Powroty nie są łatwe. Nie, są bardzo trudne. Powroty do rzeczywistości. Z wakacji, ze snu, z bajki, z czasu tylko dla nas. Długie były te Święta, poprzedzone w moim przypadku jeszcze przymusowym wolnym – chorobowym. I to nie tak, że znikłam w tym czasie całkowicie. Wręcz przeciwnie, trochę rzeczy było do zrobienia. Pracowało się jednak w te dni międzyświąteczne na pół gwizdka. Na spokojnie, bez stresu, w lekkim zwolnieniu. Dla mnie była to spora odmiana i duża przerwa w codzienności. Zrobiłam sobie urlop od kilku sporych aktywności, pozostały jedynie te najpilniejsze. Nawet blog świecił pustkami.
A teraz?
A teraz trzeba wrócić do rzeczywistości. Ba! Trzeba wziąć się do pracy ze zdwojoną energią, bo planów jest dużo, rzeczy pilnych jeszcze więcej, a tych mniej pilnych to już w ogóle cała masa… Rozpoczynam intensywne prace nad książką, muszę wywiązać się z kilku ciekawych projektów i współprac, już szykują się nowości w Lili in the Garden, a głowa pęka od niewykorzystanych przed Świętami pomysłów na wpisy w Lili.
A wiecie co jest najgorsze? Remanent, który muszę zrobić dzisiaj!
I 100 maili do odpisania (bardzo przepraszam za zwłokę!).
No, ale czasem trzeba się wyłączyć. A czy jest na to lepszy czas niż Święta? Nawet ten okres między nimi a Sylwestrem jest piękny. Najpierw czas na spokojne celebrowanie rodzinnego ciepła, potem noworoczne szaleństwo z przyjaciółmi. Cały rok się na to czeka.
I jak tu wrócić do rzeczywistości? Zwłaszcza z wizją remanentu? Jakieś pomysły?
Mam oczywiście plan. Sprawdzony już wiele razy. Trzeba się po prostu wkręcić, ale wkręcać trzeba się na spokojnie. Zaczynamy więc ten okropny poniedziałek spokojnym śniadaniem i dobrą kawą. Oswajamy komputer przeglądaniem Facebooka i kilkoma śmiesznymi komentarzami. Włączamy energetyzującą muzykę. W kominek lub kamień zapachowy ładujemy porządną porcję olejku z grejpfruta.
A potem chwytamy za kartkę i wypisujemy najważniejsze i najpilniejsze sprawy do załatwienia. Bez pośpiechu. Ważne, aby to sobie na spokojnie wszystko przemyśleć. Żeby o niczym nie zapomnieć. I żeby dać sobie na każdą z rzeczy więcej czasu niż nam się wydaje, że zajmie. Tylko wtedy unikniemy powrotów do rzeczywistości bez nadmiernego stresu, a i lepiej zrealizujemy wypisane cele.
A potem powoli, ale konsekwentnie, wkręcamy się w codzienność. I odkrywamy, że nie jest ona wcale taka zła. I jakie to miłe uczucie kończyć pracę ze świadomością, jak dużo udało się zrobić czy załatwić. I że znowu jest na co czekać (jeśli nie na wyjazd na weekend z przyjaciółmi za dwa tygodnie, to po prostu – na wiosnę!).
Powroty wcale nie są takie straszne, jeśli tylko dobrze się do nich zabierzemy 🙂