Idealny dzień

Jakie to szczęście, że od czasu do czasu, zdarza się dzień idealny!

Jak być może widzieliście już na Facebooku czy Instagramie, wybraliśmy się z moim mężem na kilkudniową wyprawę. Jej głównym celem były piątkowe warsztaty kosmetyczne w Giżycku podczas wyjazdu integracyjnego, dla pracowników jednej z firm. Przy okazji jednak postanowiliśmy zahaczyć wcześniej o Warszawę, a później zrobić sobie wolny dzień na Mazurach.

W Warszawie było przyjemnie, pozałatwialiśmy co mieliśmy pozałatwiać, spędziliśmy wspaniale czas z przyjaciółmi, warsztaty bardzo się udały i podobały. W końcu mogliśmy odetchnąć. O ile wcześniej mieliśmy wszystko zaplanowane co do godziny, sobota miała być po prostu wolna. Chcieliśmy sobie na spokojnie wszystko ogarnąć, w zależności od pogody i nastroju. Już samo to jest przyjemne, prawda?

No i stała się ta sobota dniem idealnym. Dniem słonecznym, ciepłym, spontanicznym. Rozpoczęła się późnym, leniwym śniadaniem. Potem skorzystaliśmy z rad naszej gospodyni i wybraliśmy się na cudowny spływ kajakami rzeką Krutynią. Jeśli kiedyś będziecie na Mazurach koniecznie wybierzcie się na kajaki! Wystarczy dojechać do miejscowości Krutyń i udać się do jednej z licznych firm, które te kajaki wypożyczają, zawożą na miejsce w którym spływ się zaczyna, a na końcu przywożą pod samochód. Niedrogo i wygodnie. A wrażenia nie do opisania. Rzeka jest przepiękna, dzika, pełna niespodzianek, ważek i dzikiego ptactwa. Pierwszy raz w życiu widziałam gniazdo łabędzi z całą łabędzią rodzinką. Płynie się z prądem, ale trzeba czasem mocno manewrować, aby nie wpłynąć na liczne przeszkody. Po drodze napotykamy nie tylko naturę w swej najczystszej postaci, ale także małe przystanie z knajpkami i restauracjami. Dla każdego coś miłego!

Po spływie wybraliśmy się do Mikołajek. Spróbowaliśmy pierwszy raz raków, które okazały się przepyszne! Zjedliśmy najlepsze pod słońcem gofry z bitą śmietaną i frużeliną wiśniową i te śmieszne nawijane na patyk ziemniaczki, przeszliśmy się po marinie i mocno już wakacyjnym deptaku. Dzień zakończyliśmy w „naszej” wsi, w małej przystani, w której tego dnia odbywał się kameralny koncert przy ognisku piosenek iście ogniskowych. Tuż przy jeziorze, pod gwiazdami, wsłuchani w łagodne dźwięki dwóch gitar, wpatrywaliśmy się przytuleni w ogień. Idealne zakończenie idealnego dnia.

Tak w ogóle to doszłam do może nie specjalnie odkrywczego wniosku, że małżeństwa powinny od czasu do czasu, choć na chwilę wyjeżdżać gdzieś same. Bez dzieci/dziecka/psa, bez spraw do załatwienia. Żeby choć na jeden dzień poczuć się jak kiedyś. Żeby przekonać się, że świetnie nam razem idzie nawigacja kajakiem, że możemy rozmawiać o wszystkim i śmiać się z tylko nam znanych rzeczy, że sprawia nam przyjemność wspólny leniwy dzień, że potrafimy kończyć za siebie zdania, bujając się na ławce na brzegu jeziora, popijając lokalne piwko i wpatrując się w zachód słońca.

Potem to już nawet do tej rzeczywistości można wracać.

(Niestety nie robiłam za dużo zdjęć… teraz oczywiście żałuję, ale wtedy wolałam jakoś tak bardziej na żywo przeżywać 😀 )

Facebook