Posts Tagged‘w roli głównej’

W roli głównej: Żel do twarzy z papają Herbjove – mój hit lata!

Po moim ostatnim kremowym poleceniu, pojawiła się potrzeba zaprezentowania czegoś dla skóry tłustej. Otóż i mam coś fajnego! I to nie tylko dla tłustej, bo wierzę, że każda cera polubi naszą dzisiejszą gwiazdę – Żel do twarzy z papają Herbjove.
Pierwszy raz spotkałam się z marką Herbjove. Słyszeliście o niej? Dopiero raczkuje w Polsce! Przynosi nam gorące słońce i masę dobra z… Wysp Kanaryjskich! Producent ma siedzibę na Gran Canarii i już sam ten fakt działa na mnie bardzo pozytywnie. Całość opakowana jest w jasne, żółto-pomarańczowe kolory. Może nie specjalnie ładnie, ale wybaczam im to!
Nasza euforia wzrasta mocno, kiedy otworzymy już pojemniczek i zajrzymy do środka! Znajduje się tam krem-żel w pięknym pastelowym kolorze. Chciałoby się powiedzieć morelowym, ale powinnam chyba – papajowym 🙂 A zapach? Cudny! Dosyć intensywny, ale emanuje z niego beztroska wakacji. Czy to te Wyspy Kanaryjskie nie mogą mi wyjść z głowy? Pewnie jedno i drugie! W każdym razie żel pachnie obłędnie!
Oparty jest w głównej mierze na ekstrakcie z papai i aloesu. I jest to połączenie zaiste trafione! Papaja działa jak naturalny delikatny peeling enzymatyczny, dzięki zawartemu w niej enzymowi – papainie. Lekko rozjaśnia, spulchnia i wygładza. Na opakowaniu czytamy, że zawarta w owocu witamina A pomaga regenerować komórki i wzmacnia naczynia krwionośne. Do tego dodajmy łagodzące właściwości aloesu i niezwykle lekką żelową konsystencję. I tak powstaje idealny letni kosmetyk.
Bo na lato nadaje się on wspaniale. Szybko się wchłania, nie pozostawia żadnej tłustej warstwy, jak to bywa w przypadku kremów. Zmęczona upałami i potem cera chłonie to kojące orzeźwienie. Buzia jest gładka, miękka i rozjaśniona. Niestety w przypadku mojej suchej miejscami skóry, sam żel nie zawsze wystarcza. Potrzebuje ona jeszcze dodatkowego nawilżenia. Czasami traktuję go więc jako bazę pod krem, a wieczorem zmienia się w łagodzące serum. Jedno jest pewne – uwielbiam go! I bardzo polecam!

Mój hit tego lata!

Mój żel pochodzi ze sklepu Longan / Aloes-kosmetyki.pl

W roli głównej: Odżywczy krem ultranawilżający Italchile

Dzisiaj przedstawiam Wam mało znaną gwiazdkę, ale jaśniejącą nam coraz mocniej. Znacie włoskie kosmetyki naturalne? Ja miałam już kilka i za każdym razem się sprawdzały. Dzisiaj przed Wami więc Odżywczy krem ultranawilżający Italchile.

