Dzień z życia

Znalazłam nowy sposób na dobry nastrój.

Postanowiłam sobie nie umniejszać.

Miałam niegdyś tendencję do tłumaczenia sobie, że co ja tam narzekam, skoro inni mają o wiele ciężej. Ano mają, mają. Zawsze ktoś będzie miał ciężej. Że ja to jedno dziecko ledwie ogarnąć muszę, i to jeszcze całkiem fajne, mądre i zdrowe, a inne matki to ogarniają i po kilka i dają radę. Że ja tylko pół roku w zasadzie jestem samotną matką, ze wsparciem mocnym, ale jednak, a inne to mają tak po prostu cały czas. Że nie umiem wystarczająco dobrze zorganizować pracy i domu, aby wszystko było na tip top, a pieniądze wpływały niczym ta rwąca rzeka. I wiele jeszcze takich i owakich.

I oduczyłam się tego. I dobrze mi z tym!

Bo po pierwsze – najgorsze, to porównywać się do innych. Po drugie, przecież robię wszystko w miarę moich możliwości, staram się, pcham ten kamień wielki i ciężki, ale wciąż do przodu i wcale, ale to wcale nie jest mi źle.

Wiecie więc jak wygląda dzień z życia Wonder Woman w skali mikro?

Jest szalony, totalnie niepoukładany, ale dobry. A wieczorem mówię sobie – jestem super! Bo zrobiłam to, to i to. A jak tu jeszcze, pomimo zmęczenia, na maila odpowiem, grafikę skończę, projekt zamknę, albo wymyślę coś ekstra, to w ogóle – oj, jaka super jestem. Bo dziecko śpi spokojnie, cztery ściany stoją, w kurzu nie tonę, pies najedzony chrapie obok.

Zrobię pranie i je jeszcze rozwieszę – super! Fajnie, że zrobiłam!

Ugotuję obiad, który moje dziecko zje, co wierzcie mi – nie jest takie łatwe i oczywiste – oj, jak super!

Pójdę biegać, kiedy Róża jest na gimnastyce artystycznej – łoooo jak super!

A jakaż ja byłam super, kiedy skosiłam trawę, zasadziłam czereśnię i kupiłam łopatę do odśnieżania! Toż z tej dumy myślałam, że się rozpłynę!

Byłabym zapewne jeszcze bardziej super, gdybym wymieniła opony na zimowe, ale to już jednak zostawię mężowi, który jutro, po dwóch miesiącach, wraca do nas. Niechaj też poczuje się super 🙂

Bo w ogóle, odkąd Róża zaczęła szkołę, a my mieszkamy na wsi naszej podmiejskiej, wszystko się zmieniło. Cała organizacja dnia przewróciła się do góry nogami. Dziecko każdego dnia ma na inną godzinę – rozstrzał od 8 do 13. Nie siedzi długo w świetlicy, więc chodzę po nią w kółko. Zdecydowaliśmy, że nie będzie jadła obiadów w szkole, więc jeszcze codziennie trzeba ugotować coś porządnego. Męża akurat nie ma, więc sama latam wszędzie, zawożę na zajęcia, objeżdżam znajomych, robię zakupy. A pracy mam coraz więcej. Pracuję więc nie tylko wtedy, kiedy akurat Róża jest w szkole, ale głównie wieczorami. I nocami. Najbardziej lubię te noce, spokojne, pełne twórczej energii, kiedy tak się rozkręcam, że wcale nie chce mi się spać, kiedy nikt nie przeszkadza. I kiedy wiem, że rano mogę odespać, bo dziecko ma do szkoły dopiero na 13. Zamieniam się więc w małą sówkę. Ale jest to super sówka! Sówka, która stara się jak może i daje radę.

A jak szalone są te dni, kiedy wyjeżdżam na warsztaty! To to już na osobną historię zasługuje!

Kiedy więc w końcu kładę głowę na poduszce, kiedy obok pochrapuje dziecko (czasem sypia ze mną, kiedy nie ma męża) i pies, myślę sobie – super, zrobiłam, co miałam zrobić i jest dobrze. I nawet jak nie zdążę zrobić wszystkiego, kiedy pranie wciąż zalega w łazience, a podłoga prosi się o odkurzanie – i tak jest super. Bo przecież to dziecko obok śpi szczęśliwe, a w lekkim przebudzeniu mówi do mnie: „ja ciebie też”.

I wiecie co? Jestem pewna, że każda z Was jest taką Wonder Woman!

Facebook