KategorieKuchnia

Przepis na Cynamonowe pop-tarts Candy Company

Taka historia… Chyba rok temu natknęłam się na Candy Comany. Nie mogłam wyjść z podziwu nad samą stroną, pomysłami, zdjęciami. Całość była (i jest oczywiście) wspaniała, w stylu słodkich blogów amerykańskich. W końcu nie mogłam oprzeć się pierczniczkowemu popcornowi i napisałam do autorki tych cudów – Teresy, z pytaniem o możliwość udostępnienia zdjęcia. Od tamtej pory zaglądałam regularnie. 
Kiedy więc zaczęłam organizować przedświąteczny warsztat, od razu do głowy wpadł mi pomysł na zaangażowanie w wydarzenie także Candy Company! I wiecie co się okazało? Że chodziłyśmy z Teresą do tej samej podstawówki – roczniki różne, ale się kojarzymy! Taki mały ten świat! Malutki!
Dzisiaj mam dla Was przepis prosto z Candy Comapny! Taki, jak w Lili lubię najbardziej – prosty, szybki, ale zaskakujący, przepyszny i do zakochania! Dzisiaj polecam Wam świąteczne Cynamonowe pop-tarts!

 
 
 
Cynamonowe pop-tarts
 
Składniki na ok. 20 pop-tarts:
  • ciasto francuskie domowe lub kupione,
  • 1 jajko
nadzienie:
  • 80 g cukru brązowego,
  • 30 g białego cukru,
  • 2 łyżeczki cynamonu,
  • łyżeczka mąki pszennej.
Krok 1
Mieszamy
wszystkie składniki nadzienia w miseczce i odstawiamy. Ciasto kroimy w
prostokąty o wymiarach ok. 7 x 5 cm, każdy nakłuwamy widelcem. 
Krok 2
Kawałki ciasta smarujemy rozmieszanym jajkiem. Na połowę prostokątów nakładamy po ok. łyżeczce nadzienia i przykrywamy pozostałym ciastem.
Krok 3
Widelcem przyciskamy krawędzie ciastek i robimy charakterystyczny wzorek. Wierzch pop-tarts smarujemy jajkiem.
Krok 4
Pieczemy
w 210ºC przez ok. 15 minut na balsze wyłożonej papierem do pieczenia,
aż pop-tarts lekko zbrązowieją. Studzimy i zjadamy!
Ciastka są równie pyszne polukrowane 🙂
Smacznego!
Zapraszam na  www.candycompany.pl
 
 

 
 
A tak prezentowały się ona na naszym warsztacie!
 
 
 

Kulinarnie: Deser jesienny czyli mroźne śmietankowe babeczki z orzechami i gorącymi śliwkami

Co tu dużo mówić… Wymyśliłam bardzo jesienny deser! Niemalże łączy w sobie żywioły! Mamy więc mroźne babeczki-prawie-lody śmietankowe z chrupiącymi orzeszkami na ciasteczkowym spodzie w towarzystwie gorących, aromatycznych, słodziutkich śliwek! Mmmm… Cudowne!
Bierzemy sie więc do pracy, bo całość zaiste wyjątkowo prosta!
Składniki na 10 babeczek:
  • 2 duże śmietanki 30%
  • opcjonalnie – zamiast jednej śmietanki odpowiednia ilość lodów śmietankowych
  • cukier do smaku
  • 2 garści orzechów różnych (wykorzystałam miks włoskich, laskowych, nerkowców i migdałów)
  • ok. 15 herbatników
  • 2 łyżki miękkiego masła
  • 350 g śliwek węgierek malutkich
W moździerzu lub misce kruszymy herbatniki na niewielkie kawałeczki i herbatnikowy pył. Dodajemy do nich masło i całość dokładnie ręka mieszamy.
W dużej misce ubijamy śmietanę z niewielką ilością cukru (do smaku, dałam 3-4 łyżki). Orzechy rozbijamy w ściereczce na drobne. Kiedy śmietana stanie się już bitą śmietan, dosypujemy do niej orzechy i całość dokładnie mieszamy. Babeczki z samej śmietany mogą okazać się za twarde. Na tym więc etapie możemy wymieszać śmietanę z lodami śmietankowymi – delikatnie, ale intensywnie.  
Przygotowujemy foremki silikonowe na babeczki. Na spód kładziemy masę śmietankową, pozostawiając około 5-8 mm miejsca od góry. Układamy tam pokruszone herbatniki. Całość wyrównujemy rękami na płaską powierzchnię. Babeczki wkładamy do zamrażalnika na kilka godzin lub całą noc.
Śliwki myjemy, przekrawamy i wyciągamy pestki. Smażymy je na patelni z około 2 łyżkami cukru przez 15-20 minut, na małym ogniu. Co chwilę mieszamy. Mają stać się miękkie i puścić sok.
Babeczki wyciągamy z foremek. Najłatwiej to zrobić polewając nieco silikon gorącą wodą i delikatnie go odchylając.
Na talerzach układamy po jednej babeczce, dookoła kładziemy śliwki. Jeśli babeczki są z samej śmietanki, warto wyciągnąć je z zamrażalnika 20 minut wcześniej. Smacznego!

