Momenty idealne

Doświadczam czasem momentów idealnych. Takich, których nie zamieniłabym za żadne skarby świata na nic innego. Te momenty mogą być całkowicie ulotne, niezwykle krótkie, kiedy indziej potrafią rozciągnąć się na cały dzień czy cały weekend. Przeżywam je, mając całkowitą świadomość ich wyjątkowości i konieczności przeminięcia. Gdyby nie przeminęły, czy wciąż byłyby idealne? Czy stałyby się codziennością? Czy codzienność mogłaby być idealna? Czy potrzebny jest jednak ten kontrast?

Zostawię te filozoficzne zagadnienia zawieszone w powietrzu i przypomnę Wam pewien idealny, czerwcowy dzień, o którym pisałam Wam TUTAJ.

Tym razem chciałabym podzielić się z Wami idealnym jesiennym weekendem.

Weekendem spędzonym w małym, drewnianym domku w lesie, w ciepłych promieniach słońca o tej specyficznej pomarańczowej barwie przełomu września i października. Weekendem pełnym babiego lata, niespiesznym, uśmiechniętym. Z bukiem w jesiennych kolorach, poranną rosą i wieczornym chłodem.

Z doskonałym wieczorem na ogromnej łące, z córką i psami, z zachodem słońca, ze śpiewami i tańcami, z leżeniem w trawie i patrzeniem w niebo. Z równie doskonałym porankiem, kiedy to budzimy się z Różą w naszym drewnianym białym pokoiku na poddaszu o godzinie 10:00 (!) i do 11:00 leżymy sobie jeszcze razem, śmiejemy się, gilgotamy i przytulamy. A potem są pankejki na śniadanie i leżaczki w słońcu. I wędrówka po lesie w poszukiwaniu wielkich prawdziwków i leśnych wróżek. I mielone mamy na obiad. I w końcu wieczór na koniach z moją siostrą i całkowicie z siebie dumną Różą, która przez godzinę pięknie zasuwała na swoim kucu.

Ach, i z krótkim telefonem od męża, z którym nie mam kontaktu od ponad tygodnia! Króciutkim, bo ze środka oceanu, ale zawsze (choć muszę się przyznać, że go nie poznałam, jak zadzwonił… :).

No idealnie!

Jak tam mija Wasza jesień? Cieszycie się już nią?

 

Facebook