Miały się inaczej nazywać. Miało być coś z pszczelim designem, z woskiem we współczesnym wydaniu, z geometrią. Sama nie wiedziałam do końca, choć pomysł pojawił się jeszcze w listopadzie. Wtedy to wymyśliłam, że Święta cudownie łączą się z przytulnością pszczelego wosku i pięknego zapachu. I że zrobię coś, co będzie oryginalne w swojej formie. Aż tu nagle wczoraj pojawiła się Gienka…
Być może śledziliście losy Gienki na Facebooku lub Instagramie i już wszystko wiecie. Jeśli jednak nie, to już wszystko wyjaśniam!
Gienka to pszczoła, którą znalazłam wczoraj rano przyczepioną do elewacji naszego domu, sztywną, zamarzniętą, bez większych szans na przeżycie, bo i dzień był wyjątkowo, jak na tę zimę – chłodny. Musiała się przebudzić dzień wcześniej i nie udało jej się na czas dolecieć do ula. Tak sądzę…
Zabraliśmy się Gienkę do domu. Położyliśmy na blacie w kuchni, obok niej wylałam odrobinę miodu i wody, a pod nią – wosk pszczeli, który akurat miał być rekwizytem do sesji pachnących wosków. Pomyślałam, że zapachnie jej domem.
Przez dłuższy czas Gienka nie dawała znaku życia, aż w końcu, bardzo powolutku zaczęła ruszać nóżkami. Odtajała, odżywała! Kiedy miała już na tyle siły, żeby się podnieść, zaczęła jeść i pić. I jadła i piła, i jadła i piła! Potem rozpoczęła rekonesans po blacie. Spacerowała sobie, zataczając się przy tym i upadając. Kiedy zaczęło mi się wydawać, że ma więcej siły, wystawiłam ją do ogrodu, z myślą, że może odleci. Nic z tego. Znowu się skuliła i przestała ruszać. Wróciła więc do kuchni, na blat, na swoje miejsce. Do wieczora obeszła sobie większą jego część. Aż w końcu znalazła spokojny kącik i zasnęła (sprawdzaliśmy dwa razy czy żyje, ewidentnie zakłócając jej sen…).
Dzisiaj rano Gienka przywitała nas z sałaty. Wspięła się nią, wędrowała sobie po niej i patrzyła na nas kątem oka. Bałam się, że skoro nadal tylko się wspina, to może mieć problem ze skrzydełkami. Może za późno ją znaleźliśmy… Może nadal za słaba. Już planowałam zatrzymać bidulę na zimę u nas…
A kiedy po godzince weszłam do kuchni, usłyszałam małą bzyczącą pszczołę, która lata wzdłuż okna, szukając drogi na zewnątrz! No, aż krzyknęłam z radości! Wzięłam więc Gienkę w szklankę i wyniosłam do ogrodu. Kiedy ją wypuściłam, zrobiła nade mną kilka kółek. Albo próbowała się rozeznać w terenie, albo, w co chcę wierzyć, żegnała się ze mną, dziękując. I poleciała!
Dzisiaj jest całkiem ładnie, ma być 14 stopni. Kilka uli mamy całkiem niedaleko, być może jeden z nich jest domem Gienki. Jestem więc dobrej myśli. Wiem, że wróci do swoich!
A swoją droga to Gienka z bliska wygląda jak taki misiek do przytulania. Już mi jej brakuje…
Wracając do tematu wosków… Kiedy Gienka wczoraj sobie tajała, ja robiłam zdjęcia i woskom i jej. Może czuła zapach olejku sosnowego i myślami błądziła po lesie? Oby!
To właśnie na cześć Gienki, mój dzisiejszy pomysł nazwałam „pachnącymi woskami Gienki”!
Są to woski zapachowe, które wykonałam z wosku sojowego i pszczelego i ozdobiłam węzą pszczelą – jest to używany w pszczelarstwie szablon z wytłoczonymi kształtami komórek plastra pszczelego. Z takiej węzy tworzy się popularne świece, ja postanowiłam wykorzystać ją nieco inaczej, bardziej współcześnie, mocno geometrycznie. I choć na początku próbowałam te moje woski zrobić tak, aby biała część w żaden sposób nie nachodziła na żółtą, to potem znacznie bardziej zaczęły mi się podobać te, gdzie mamy niewielkie, nieregularne wylania. Sami zdecydujcie, które Wam bardziej przypadają do gustu, postanowiłam bowiem pokazać oba warianty.
Woski umieszczamy na choince lub chowamy do szuflad i szafek, wieszamy na wieszakach lub kładziemy tam, gdzie ma po prostu pachnieć!
Moje woski zrobiłam w dwóch zapachach – sosnowym i pomieszaną pomarańczą z lodami wiśniowymi. Oba cudne!
Pachnące woski Gienki
Składniki / na 2 woski:
- 50 g wosku sojowego (ewentualnie pszczelego bielonego)
- 70 kropelek olejków eterycznych lub zapachowych (do niektórych użyłam sosnowego, do innych pomieszałam olejek pomarańczowy z olejkiem o zapachu lodów wiśniowych)
- kawałek węzy pszczelej do ozdabiania (kupiłam TAKI zestaw na Allegro)
- foremki silikonowe do żywicy (z Allegro – prostokątna i w kształcie plastra miodu)
- sznureczki lub fragmenty knotów z zestawu z węzą pszczelą
Wosk sojowy roztapiamy w kąpieli wodnej. Foremki przykładamy do brzegu plastra wosku i nożem odkrawamy kawałek, który wielkością pasuje do naszej formy. Dokrajamy go według uznania i umieszczamy na dnie foremki, lekko dociskając.
Roztopiony wosk ściągamy z ognia i odstawiamy do wystygnięcia. W między czasie dolewamy olejki zapachowe i mieszamy. Aby ciepły wosk sojowy nie roztopił nam wosku pszczelego, musi naprawdę ostygnąć. Zacznie mętnieć, bielić się, a na brzegach zlewki pojawi się woskowy osad.
I tutaj mamy różnice w wykonaniu wosków idealnie geometrycznych i tych z lekkim nieregularnym wylaniem. Aby nic białego nie przelało się nasz wosk pszczeli, musimy odczekać, aż wosk sojowy porządnie ostygnie i stanie się gęsty. Aby spowodować wylanie, przelewamy wosk nieco wcześniej, kiedy już ostygnie, ale nie za bardzo – kiedy pojawi się już osad na ściankach zlewki, ale sam wosk nie będzie jeszcze gęstniał.
Woski odstawiamy na godzinę do wystygnięcia. Gotowe nawlekamy na sznurek i wieszamy lub kładziemy w wybrane miejsce. No, ewentualnie pakujemy je na prezent dla bliskich!