Kulinarnie: Wytrawne ciasteczka końca lata

Mam dla Was szybki, weekendowy pomysł na proste przystawki lub imprezowe przekąski! Zrobimy dzisiaj kruche wytrawne ciasteczka końca lata z brzoskwinią, serem feta, miodową cebulką i czarnuszką. Pyszne, proste i wrześniowe. Idealne do wina!

Składnik / ilość dostosowujemy do potrzeb:
Ciasto

  • 3 części maki
  • 2 części miękkiego masła
  • 1 część jogurtu naturalnego
  • sól do smaku

Na wierzch

  • brzoskwinie
  • czerwona cebula
  • miód 
  • odrobina oleju
  • ser feta
  • czarnuszka

Zaczynamy od ciasta. Do wysokiej miski przesypujemy mąkę i sól, dodajemy masło i jogurt i zagniatamy energicznie na zwartą kulę. Przekładamy ją do lodówki w woreczku na pół godziny.
Brzoskwinie kroimy na półksiężyce. Cebulkę kroimy na małe krążki lub piórka i podsmażamy chwilę na niewielkiej ilości oleju, aż stanie się lekko miękka. W trakcie dodajemy miód, cały czas mieszając. Na jedną cebulę dodajemy i łyżkę miodu.
Ciasto wyciągamy z lodówki. Odrywamy od kuli mniejsze kulki, mieszczące się w garści. Układamy je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i dłonią rozbijamy na okrągłe placuszki. Na nich układamy brzoskwinie, cebulkę i ser feta (część cebulki i sera pozostawiamy). Ciasteczka posypujemy szczyptą nasion czarnuszki.
Pieczemy w piekarniku nastawionym na 200 stopni, aż ciasto się zarumieni, ok. 20 minut. Ciasteczka wyciągamy, układamy na nich pozostałą cebulkę i ser. Podajemy na ciepło lub zimno.

Burger sezonowy z kurkami i crumble brzeskwiniowym

Jakoś tak się złożyło, że ostatnimi czasy to mój mąż głównie gotuje. Cieszy mnie to oczywiście bardzo, bo też i kucharz z niego wspaniały. Mam więc dla Was dzisiaj małą inspirację obiadową od niego! Bardzo na czasie, bardzo letnią, bardzo słoneczną! Taką, która zasmakuje i panom i paniom. 
Polecamy Wam sezonowego burgera z sosem kurkowym i grillowanym filetem z kurczaka, z fasolką szparagową w roli frytek i brzoskwiniowym crumble na deser. Pyyyychota! Obiad prosty, szybki i nie wiejący nudą. Smaki wakacji!

Do jego przygotowania potrzebujecie:

  • pierś z kurczaka, dla dwóch osób
  • sól, pieprz, ulubione przyprawy do kurczaka
  • olej
  • 3 garści świeżych kurek
  • dużą śmietanę 12%
  • małą cebulę
  • letniego dużego pomidora
  • sałatę pekińską – dwa duże liście
  • 2 duże bułki
  • musztardę
  • pół kilograma fasolki szparagowej
  • 2 brzoskwinie
  • 2 łyżki mąki
  • 2 łyżki cukru
  • 2 łyżki miękkiego masła

