Włóczymy się ostatnio z Różą po Krakowie.
To znaczy spacery zawsze lubiłyśmy i w sumie dosyć często chodzimy, zawsze jednak były pretekstem do spotkań z kimś. Albo spotkanie z kimś było pretekstem do spaceru. Mniejsza o to.
Ostatnio jednak odkryłam, jak fajne jest włóczenie się tylko we dwie. Takie powolne, niespieszne, swobodne. Jakie nam to jest potrzebne! Ile w tym spokoju, oderwania, radości. Jak wartościowy jest to czas, kiedy można przysiąść z lodami od prawdziwego Włocha na krawężniku pod murem i patrzeć na ludzi. Tak po prostu. Potem gołębie pogonić (Róża, nie ja), do fontanny wejść, posiedzieć w małych knajpkach, zjeść naleśniki i Pana Kumpira z foodtrucków i znowu pogonić gołębie (znowu Róża, nie ja). A potem spotkać jednych znajomych, potem innych, czystym przypadkiem. I trzymać się za ręce. I wchodzić w kurtyny wodne. I biegać dookoła pomników (to też Róża). I znowu gołębie gonić (tym razem obie). I tak w kółko.
Kraków latem jest cudowny.
(a propos Pana Kumpira – jest na ostatnim zdjęciu – jedliście? Mi się w końcu udało spróbować – wielki pieczony ziemniak z dodatkami. Pycha!)