Tak wisiałam sobie ostatnio na naszym fotelo-hamaku, wpatrzona w nową część osiedla, która dopiero powoli się urządza. Zdjęli nam właśnie wielką czarną plandekę, która oddzielała nas od budowy i nagle okazało się, że cała ta nowa część osiedla ma bardzo wdzięczny widok na nasz ogródek. Wisiałam tak więc, obserwując sobie wszystkich tych panów majstrów i zastanawiałam się bardzo poważnie, co tu zrobić z tak okropnie złym dniem. A dokładniej – co zrobić, aby tak okropnie zły dzień, jaki się nam przytrafił, zamienił się w choć odrobinę lepszy.
I teraz jest ten moment, w którym powinnam Was wręcz zastrzelić super ekstra fajnym sposobem obrócenie marazmu w pełną szczęśliwość. Niestety jednak nic nie wymyśliłam…
Wstałam tylko i zabrałam się za kopanie w ogródku. Poplewiłam, obsypałam wszystko korą, popatrzyłam i uznałam, że to był dobry pomysł. Potem zabrałam psa (nikt inny nie chciał) na długi spacer po okolicznych wsiach i łąkach i porobiłam mu na tych łąkach serię portretów. I to także był dobry pomysł, bo fajne wyszły. A kiedy tak szłyśmy z tą moją Misią, kiedy promienie wieczornego słońca ogrzewały mi pół twarzy (pół było oczywiście pod maską), kiedy co rusz mijałyśmy obsypane kwieciem drzewa, kiedy po powrocie obserwowałam jak mucha (mucha!) przysiadła na poidełku mojego pomysłu i autentycznie piła sobie wodę, wtedy to nagle się okazało, że dzień zrobił się lepszy.
I jeszcze coś… Uwielbiam wyrażenie „rozmaiło się”! Niesie w sobie ogromne pokłady wszystkiego co dobre – słońca, gołych stóp na trawie, kwiatów na drzewach i łąkach, liści zielonych tą intensywną zielenią, porannej rosy, zapachu bzów, popołudniowych deszczów, wiatru we włosach i piegów na nosie.
I wiecie co?
Rozmaiło się!