Pierś z kurczaka przekrawamy na mniejsze filety. Nacieramy solą, pieprzem, ulubionymi przyprawami i olejem. Odkładamy do zamarynowania na dwie godziny.
Kurki dokładnie oczyszczamy i myjemy. Kroimy na drobniejsze części. Podsmażamy przez chwilę na oleju z pokrojoną w kostkę cebulką. Dolewamy śmietanę (warto ją odrobinę zahartować ciepłymi kurkami z patelni) i dusimy całość przez około 30 minut na małym ogniu. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku.
Fasolkę myjemy, odcinamy końcówki i gotujemy w osolonej wodzie do miękkości.
Brzoskwinie myjemy i kroimy w półksiężyce. Z mąki, cukru i masła ucieramy kruszonkę. Brzoskwinie układamy w kokilkach do zapiekania i posypujemy kruszonką. Wkładamy do piekarnika nagrzanego na 200 stopni, aż ciasto się zarumieni.
Mięso smażymy na rozgrzanej patelni grillowej.
Bułki przekrawamy i wkładamy na 2-3 minuty do nagrzanego piekarnia. Dół bułek smarujemy musztardą. Na to nakładamy sałatę, mięso, duży kawałek pomidora i sos kurkowy. Burgery przykrywamy drugą częścią bułki. Podajemy na ciepło wraz z fasolką w roli frytek.
Do deseru można dodać jeszcze gałkę waniliowych lodów.

Proste!

Smaki lata

Lato pachnie i smakuje. Co roku inaczej. Co roku w pamięci pozostaje inny smak, inny zapach, inne wspomnienie. Mam niestety ten problem, że bardzo lubię jeść, a smakowanie sprawia mi ogromną przyjemność. Wakacje zawsze były pretekstem do poznawania nowych smaków. Odkąd zaczęliśmy zwiedzać nieco większy kawałek świata, smaki te niezwykle się zróżnicowały i bardzo często zaskakiwały.
Kiedyś jednak było inaczej. Lato spędzaliśmy w kraju, poznając jego uroki, a smaki były nasze, swojskie. I choć w sumie znane, to jednak wyryły się w pamięci tak mocno, że wspominając te wakacje, nadal je czuję.
Wakacje mojego dzieciństwa to trzy tygodnie spędzane z rodzicami w domku kempingowym. Co roku gdzie indziej, ale koniecznie nad jeziorem i blisko lasu. No… ewentualnie nad morzem. Byle by była woda, grzyby i długie spacery. Trzy tygodnie… Kto teraz jeździ na trzy tygodnie? A tamte i tak zawsze za szybko mijały.
Pamiętam, jak jednego lata byliśmy gdzieś na północy Polski. Jechaliśmy samochodem, pośród pół i delikatnych morenowych wzniesień. Dokładnie to pamiętam, choć nie mam pojęcia gdzie i kiedy to było. Gdzieś pośrodku niczego znaleźliśmy budynek, może jakieś zabudowania gospodarcze. Schodziło się schodkami w dół, do czegoś, co przypominało stołówkę i pachniało płynem do mycia łazienki. Nikogo tam więcej nie było, tylko jakieś panie kręciły się po kuchni w białych fartuszkach. Tam właśnie zjadłam najlepsze pierogi ze świeżymi kurkami pod słońcem. Rany… jakie to było dobre… Z masełkiem, z cebulką, mięciutkie, delikatne…
W wakacje zawsze zatrzymywaliśmy się po drodze skądś dokądś przy straganach z owocami. Tata kupował tam całe siatki jabłek. Wiecie… te jabłka sierpniowe mają zupełnie inny smak niż jesienne. Lekko różowieją pod skórką. A jak pachną!? Jedliśmy potem te jabłka w kółko. W ilościach iście hurtowych. Teraz kiedy je gryzę, czuję przez pierwszą, króciutka chwilę tamtą beztroskę. Spokój i radość. Lato.
Pamiętam jak mama przygotowywała się do wakacyjnych wyjazdów. Nie przelewało się, więc jeszcze w domu gotowała np. gulasz i pakowała w słoiczki. Potem wystarczyło ugotować na butli gazowej do niego ryż czy makaron i obiad był gotowy. Zupy zazwyczaj z torebki. Jak ja je lubiłam! Ot, taka borowikowa – mieszało się ją i mieszało, aż zaczynała delikatnie unosić się ku górze. Jeszcze chwila i była gotowa.
Raz mama pozwoliła nam zamiast normalnego obiadu, kupić hot dogi. Nie wiem… może częściej jadaliśmy w tego typu barach, ale pamiętam właśnie te hot dogi. Nie mogę powiedzieć ile miałam lat, byłam na pewno dzieckiem, a ten obraz do teraz mam przed oczami, bardzo wyraźny. Poleciałyśmy z siostrą do białych pawilonów nad jezioro, w których mieściły się sklepy z lodami i okienka z fast foodem, a z głośników leciały wakacyjne hity lat 90’tych. Zamówiłyśmy hot dogi, a dostałyśmy górę radości na plastikowej tacce. Były to największe hot dogi, jakie widziałam, z ogromną ilością warzyw, nawet z kukurydzą. Niosłyśmy takie dumne tą tacę z powrotem do domku. Nie przypominam sobie samego jedzenia, tylko to uczucie dziecięcego szczęścia.
W lesie, w świętokrzyskiem był ośrodek, w którym dwukrotnie spędzaliśmy lato. Domki rosły tam między prostymi, smukłymi iglakami. A może to drzewa rosły między domkami? Na pewno wszystko zlewało się w całość i do teraz nic tam się nie zmieniło (byliśmy niedawno przejazdem w pobliżu). Rano, jeszcze przed śniadaniem, ktoś szedł w pobliże recepcji, po świeże jagodzianki. Nigdy wcześniej i nigdy później nie jadłam tak dobrych jagodzianek, tak pełnych jagód, tak mocno brudzących ubranie i języki.
Nad morzem były gofry. Tak pełne bitej śmietany i owoców, że nie dało się ich nawet ugryźć. Zawsze się potem dziwiłam, czemu w Krakowie dają na te gofry tak mało dodatków?
Pewnego razu poszłyśmy z siostrą i rodzicami na jeżyny. Nazbieraliśmy całe wiadro! Jeśli nie więcej! Aj… jakie były dobre, soczyste! Jak wesoło tam było!
Kiedy zwiedzaliśmy miasta i zamki, wybieraliśmy się czasami na „mamluchy” do kawiarni. „Mamluchy” to nic innego jak pucharki z lodami, śmietaną i owocami. Takie wiecie – kolorowe, zawsze za duże, zawsze sprawiające tyle samo radości.
I tak jeszcze mogłabym wymieniać i wymieniać. Potem zaczęło się liceum z obozami harcerskimi. Potem studia z poznawaniem świata. Ale to te dziecięce, wakacyjne wyjazdy smakowały najpełniej, najintensywniej. 
Ciekawa jestem, co pozostanie w pamięci Róży…

