Posts Tagged‘warsztaty’

Warmińskie migawki

Jedną z największych zalet mojej pracy są warmińsko-mazurskie wyjazdy na warsztaty kosmetyki naturalnej. Może i nie trafiają się często, ale chyba właśnie dlatego tak je lubię. Bo choć na chwilę można przenieść się w te malownicze, sielskie krajobrazy i zapomnieć o codzienności. W zeszłym roku, podczas jednego z takich wyjazdów, zrobiliśmy sobie z mężem jeden dodatkowy, wolny, idealny dzień, o którym pisałam Wam TUTAJ. Jeden dzień, a będę go wspominać już zawsze.

Tym razem, o czym już wspominałam Wam na Facebooku i Instagramie, trafiłyśmy do Olsztyna. I o ile Mazury zdążyłam w życiu już nieco poznać, o tyle Warmii nie znałam w ogóle, a od dawna mi się marzyła. Oto i natrafiła się więc okazja! (choć zdradzę Wam też, że jeżeli wszystko się uda to na Warmię właśnie pojedziemy na wakacje!)

Bardzo lubię wchodzić w ten tryb warsztatowo-wyjazdowy. Wszystko wtedy zmienia się całkowicie. Mam masę przygotowań i obmyślań. Jeszcze większą masę zakupów i pakowania. Cały dom wydaje się zastawiony pudłami, które jakimś cudem muszą się zmieścić w samochodzie. A potem ruszamy w trasę. I choć jest to dla mnie dosyć stresujące, ta wielogodzinna jazda samochodem, to trzeba przyznać, że ma swój urok.

Zawsze też powtarzam, że każdy taki wyjazd to nowa przygoda. Zawsze bowiem odkrywamy coś nowego, poznajemy nowych ludzi i miejsca. Zawsze dzieje się coś ciekawego. Staram się też, na ile mogę, maksymalnie wykorzystywać ten wyjazdowy czas i planować choć trochę wolnych chwil na zwiedzanie czy, jak to w przypadku jezior bywa – kontemplowanie otaczającego nas piękna. A w tym, wierzcie mi, jestem dobra!

No i było cudnie. A jakże! Specjalnie zarezerwowałam noclegi w pensjonacie tuż nad jeziorem (Pensjonat u Jacka), z widokiem na nie właśnie. Aby cieszyć się wodą od rana! Otwierałam oczy i od razu się uśmiechałam. Dzień warsztatowy spędziłyśmy w pięknym hotelu Przystań w Olsztynie, co dodatkowo miło wpłynęło na nasz nastrój (mój i mojej asystentki-siostry). Warsztaty udały się wspaniale, wszyscy byli zachwyceni. Wieczorem pozwiedzałyśmy Olsztyn, zjadłyśmy coś dobrego, posłuchały koncertu na rynku. Nazajutrz nie mogłam się oprzeć i wskoczyłam do jeziora! W ubraniu! Bo choć miałam w walizce kostium, bałam się, że ta chwila, chwila nagłej chęci i odwagi, przeminie w trakcie przebierania. I pływałam, pływałam i pływałam… Pojechałyśmy jeszcze do uroczej wsi Pluski, pooglądać warmińskie domki i posiedzieć nad jeziorem. Tam znowuż miałyśmy małą przygodę z nachalnym łabędziem, który przez pół godziny nie pozwalał dostać się do jeziora. Aż w końcu przyszła pora odwrotu do Krakowa.

Sami widzicie – wyjazd doprawdy ekspresowy, ale jak cudownie potrafi wkraść się w codzienność i całkowicie ją odmienić. Ile energii dodaje, ile radości!

I już nie mogę się doczekać, aż na tę piękną Warmię powrócę!

A powrócę na pewno! Niedługo!

Kiedy nic nie wychodzi + wyniki konkursu

Taki był piękny plan. Wymyśliłam sobie post: „dzień z życia prowadzącej warsztaty kosmetyki naturalnej”. Wczesna jesień jest na to świetnym czasem – to sezon na wszelkiego typu wyjazdy i spotkania integracyjne w firmach, a właśnie podczas takich eventów najczęściej prowadzę warsztaty. Postanowiłam wykorzystać idealną, zbliżającą się okazję, wykorzystując przy okazji fantastyczny plener – warsztaty w pięknym hotelu w Bieszczadach. Zaraz po nich wybieraliśmy się z przyjaciółmi na weekend w Pieniny.

