż.
Dzięki stosowanej technologii wyrabiania mydła „na zimno”, nasze produkty zawierają maksymalną ilość substancji aktywnych na granicy możliwości technologi bez użycia sztucznych utwardzaczy.
Niezwykle też spodobało mi się mydło w piance. Miałam mydło perłowe, z ekstraktem z pereł. Osobiście takie cuda, jak ekstrakty właśnie z pereł traktuję bardziej jako chwyty marketingowe. Producent jednak zapewnia, że jest to bogactwo białek, aminokwasów oraz składników mineralnych, które działają odżywczo, nawilżająco i przeciwstarzeniowo. Urzekła mnie sama konsystencja kosmetyku. Płyn zamienia się bowiem w przyjemnie tłustą i treściwą piankę. Nie jest to taki lekki puszek, którym trudno coś domyć, ale całkiem poważna mydlana piana o przyjemnym, choć delikatnym zapachu. Świetne na co dzień, na prezent i od święta. Całkiem też wydajne. A co najważniejsze – pozostawiające skórę oczyszczoną, ale nie wysuszoną czy napiętą. Polecam, choć niestety nie widzę tego dokładnie mydła na stronie marki…
Nieco mniejsze wrażenie zrobiło na mnie mydło w płynie z konopiami. Ma przyjemną gęstą konsystencję, ale pachnie dosyć charakterystycznie dla oleju konopnego. No… ciężko. To mydełko polecane jest osobom z problemami skórnymi, z łojotokiem, trądzikiem, łuszczycą czy azs. Zgadzam się z tym w pełni. Jest łagodne i pielęgnujące. Skóra je lubi i dobrze przyjmuje. Minusem jest opakowanie, z którego niestety ciężko to mydełko wydobyć…
Zacytuję tu producenta, bo warto: „Przekonaliśmy się „na własnej skórze”, że ekstrakt konopny posiada silne właściwości przeciwzapalne, przyspieszające regenerację skóry. Doskonale nawilża i ujędrnia. Ekstrakt konopny, którego używamy, pochodzi z polskich konopi (cannabis sativa) – to dla nas ważne i lubimy podkreślać, że konopie siewne są rośliną z naszej strefy klimatycznej. Ekstraktu nie zmydlamy dodatkowo w procesie tworzenia – łączymy go z bazą mydlaną i dzięki temu nie zmieniamy jego struktury chemicznej.”
Z płynnych mydełek mogę też polecić to z zieloną herbatą, które pachnie wprost cudownie. Całkiem przyjemne jest też to propolisowe. Te akurat miałam w małych buteleczkach, które wydają mi się idealnymi rozmiarami podróżnymi. Koniecznie się w nie zaopatrzcie przed wakacjami!
Najmniejsze wrażenie zrobiły na mnie mydła w kostkach. Używałyśmy razem z Różą tego z czarnuszką, konopnego i bursztynowego. Są to kolorowe kosteczki o niezbyt ciekawym zapachu. Brakuje im też tego czegoś, co sprawia, że chce się do mydła powracać, choć oczywiście muszę napisać, że są całkowicie przyzwoite. Najbardziej spodobało nam się mydełko z bursztynami, w którym zatopiono 3 większe kawałeczki bursztynu. Wydobywałam je specjalnie dla Róży i przez dłuższą chwilę miało dziecko uciechę. Lubie je też za bursztynowy puder, który delikatnie peelinguje skórę.
To, co jest najbardziej warte uwagi, to dołączony do mydeł specjalny woreczek. No że tez nikt na to wcześniej nie wpadł? Choć może wpadł, ale ja o tym nie słyszałam… Albo czemu sama tego nie wymyśliłam? Do takiego woreczka chowa się mydełko na tak zwanym wykończeniu. Takie wiecie – połamane, co się często już wyrzuca. I ono tam odżywa! Myjemy się bowiem tym woreczkiem, co jest samo w sobie świetne – tworzy nam bowiem rodzaj mydlanej rękawicy do peelingu. No genialne!
Ogólnie więc przyznaję marce duży plus, wciąż jednak wydaje mi się, że musi ona popracować nad czymś ekstra. Czymś co całkowicie skradnie serca.
Wszystkie mydła dostępne na tradycyjnemydlo.pl