Pamiętacie te gofry? Te jagodzianki?

O wyobraźni przy tarcie truskawkowej

Tak naprawdę temat wyobraźni pojawił się w mojej głowie już dawno. Spokojnie sobie dojrzewał. A tarta wyszła całkiem przypadkiem. I do niego dołączyła. Bo czyż nie przyjemniej rozmawiać przy kawałku truskawkowego ciasta z lodami śmietankowymi?

Wyobraźnia to dobra sprawa. Całkiem nawet przyjemna, magiczna. Mnie jednak od pewnego czasu moja wyobraźnia przeraża. Dokładniej od trzech lat, bo wtedy urodziła się Róża. I doprawdy… zwariowałam…

Też tak macie? Jedziecie samochodem i widzicie, że właśnie wjeżdża w Was rozpędzona ciężarówka, a samochód całkowicie się w nią wbija? Posyłacie dziecko do dziadków, a w głowie pojawia się, niczym film, jak to ono tam gdzieś się poślizgnie, zakrztusi, udusi czy utopi? Najgorzej w samolocie… Obraz tego jak spada mam przed oczami w sumie odkąd pamiętam, przez cały czas trwania lotu. Coś mniej więcej jak w Cast Away. Widzieliście?

Wizja tragicznych wypadków wszelakich z udziałem mojej córki to już codzienność. Nie potrafię już sobie wszystkich przypomnieć. Czasem nawet widzę siebie płaczącą po stracie dziecka. Zwariowałam? Na to wygląda.

