Bo lubię Mokosh

Bo ja po prostu lubię Mokosh! Czemu?

Znacie tę markę? Pewnie co bardziej doświadczeni naturalni wyjadacze znają ją bardzo dobrze. Zapewne także sporo z Was ledwie o niej słyszało lub dopiero poznaje. Bo choć marka obecna jest na naszym rynku od dawna, wciąż jest bardzo niszowa. Niemniej jednak jej kosmetyki warte są promowania, co niniejszym czynię!

Pisałam Wam już kiedyś o kremach Mokosh. Znajdziecie ten wpis TUTAJ. Wtedy to tak bardzo, bardzo spodobał mi się krem Figa. Do teraz pozostaje jednym z moich najulubieńszych.  Z chęcią jednak wypróbowałam inny – malinowy. Ponownie sięgnęłam po korygujący krem pod oczy i ponownie twierdzę, że jest to jeden z najlepszych kremów pod oczy, z jakimi miałam styczność. Poczytacie o nim więcej w powyższym linku, a tutaj tylko dodam, że jeżeli poszukujecie czegoś dobrego na okolice oczu, to nie wahajcie się 🙂



To jednak, co zostanie moim hitem tej wiosny to ten czerwony słoiczek – Brązujący balsam do ciała i twarzy Pomarańcza z cynamonem!

Czaiłam się już na niego w zeszłym roku i już żałuję, że nie zdecydowałam się sięgnąć po niego właśnie wtedy. Ale nadrabiam, a jakże! Byłam go bardzo ciekawa, zwłaszcza, że opinie o nim w internetach krążą naprawdę dobre. Otwierając więc przesyłkę odczuwałam lekkie podekscytowanie. Odkopałam słoiczek z ekologicznego wypełnienia, otworzyłam i… och, jak to pachnie! Idealne, ciepłe, przytulne połączenie pomarańczy i cynamonu. Coś idealnego zimą, ale i teraz, wiosną nie pozostaje nic, tylko wąchać, wąchać, wąchać i… wsmarowywać 🙂 Doprawdy jest to jeden z najbardziej apetycznych zapachów kosmetyków!

Co my tu mamy? 180 ml lekkiego balsamu, delikatnie żółtego, który możemy stosować i do twarzy i do ciała. Balsam nie jest za tłusty, jest w sam raz. Dobrze się wchłania, genialnie nawilża ciało. Do twarzy na noc także się spokojnie nadaje. Wygładza, koi i odżywia. Ale nie tylko w tym tkwi jego moc. Balsam przecież opala!

Nie jest to taki uciążliwy, szybki, ekspresowy efekt, jak to bywa w przypadku kosmetyków tego rodzaju. Ale to chyba właśnie jest jego wartością – nie zrobimy sobie krzywdy. Opalenizna jest subtelna, ale widoczna. To muśnięcie słońcem pojawia się po 2-3 użyciach, jest naturalne i nie zwraca uwagi. No dobra, poza nieco ciemniejszymi, bardziej brązowymi plamami na kolanach, ale to chyba jakaś szczególna moja umiejętność, że zawsze tam nie dokładnie sobie wszystko rozsmaruję. Niemniej jednak w porównaniu z innymi specyfikami tego typu – tutaj niebezpieczeństwo wydaje się najmniejsze.



Jeśli więc, tak ja ja, macie typowo słowiańską, totalnie bladą skórę, a przy tym zwyczajnie nie lubicie czy nie uznajecie ze względów zdrowotnych – opalania, wtedy to warto sięgnąć po taki balsam. I dla jego zapachu! I do codziennej pielęgnacji!

Jeszcze tylko zacytuję tutaj ze strony: Bogactwo naturalnych olei: z baobabu, słonecznikowego, z marchewki zapobiega wysuszeniu skóry, wosk z borówki silnie nawilża, zaś macerat z kwiatów gorzkiej pomarańczy rewitalizuje i łagodzi podrażnienia. Balsam zawiera łagodzący aloes oraz działającą antyoksydacyjnie witaminę E. Dodatkowo został wzbogacony o innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV.



I jeszcze kilka słów o malinowym kremie do twarzy. Jest to taki modny teraz krem typu anti-pollution zwany także przeciwsmogowym. Tak jak w przypadku ostatnio omawianego kremu Orientany – niestety nie mogę stwierdzić jego działania w tej kwestii, ciężko bowiem doprawdy sprawdzić czy rzeczywiście chroni przed zanieczyszczeniami. Pomimo tego mogę powiedzieć, że jest świetny! I choć wolę krem figowy, i ten bardzo mi się spodobał.

Jego konsystencja jest nieco cięższa. Taka właśnie, jakiej potrzebujemy w okresach, kiedy to smog najbardziej nam dokucza, czyli w sezonie chłodnym. W lecie polecałabym go jedynie na noc. Nakładając go na buzię każdorazowo mam wrażenie jakbym kładła sobie kojący kompres, który przy okazji pachnie niezwykle smakowicie malinami. I tutaj więc zapach staje się ogromną zaleta, bo po prostu – sprawia przyjemność.

Skład ma bardzo bogaty, wydaje się – dobrze przemyślany. Ponownie więc zacytuję: Krem powstał by chronić skórę przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, zapewniając jednocześnie kompleksową pielęgnację skóry twarzy. Zawarte w kremie oleje roślinne są bogactwem nienasyconych kwasów tłuszczowych, które jako składniki płaszcza lipidowego skóry wspomagają odbudowę cementu międzykomórkowego. Oleje roślinne są również bogatym źródłem witaminy E, która w naturalnej formie głęboko wnika w skórę, chroniąc ją przed szkodliwym działaniem wolnych rodników. Kompleks ekstraktów chroni przed szkodliwym działaniem metali ciężkich. Naturalne soki owocowe z jabłek i brzoskwini zawierające witaminy z grupy C i B, kwasy owocowe oraz składniki mineralne wykazują działanie nawilżające, rozjaśniające skórę oraz przeciwrodnikowe. Również wyciąg z korzenia żeń-szenia wspomaga działanie antyoksydacyjne, zwalczając wolne rodniki tlenowe odpowiedzialne za przedwczesne starzenie się skóry. Kwas hialuronowy jako naturalny składnik macierzy międzykomórkowej ma zdolność wiązania wody na powierzchni skóry, dzięki czemu skutecznie nawilża oraz chroni skórę twarzy. Ekstrakty z nasion zbóż, takie jak pszenica i jęczmień działają odżywczo i ujędrniająco stanowiąc przy tym barierę dla niepożądanych czynników środowiskowych. 

Krem widocznie łagodzi, regeneruje, odżywia. Nie zapomnijcie więc o nim, kiedy lato minie i ponownie wróci ta smutna, szara aura. Zapach malin z pewnością przywróci Wam radość, a krem – witalność skórze!

Wszystkie kosmetyki znajdziecie na stronie Mokosh.


Facebook