Smukły, wysoki, w mocnych kolorach. Opakowanie może nie zachwyca, ale jest całkiem przyzwoite. I praktyczne, bo z pompką. A różową nakrętkę z pewnością łatwo znaleźć w łazienkowym kosmetycznym gąszczu.
Kłóciłabym się jednak z jego nazwą – nie pasuje mi tutaj słowo ultranawilżający. Osobiście uważam go za bardzo dobry, niezwykle lekki i typowo letni krem, który nawilża, a i owszem. Ale nie w jakiś zatrważająco szczególny sposób. Ot, po prostu, jak dobrej jakości mazidełko.  Ale i tak bardzo lubię skórę po jego zastosowaniu. Jest miękka i gładka, a tego jej trzeba.
Kosmetyk posiada certyfikat ekologiczny, jest bezpieczny i łagodny. Szybko się wchłania, nie pozostawia żadnego uczucia dyskomfortu. Jego trzon stanowią: olej z dzikiej róży, jojoba, awokado, masło shea i olej sezamowy. Do tego dołożono ekstrakty z malwy, lilii, oliwy, róży, wodę różaną aloesu, proteiny pszenicy i kwas hialuronowy. Całość wpływa bardzo pozytywnie na stan skóry, sprzyja jej regeneracji, łagodzi podrażnienia. Idealnie nadaje się pod lekki wakacyjny makijaż i na letnie wyjazdy. Mógłby może nieco ładniej pachnieć – nie jest to mój zapach, ale trzeba przyznać, że jest bardzo subtelny.
Krem polecam, wart jest wypróbowania – zwłaszcza, że możecie kupić go teraz w całkiem dobrej cenie, bo… tu przechodzę do złych wiadomości…
W temacie kosmetyków naturalnych, ich producentów, dystrybutorów i sklepów orientuję się dosyć dobrze. Czasem nawiązuję miłe internetowe znajomości – zwłaszcza z właścicielami sklepów, które ze mną współpracują teraz w Lili, lub dawniej, kiedy sama miałam sklep. Od tych kilku lat byłam świadkiem kilku zamknięć – czy to sklepów, czy firm dystrybuujących. Ba… sama przecież sklep zamknęłam. I za każdym razem tak samo szkoda. Szkoda ogromnej pasji właścicieli, chęci, pomysłów i planów. Cóż, różnie w życiu bywa, różne możliwości świat przynosi, a rynek niestety jest nieubłagany. 
Tym razem muszę donieść o zamknięciu sklepu Ecosme z naturalnymi, włoskimi kosmetykami. Trzymam kciuki za nowe projekty, w które zaangażowała się właścicielka i z całego serca życzę powodzenia!
Zostałam też poproszona o przekazanie Wam wiadomości, że w związku z zamknięciem, właścicielka wyprzedaje asortyment w naprawdę dobrych cenach -30%.
Zaglądnijcie więc do Ecosme i zakochajcie się we włoskich kosmetykach ekologicznych!

W roli głównej: Peeling cukrowy z kawą i olejem macadamią Nacomi

Coffee time? Zdecydowanie! Bez kawy nie wyobrażam sobie dnia. A dzisiejsza nasza gwiazda… mmm… To czysta kawowa rozkosz! Poznajcie Peeling cukrowy z kawą i olejem macadamią Nacomi.
Peelingi kawowe to w zasadzie kosmetyczna klasyka. Kiedy pytam podczas warsztatów, czy uczestniczki robią sobie w domu kosmetyki, zawsze pada wtedy jako przykład taki właśnie ścierak. Trudno się temu dziwić – jest prosty w przygotowaniu, skuteczny w ujędrnianiu i wspaniale pachnie. Czemu więc sięgnąć po ten od Nacomi?
Bo sama jeszcze nigdy nie zrobiłam kawowego pellingu, który aż tak bardzo przypadłby mi do gustu i tak intensywnie kawowo pachniał! Zapach… prosto z młynka, świeżo parzony, rozgrzewający, pobudzający i kojący zarazem. Kawa w swej najpiękniejszej postaci. Konsystencja idealna – miękka pasta, którą łatwo rozprowadzić na skórze, a potem spłukać wodą. Kolor? Iście kawowy, mocno brązowy. Cóż, to zasługa samej kawy.
Bo w składzie kawy jest sporo. W zasadzie mamy tutaj jedynie cukier, masło shea, olej makadamia, mieloną kawę, olej kokosowy, witaminę E i nieco zapachu. Żadna filozofia, ale istotne są proporcje. To one sprawiły, że peeling, pomimo dużej zawartości tłuszczy, wcale tłusty się nie wydaje, a jednak pozostawia na skórze warstwę tłuściutkiego nawilżenia.
Peeling spełnia swoje zadanie i bardzo go polecam. To, co mi się w nim nie podoba to opakowanie. Swoją drogą, tak samo, jak w przypadku ostatnio opisywanego masła pomarańczowego. Nie będę więc się powtarzać. Dodam tylko, że osobiście po prostu bardzo lubię, jak opakowanie jest estetyczne, czytelne i ładne…
Jeśli uwielbiacie kawę, sięgnijcie koniecznie!

