Tak rzadko ostatnio coś pojawia się w tej mojej Lili, że postanowiłam napisać Wam po prostu co tam u mnie słychać. Na bieżąco staram się wrzucać coś niecoś na Facebook i Instagram, jeśli więc jeszcze Was tam nie ma, to serdecznie zapraszam – na FB TUTAJ, na Instagram TUTAJ.
Pozostał mi już tylko miesiąc do porodu i przyznaję, że moja produktywność i kreatywność spadły do minimum. A dokładnie skupiają się na ostatnich zleceniach, które przyjęłam i nic poza nimi już nie jestem w stanie zrobić. Choć plany mam i nadzieję, że jeszcze coś niecoś ciekawego Wam tu zaprezentuję. Tylko wiecie… lekko nie jest. Dosłownie 🙂
Śpię o połowę więcej, wieczorem padam – zmęczona i obolała, za dnia muszę sobie zrobić przerwę i poleżeć. Mała na dodatek uwielbia akrobacje i wierci się jak szalona, uciskając wszystko po kolei. Na kręgosłup chucham i dmucham, ale czasem i on już nie wyrabia. Mąż daleko, przyjeżdża tylko na weekendy, więc staramy się ze starszą córką dawać radę. I jeszcze cała ta pandemia…
Mimo to cieszę się bardzo, bo tych kilka ostatnich zleceń jest naprawdę super. A dokładniej – mam nadzieję, że wyjdą super, bo stanowią dla mnie prawdziwe wyzwanie. Wyzwanie, ale takie… wiecie… pozytywne. Któremu człowiek chce sprostać, wkręcić się w nie, tworzyć!
Równolegle powoli przeobrażam nasze mieszkanie na 3 osoby w mieszkanie 4-osobowe, co proste nie jest. Zbieram po znajomych wszystkie te dziecięce akcesoria, z których inni już powyrastali. Robię porządki w ciuszkach po Róży i w nowych skarbach. Kompletuję torbę do szpitala. Dokupuję ostatnie rzeczy. I przeszukuję co się da, bo kurcze – nie mogę znaleźć pościeli niemowlęcej po Róży. Ech…
To tak z bieżących spraw…
Ale jest też coś niecoś, co działo się niedawno lub ciągle dzieje, o czym chciałabym Wam napisać!
Po pierwsze – wyszłam niedawno z mojej strefy komfortu i poprowadziłam całodniowe warsztaty z…. fotografii produktowej! To dopiero było dla mnie wyzwanie! Zwłaszcza, że dobrze wiem, jak dużo sama muszę się jeszcze nauczyć. Mimo to było wspaniale, inspirująco i kreatywnie. Na warsztaty przyjechały do mnie dwie osoby zajmujące się prowadzeniem social mediów dla jeden z marek kosmetycznych. Sporo porozmawialiśmy o ich codziennej pracy, przejrzeliśmy ich zdjęcia oraz te warte szczególnej uwagi, a wyszukane w internetach. I oczywiście – było dużo fotografowania, układania, komponowania. I był też lunch, który zrobiłam specjalnie wcześniej. Ale najlepsze jest to, że spoglądam teraz co jakiś czas na nowe zdjęcia moich kursantów i pękam z dumy (z siebie taka dumna jestem!), bo widzę dokładnie to, nad czym pracowaliśmy. I jest pięknie!
Poza tym, uprzejmie donoszę, że wciąż prowadzę profil marki Rosa. Panna Poranna na >> Instagramie!
A że traktuję ją jak moje kolejne dziecko – samą markę, całą szatę graficzną, a już na pewno jej instagramowy profil – zapraszam Was tam serdecznie! Jest już bardzo, bardzo wiosennie, więc mam nadzieję, że przeglądając zdjęcia i kolaże, poprawi Wam się nastrój!
Do rzeczy, z których ostatnio jestem specjalnie dumna, doszedł właśnie projekt papieru pakowego, przygotowanego dla Oli z Arsenic.pl!
A na nim – prawdziwe, magiczne niebo Oli! Pełne alchemicznych symboli, z których cześć bezpośrednio nawiązuje do działalności Arsenic, czyli analiz kolorystycznych. Są też oczywiście elementy identyfikacji, które niedawno stworzyłam – arsenicowe barwy i ważki.
Wiem, że pierwsze analizy-książki już poleciały do swoich nowych właścicieli zapakowane w taki właśnie papier. A to cieszy najbardziej!
Muszę też, po prostu muszę i tutaj podrzucić Wam przepis na PRZEPYSZNĄ tartę, którą niedawno robiłam dla gości i pokazywałam na Instagramie. Jedna z najpyszniejszych, jakie jadłam!
Tarta rustykalna z wiśniami i migdałami!
Składniki:
🍒 250 g mąki
🍒 125 g zimnego masła
🍒 pół szklanki cukru pudru
🍒 1 jajko całe
🍒 1 żółtko
🍒 szczypta soli
🍒 łyżeczka cynamonu
🍒 słoiczek wiśni do deserów ( à la frużelina)
🍒 garstka płatków migdałów
🍒 do podania – szklanka śmietany 18% lub 36% posłodzona do smaku
Ugniatamy ciasto – na tortownicę lub do dużej miski przesypujemy mąkę, dodajemy pokrojone w drobniejsze kawałeczki masło, cukier puder, jajka, sól i cynamon. Całość zagniatamy, aż uformuje się zwarta kula. Chowamy ją do lodówki na czas ogarniania domu (30-60 min.).
Ciasto rozwałkowujemy na mniej więcej zwarte koło o grubości ok. 0,5 cm. Przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia (najlepiej zawijając na wałek). Na ciasto wylewamy wiśnie, pozostawiając wolne około 5 cm brzegu, który następnie zakładamy na wiśnie formując kształt tarty. Całość posypujemy migdałami i wkładamy do piekarnika nagrzanego na 180 stopni na ok. pół godziny, aż ciasto się zarumieni. Pod koniec można dodać termoobieg.
Podajemy ze śmietaną, lekko posłodzoną. W końcu ma być rustykalnie!
Pycha!
I jeszcze na koniec – moje ostatnie odkrycie, o którym wczoraj pisałam w social mediach – STOKROTKI!
Pierwszy raz kupiłam. Dwie malutkie, bidule takie, w doniczkach, z jednym dosłownie kwiatem. Wsadziłam obie w takie oto naczynie ze zdjęcia, a po tygodniu okazało się, że mam pełne szaleństwo! Prawdziwy stokrotkowy szał! I to jak cudownie piękny, optymistyczny i wiosenny szał!
Dobra, trzymajcie kciuki, abym zdążyła jeszcze ze wszystkim, co mam zaplanowane i co mi siedzi w głowie. Bo potem pojawi się coś znacznie ważniejszego 🙂 I nie wiem, kiedy to to pozwoli mi wrócić do działania :*