Bo jak tu nie oszaleć? Tyle idiotów wsiada pijanych za kierownicę! Tyle złych rzeczy dzieje się naokoło. Tyle zdarzyć się może w domu, po prostu. O tylu niesłychanych przypadkach się słyszy! Jak tu nie oszaleć?

Właśnie dlatego moja wyobraźnia czasem mnie przeraża. Czasem muszę sobie usiąść gdzieś w kącie i popłakać. Uspokoić się. I wtedy przychodzi On. Mój wybawca. Zdrowy rozsądek! Który tłucze mi do głowy, że nie można być matką wariatką. Że nie można trzymać dziecka całymi dniami w objęciach, bezpiecznego i… totalnie znudzonego. Trzeba dać żyć i sobie i innym.

Mam to szczęście, że zazwyczaj zdrowy rozsądek równoważy się z wyobraźnią. Ba… działa wręcz odwrotnie. Zamiast panikować, mogę zapobiegać. Zamknąć okno w pokoju Róży, zabierać ją z samochodu za każdym razem kiedy z niego wychodzę (tutaj, przyznam, wyobraźnia działa wręcz za mocno), ubierać kask, kiedy wychodzi na rowerek. Mogę ją posłać z siostrą na wieś, z tatą na basen, z babcią na wycieczkę pociągiem. Nie jest łatwo, ale to jest życie.

I nie tylko zdrowy rozsądek tu jest ważny, ale też zaufanie. Muszę ufać bliskim, że o nią zadbają. Muszę ufać Róży, nawet jeśli ma dopiero trzy latka, że nie zrobi niczego, czego jej zabraniam, co jest niebezpieczne. I to też działa! Mądry ten Maluszek bardzo! Nie zaufam tylko nigdy do końca innym kierowcom na drodze 🙂

Macie tak? Hmmm?

Wracając do ciasta… Niedawno teściowa opowiedziała mi o cieście truskawkowym, które niedawno jadła. Musiałam spróbować zrobić własne podobne. Wyszło…. CUDOWNE! Najlepsza tarta truskawkowa pod słońcem! Z lodami jest po prostu boska! Nie obędzie się więc bez przepisu 🙂

Składniki

ciasto i kruszonka

  • 3 szklanki maki pszennej
  • pół szklanki + 2 łyżki cukru
  • 2 żółtka
  • 3 łyżki śmietany kwaśnej 12%
  • 3/4 kostki + łyżka masła
  • łyżka wiórków kokosowych

truskawki

  • 1kg truskawek
  • 10 łyżek cukru
  • pół łyżeczki cynamonu
  • pół łyżeczki pieprzu

Do dużej miski wsypujemy ok. 2,5 szklanki mąki i pół szklanki cukru. Do tego dodajemy dwa żółtka, śmietanę i miękkie masło. Całość zagniatamy energicznie na zwarte ciasto. Powinno całkowicie odejść od ścianek miski i zmienić się w kulę. Ciasto przekładamy do woreczka i odkładamy na godzinę do lodówki.
Truskawki myjemy, odcinamy szypułki i przekrawamy na ćwiartki. Smażymy je na patelni, jak konfitury, z dodatkiem cukru, cynamonu i pieprzu przez około 30-40 minut na średnim ogniu. Muszą nam się nieco zredukować i zgęstnieć. Ważne, aby co chwilę je dokładnie przemieszać.
Ciasto wyciągamy z lodówki na posypaną mąką powierzchnię. Rozwałkowujemy je na ok. 7mm grubości i przekładamy do naczynia na tartę. Wystające części odkrawamy i odkładamy. Ciasto wkładamy do piekarnika rozgrzanego do temperatury 200 stopni na około 20 minut – aż lekko się zarumieni. 
Przygotowujemy kruszonkę z pozostałego ciasta. Dodajemy do niego  nieco masła i cukru oraz wiórki kokosowe. Całość dobrze zagniatamy. Można też przygotować standardową kruszonkę (tyle samo mąki ile masła i cukru).
Na spód tarty przelewamy truskawki. Rozprowadzamy je po całej powierzchni. Na wierzchu układamy kawałeczki kruszonki-ciasta. Gotową tartę wkładamy ponownie do piekarnika na 15-20 minut, aż kruszonka się delikatnie zarumieni. 

Podajemy z lodami, na ciepło. Choć w sumie na zimno też jest pyszna!

Facebook