Moje TOP 5 Sylveco

Markę Sylveco lubię po prostu! Za co dokładnie – pisałam już kilka razy. Streszczając i żeby się nie powtarzać – za świetne kosmetyki w dobrej cenie, w ładnych, prostych i czytelnych opakowaniach. Za przyjazny marketing. A najbardziej chyba, za tą sielską zielarską otoczkę, która została wprowadzona we współczesne realia i estetykę.
Miałam niedawno okazję wypróbować kilka produktów marki. O niektórych już Wam pisałam. Tym razem po prostu nie mogłam zdecydować się o czym napisać. Mam więc dla Was aż 5 wyjątkowych kosmetyków, które na ten moment stanową moje hity Sylveco. W każdym z nich można się zakochać. Każdy z pewnością zostanie ze mną na dłużej. Każdy polecam gorąco i z czystym sercem!

1.  Balsam myjący do włosów z betuliną

Szampon, który doskonale sprawdza się jako produkt 2w1, bo w zasadzie, nie potrzeba używać po nim odżywki. Z brzozą, miodem, masłem shea, olejem jojoba i olejkiem rozmarynem. Jest gesty, biały, niczym lotion do ciała. Nie pieni się szczególnie mocno, ale to akurat dobrze o nim świadczy. Wygładza, odżywia i oczyszcza. Pachnie bardzo subtelnie, rozmarynowo. Włosy po jego użyciu sa miękkie i przyjemne w dotyku. Cena: 26,21zł
2. Hibiskusowy tonik do twarzy
Kosmetyk niespodzianka! Jeden z ciekawszych, jakie miałam. Jest to gęsty, czerwony płyn, oparty na ekstrakcie z hibiskusa i aloesu. Uważam go za tonik genialny, bo nie tylko tonizuje, ale też dobrze oczyszcza skórę. Pozostawia miłe uczucie świeżości i ukojenia. Polecam, jako produkt uniwersalny, np. w podróży – zamiast zestawu żel+mleczko+tonik. Kosmetyk prawie nie pachnie, jest wydajny i praktycznie zapakowany.

Cena: 15,48zł

3. Rumiankowy żel do twarzy

Jeden z najlepszych żeli na co dzień. Do zmywania cery, nawet kilka razy w ciągu doby. Bardzo rumiankowy – olejek z tego kwiatu właśnie nadaje mu charakterystyczny zapach i wspaniałe właściwości łagodzące. Działa przeciwzapalnie i antyseptycznie. Kwas salicylowy złuszcza i lekko ściąga. Całość polecam do skór mieszanych, problematycznych, tłustych. W łagodny sposób oczyszcza, nie ingerując za bardzo.

Cena: 16,65zł

4. Arnikowe mleczko oczyszczające

Mleczko, które naprawdę dobrze zmywa makijaż! „Zawiera wyciągi z kwiatów arniki górskiej i kory brzozy białej o
działaniu antyoksydacyjnym, wzmacniającym kruche naczynka i opóźniającym
procesy starzenia.” Daję go zawsze na wacik nieco więcej, aby pozostało mi na twarzy, jak delikatny krem. Doskonale ją nawilża i zmiękcza. Wystarcza na długo, ma lekką konsystencję, pachnie niezwykle subtelnie, ziołowo. No i działa!
Cena: 18,13zł
5. Łagodny żel do higieny intymnej
Mama, odkąd pamiętam, na wszystkie dolegliwości kobiece zalecała zawsze korę dębu. W końcu znalazłam żel, który do maminych mądrości nawiązuje. Znajdziemy w nim i ekstrakt z kory dębu i z… babki lancetowatej. Działa ona przeciwzapalnie, regeneruje, osłania. Do tego nieco kwasu mlekowego, dbającego o naszą florę bakteryjną. Żel, jak sama nazwa głosi, jest faktycznie bardzo łagodny. Myje, ale nie podrażnia, nie przesusza. Bardzo… komfortowy.
Cena: 16,48zł

Macie swoje typy na top 5 Sylveco? Może polecicie coś nowego?