No i wszystko zaczęło się psuć.

A w zasadzie to głównie pogoda. Były to bowiem trzy dni pełne nieustającego deszczu. W piątek wstałyśmy skoro świt – ja i moja siostra, która często podczas wyjazdów warsztatowych pomaga mi jako kierowca i asystentka. I co? I było szaro, buro i mokro. Aparat, który miał nam towarzyszyć od początku schowałam głęboko – szkoda było, żeby zamókł… Cóż, trudno. Około 7 wyjechałyśmy na wschód daleki, nową piękną autostradą. I jechałyśmy. Po zjeździe z autostrady już nie tak szybko, minęłyśmy Rzeszów, mniejsze miejscowości, aż wokół zaczęło się robić pusto. Domy pojawiały się sporadycznie. Stacji, sklepu czy knajpki to już w ogóle przestałyśmy nawet wyszukiwać. Dobrze, że sygnał GPS do nas jakoś w tej głuszy docierał. A musicie wiedzieć, że pomimo pogody, głusza ta była piękna. A może właśnie dzięki niej? Co rusz docierająca do nas, wędrująca po polach i nieckach mgła, lekka mżawka, nisko zawieszone, ciężkie chmury, wilgoć w powietrzu – wszystko to sprawiało, że pogórza, które mijałyśmy otoczone były niezwykłą aurą. Niemal magiczną, bardzo tajemniczą, pełną bólu przemijania i ciekawości rozpoczynającej się właśnie jesieni.

Hotel Arłamów wyłonił się z mgły nagle, wręcz niespodziewanie, tuż za ostro pnącą się w górę, prawie pionową drogą (takie przynajmniej sprawiała wrażenie). Jest ogromny, położony pośród niczego, w miejscu wymarłej wioski Łemków. Byliście tam? A może słyszeliście o tym miejscu – tutaj internowany był Wałęsa? Sama byłam pod ogromnym wrażeniem tego miejsca. Hotel jest nowy, zbudowany z ogromnym rozmachem, bardzo ładny. Szczególnie spodobały mi się wyciągi narciarskie, podchodzące niemal pod samą recepcję. A także olbrzymia sala restauracyjna pod szklanym dachem, służąca także za audiowizualną salę widowiskową. Ponoć z hotelu rozciąga się piękny widok na Bieszczady. Cóż… my widziałyśmy jedynie mocno romantyczną, ale jednak zaburzającą całość obrazu, mgłę…

No dobra… przesadziłam z tym, że nic nie wychodzi. Warsztaty bowiem (oczywiście) wyszły. Zupełnie jednak nie zrealizowałam swojego planu związanego z pokazaniem Wam warsztatowej codzienności. Pozostawiam to więc na przyszłość, może w przyszłym tygodniu mi się uda…

To jednak nie koniec złej passy. Cały weekend, który zapowiadał się tak pięknie – z przyjaciółmi, w Pieninach, w drewnianych domkach – też lało. Znudzone dzieci musiały rozrabiać wewnątrz, zamiast latać z niczego nie spodziewającymi się owcami po halach (choć i tego spróbowaliśmy!). Na dodatek, cały ten wspaniały weekend zakończył się kłótnią z mężem i jakimś okropnym choróbskiem, które musiałam przezwyciężyć do czwartku – do kolejnych warsztatów w Warszawie.

Nie przezwyciężyłam… Do teraz mi źle. Źle mi też, że nie udało mi się zrealizować planów, że przez chorobę mam sporo zaległości, że byłam w stanie realizować tylko najpilniejsze zadania (maile, wysyłki, nieco marketingu dla Blisko Natury), itp., itd…

Ale wiecie co? Przez dwa dni prawie cały czas mogłam sobie spokojnie leżeć i czytać. A akurat trafiła się fajna książka!

Kiedy więc nic nie wychodzi… no… nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czasem trzeba po prostu na chwilę się zresetować.

warsztaty

Jeszcze z jednego powodu mi źle… że Was tak długo przetrzymałam z wynikami konkursu z Lili in the Garden

Już to naprawiam!

Naszyjnik (jeden z moich ulubionych, sama mam podobny na zdjęciu powyżej), wygrywa…

Anna S (AnnaAr)

A dla wszystkich…

15% rabatu

na zakupy w Lili in the Garden, do końca października

z kodem „konkurslili”

Gratuluję i proszę o dane do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl! Dziękuję wszystkim ciepło za udział!

wgrywa druzy

Facebook