Upał był niemiłosierny. Nawet rodowici Grecy narzekali. Nawet po zachodzie słońca było gorąco. Byłam pewna, że krew się we mnie zaczyna gotować, …
I wtedy wskakiwało się do morza. Albo do basenu. I wszystko wracało do normy, woda orzeźwiała, koiła. I ponownie wystarczyło spojrzeć dookoła, aby się w pełni zachwycić. Bo Skopelos, moi drodzy, jest przepiękną wyspą!
Długo polowałam na jakiś ciekawy last minute. Zdecydowaliśmy się w końcu skorzystać z oferty biura Grecos i spełnić moje małe greckie marzenie – wybrać się na taką wyspę, jaką znałam z filmu Mamma Mia. I dopiero kiedy już kupiliśmy wycieczkę, doczytałam, że to właśnie na Skolepos kręcono musical! I nie dziwię się twórcom, że zdecydowali się na to miejsce, jest wyjątkowo spektakularne. Jeśli planujecie greckie wakacje, koniecznie weźcie je pod uwagę. Choć polecam tu jednak podróż raczej w maju lub wrześniu…
Na Skopelos dopływa się promem z pobliskiej Skiathos, co samo w sobie jest przeżyciem. Przynajmniej na początku, kiedy spokojnie podziwia się widoki z górnego pokładu. Trochę inaczej człowiek zapatruje się na ten prom, kiedy okazuje się, że ten powrotny jest o 7 rano w dniu wyjazdu, a samolot dopiero o 16:30… Na wyspie wita nas urokliwe miasteczko Skopelos Town, pełne białych niewielkich domków z czerwonymi dachami i niebieskimi okiennicami, z wąziutkimi uliczkami i masą tawern, podających pyszne jedzenie.
Tam właśnie, na prawie samym końcu zatoczki, znajdował się nasz hotel. Niezwykły! Przypominał mi coś w rodzaju połączenia greckiej chaty, monastyru i schroniska, ale w standardzie jak najbardziej hotelowym. Cały był zbudowany z drewna i kamienia, pełno w nim było pamiątek, ceramiki i ludowych tekstyliów. Znajdował się tam także zakątek z wywieszonymi ikonami, przy których zawsze paliły się świeczki. Jak dla mnie – bomba!
Sporym minusem miasteczka jest brzydka miejska plaża. Ponoć jedyna taka na całej wyspie. Motywuje to jednak do zwiedzania i odkrywania magicznych małych plażyczek, ukrytych pośród gęstych lasów, z krystalicznie czystą wodą. Na każdej znajduje się zawsze coś w rodzaju barów czy tawern z leżakami, które są bezpłatne, pod warunkiem zamówienia choćby napojów.
Wieczorami odkrywaliśmy te wszystkie wąskie uliczki i smakowaliśmy się w greckiej kuchni. Hitem była, tradycyjnie u nas, musaka, ale zachwycona byłam też faszerowanymi pomidorami, smażonymi w cieście bakłażanami i grilowanym z warzywami serem feta. Największym odkryciem okazała się jednak prawdziwa, świeżuteńka pita. Nigdy takiej nie jadłam! Na stół ląduje gorąca, przypominająca wielką piłkę. Po chwil dopiero osiada i zaczyna wyglądać jak znany nam placek. Smakuje natomiast o niebo lepiej! Jest miękka, puszysta, z lekko kruchą skórką. I niestety okrutnie tłusta. Trudno… Podana z gyrosem lub szaszłykami o nazwie suwlaki, pełna warzyw i sosu tzatziki, smakuje całkowicie nieziemsko.
Punktem obowiązkowym na Skopelos jest wycieczka śladami Mamma Mia, a zwłaszcza do uroczego kościółka, znanego ze sceny ślubu. Wyjeżdża się do niego wcześnie, po 8 rano, aby dało się wyjść na górę jeszcze przed największą falą upałów. Jest piękny. A równie piękne są rozpościerające się z niego widoki.
I tak film staje się pamiątką z wakacji. I będzie można powracać do niego jeszcze częściej niż dotychczas!
Bardzo polecam Wam Skopelos. Ma wyjątkowy, taki jeszcze prawdziwy, grecki klimat. Mieszkańców jest tam nadal więcej niż turystów. Żyją pośród nich, jadają w tych samych tawernach. Są tutaj kawiarnie, w których przesiadują starsi Grecy, dzieciaki łowią w porcie ryby tylko z żyłką i pajdą chleba, w mikroskopijnych ogródkach starsze panie szydełkują lub wystawiają cukinie na sprzedaż. Nie ma tu hoteli-molochów, nie ma hałaśliwych wycieczek autokarowych. Wieczorami słychać grecką muzykę, która grana tu jest na żywo w tawernach. I szum fal.
Bajka!
Gdyby nie te upały…
Skała Mamma Mia!
Nasz hotel – Prince Stafilos
Poniższe zdjęcie zrobiła mi moja Róża!
A tutaj, w przyjemnym cieniu gęstych drzew, na ławeczce przy morzu, czekaliśmy na samolot ostatniego dnia.