Wszystkie znajdziecie na Sylveco.pl

W roli głównej: Lavera puder brązujący w kamieniu słoneczny brąz

Tego mi brakowało. Takiej gwiazdy w mojej torebce lub na półce w łazience. I już jej z rąk nie wypuszczę. Przed Wami dzisiaj Lavera puder brązujący w kamieniu słoneczny brąz!
Przyznam się, że do tej pory nie używałam bronzerów. Róże, a i owszem, ale nic brązującego. I to był  błąd, bo moja blada, słowiańska cera o taki właśnie puder brązujący się prosi. Ten od Lavery spełnił wszystkie moje oczekiwania.
Zacznę od opakowania, bo warte jest tego. Zależy mi zawsze aby kosmetyk był nie tylko skuteczny, ale także estetycznie opakowany. Lavera się postarała. Pojemniczek jest elegancki i nowoczesny. W środku znajdziemy dwa poziomy – górny z pudrem i dolny z gąbeczka i praktycznym lusterkiem. Idealnie do noszenia na co dzień, pod ręką.
Co zaskakuje, to piękny, subtelny, kwiatowy zapach pudru! Ale w sumie i to nie jest aż tak ważne. Ważne, że jest to kosmetyk mineralny, bezpieczny i delikatny. W jego składzie znajdziemy, poza miką, także organiczne oleje, m.in. jojoba, arganowy, z rokitnika, rydzowy, kokosowy, oliwę oraz masła shea i kakaowe. Do tego dodano ekstrakt z lukrecji, malwy, róży i kwiatów lipy. Aż niesamowite!
Na powierzchni pudru gołym okiem widać błyszczące drobinki. To one nadają lekkiego słonecznego blasku skórze. Puder dobrze podkreśla kości policzkowe i matuje. Nie wysusza za bardzo. Doskonale wtapia się w cerę.
Czego chcieć więcej? 🙂

Puder z Biokram.

Na koniec nadstawiam Wam policzek – słabo widać, ale co tam 🙂

W roli głównej: Balsam z masłem shea i olejem macadamia – pomarańcza Nacomi

Gwiazdka najnowsza w Lili gwiazdozbiorze! Polecam Wam dzisiaj jedno z najprzyjemniejszym masełek do ciała, jakie znam – Nacomi z masłem shea i olelem makadamia.

Polecam Wam z całego serca. Ciepły, rozkoszny, cukierkowy wręcz zapach pomarańczy. Mocno energetyzujący. Poprawia samopoczucie już od pierwszego odkręcenia wieczka. Zamykam oczy i chłonę tę masę pomarańczowego orzeźwienia. Tak właśnie pachnie olejek pomarańczowy. Naturalny. I jest go tutaj bardzo dużo!
W zasadzie wielkiej filozofii w masełku nie mamy, ale przekornie w tym tkwi jego siła. W składzie odnajdziemy bowiem jedynie masło shea, olej makadamia i witaminę E, która zapobiega jełczeniu tłuszczów. Wisienką na torcie jest już wspomniany olejek pomarańczowy. I tyle! Lub aż tyle. Bo więcej nie trzeba. 
Masło ma idealną, miękką konsystencję. Jest puszyste i kremowe. Szybko się rozsmarowuje, roznosząc przy tym wspaniały zapach. Nie wchłania się oczywiście od razu – to jednak masło i olej, ale po chwili na skórze nie ma śladu. Staje się ona bardzo miękka, elastyczna, mocno nawilżona. I pachnąca!
I jeśli sam kosmetyk jest świetny, to ogromne zastrzeżenia mam do jego opakowania. I nie tylko jego, bo mam akurat kilka produktów marki. Słoiczek może i całkiem przyjemny, ale etykiety są nieczytelne, nieostre i nieładne. Brzydko się odklejają, pozostawiając nieestetyczne wrażenie. W angielskim tłumaczeniu brakuje słowa, a gdzieniegdzie gubią się spacje. Ewidentnie brakuje też numeru serii i daty przydatności.
Nie określiłabym też tego masła jako kosmetyku stricte antycellulitowego, a tak właśnie jest opisane. Mieszanina ta, owszem, pomaga ujędrniać, a przez masaż dodatkowo wspomaga walkę z cellulitem, ale dla mnie to produkt raczej odżywczy i nawilżający. Brakuje tu po prostu składników ściśle wspierających terapie antycellulitowe.
Jest to kosmetyk do rozpieszczania. Do codziennej pielęgnacji ciała, które potrzebuje ukojenia i zmysłów, zmęczonych codzienną bieganiną. Co jakiś czas nakładam odrobinę masełka na twarz, zamiast wieczornego kremu. Jako kojący, mocno regenerujący plaster, dla suchej, podrażnionej skóry.
Masełko kupicie TUTAJ (Skarby Świata).
Facebook