Warsztaty w Lublinie i kwiatowe serniczki do kąpieli

Kiedy kilka dni temu zabrałam się za pisanie tego posta, dopadła mnie niemoc. Taka okrutna. Musiałam się położyć, niedługo potem ogarnęło mnie zimno ogromne i gorączka. Organizm stwierdził, że ma dość i musi przystopować. Ok, rozumiem. Stwierdziłam, że napiszę to sobie na spokojnie w weekend. Wtedy znowuż przyszła klęska zimowa, cywilizacja ugięła się pod naporem śniegu i na długo, długo odcięło nas od prądu.

Tak to bywa, ale nic straconego! Rozpoczynamy nowy tydzień z nowa energia pomimo tego, że powietrze za oknami jakby przytłaczało swą wilgotną ciężkością. Śnieg leży na ziemi, ale drugie tyle przesiąknęło przestrzeń, nie ma widoczności, trudno oddychać, świat stał się biały i ciasny.


Dobra, nie dajemy się!

Wracam więc, żeby opowiedzieć Wam co mniej więcej działo się tak intensywnego, że zdecydowanie trzeba było po tym odpocząć. Chodzi głównie o warsztaty! Bo jak mam ich sporo w krótkim czasie, to naprawdę potrafi to zmęczyć.

Na początek jednak coś, co ostatnio zrobiło mi dzień! Posłuchajcie i koniecznie obejrzyjcie teledysk!

Cały tydzień stanie się jakby lepszy!


Wracając do warsztatów… Zacytuję Wam tu kilka słów, które niedawno wrzucałam w social media:

Wydaje się, że jedne warsztaty to 2-3 godziny pracy – nic bardziej mylnego. Cały proces koncepcyjny, dopracowania oferty do potrzeb, ustalania szczegółów z klientem, fakturowania i czekania na płatności, organizacji noclegu i asysty to już sporo czasu. Potem siadam i cały program rozkładam na składniki, akcesoria itp. Następnie szukam w internetach tego, co muszę kupić. Mam oczywiście sprawdzone miejsca, ale ten proces zakupowy to jeden z bardziej czasochłonnych etapów. Zwłaszcza, że wiąże się zawsze z małym remanentem – sprawdzam co już mam, co muszę dokupić, a co zakupić w całości od początku.

Kolejnych kilka dni to odbieranie przesyłek, segregowanie i zakupy stacjonarne, a dzień przed warsztatami to prawie w całości pakowanie i organizowanie. I wtedy w domu panuje jeden wielki chaos!

I ruszamy w trasę! Raz bliższą, raz dalszą. Czasem zajmuje cały dzień, czasami tylko pół godziny. Jedziemy tam, gdzie trzeba. Ważne, aby dotrzeć na czas.

Wtedy się zaczyna – targanie tych wszystkich, tak pieczołowicie zapakowanych utensyliów, wypakowywanie ich, układanie na stole.

Same warsztaty to już doprawdy czysta przyjemność ☺️

Zwłaszcza, że po nich to trzeba jeszcze posprzątać, zapakować samochód i ruszyć w trasę powrotną.

Wtedy następuje totalne energetyczne wypompowanie, jest jednak przepełnione satysfakcją i taką jakby… dumą z dobrze wykonanej pracy ☺️


Więcej o moich warsztatach znajdziecie na stronie LiliGarden.pl – zapraszam!



Ostatnio miałam przyjemność spędzić cały weekend w Lublinie, gdzie poprowadziłam aż 4 warsztaty na Uniwersytecie Przyrodniczym w ramach projektu ”Żywność, żywienie i zdrowie – tradycja wsparta nauką”. Były to doprawdy wyjątkowe wydarzenia, bo pełne ciepła i uśmiechów. Uczestniczkami były panie z kół gospodyń wiejskich, co zawsze gwarantuje dobre nastroje. Każda z pań wykonała aż sześć swoich kosmetyków, wyobraźcie więc sobie ile musiałam dowieść najróżniejszych rzeczy na miejsce. Wszystko na szczęście poszło zgodnie z planem, panie wychodziły ogromnie zadowolone, odwiedziła nas także telewizja i można mnie było zobaczyć i Panoramie lubelskiej i w Teleekspresie.

Po powrocie do domu, miałam zaledwie jeden dzień na przepakowanie i ogarnięcie spraw bieżących, bo we wtorek bladym świtem ruszyłam w trasę na Jurę. Tym razem z moją straszą córcią, która bardzo lubi mi pomagać, a ja się cieszę, że się angażuje i naprawdę dużo uczy przy takich okazjach. A tym bardziej, że czekały nas warsztaty dla dzieci w jej wieku. Odbywały się urzędzie gminy, w świetlicy środowiskowej. Do teraz jestem pod jej wrażeniem – pięknie urządzona z masą atrakcji dla dzieciaków i ciekawym programem na ferie.

Dzieci czarowały i pracowały bardzo ładnie, odkrywały zupełnie nowy dla nich świat. Na koniec jedna z dziewczynek powiedziała, że spełniłam jej marzenia! Piękne to, prawda?

Wracając przez jurajskie lasy, przesycone wciąż zielonością, iglakami, mchem i krzewami borówek, kiedy to mocne słoneczne światło przebijało się przez gałęzie, miałam wrażenie, że przejeżdżamy przez jakąś mityczną krainę lata. Było cieplutko i jasno. I to był ostatni taki dzień.

Z kolejnym przyszło załamanie pogody i mojego zdrowia. A może po prostu coś złapałam w tych wojażach? Ważne, że już po wszystkim!



To powyżej to są małe dzieła jednej z uczestniczek warsztatów w Lublinie. Chciałabym tu jednak zwrócić Waszą uwagę na to małe pudełeczko, bo to w takich lądowały serniczki-babeczki do kąpieli mojego pomysłu. Pojawiały się tu na blogu już kilkukrotnie, ale jeszcze nie w tak cudownej kwiatowej oprawie!

Zobaczcie bowiem tutaj, jakie cuda wyczarowała inna uczestniczka:


Zostawię Wam tu więc ponownie przepis na te urocze cudeńka do kąpieli wypełnione pielęgnującym mlekiem, odżywczymi masełkami i pięknym zapachem!

Kolorowe serniczki-babeczki do kąpieli

Składniki:

  • 6 łyżek mleka w proszku
  • 2-3 łyżki roztopionego masła shea rafinowanego
  • 2-3 łyżki roztopionego masła kakaowego
  • opcjonalnie ok. 2 łyżki ulubionego oleju
  • 20 kropelek olejku zapachowego
  • zioła, kwiaty, posypki cukrowe – serniczki nz zdjęciu zostały udekorowane płatkami róż, kocanką, ślazem i lawendą

W kąpieli wodnej roztapiamy masła. Do miseczki przesypujemy mleko w proszku, dolewamy masła i olejek zapachowy. Mieszamy intensywnie, aż do powstania jednolitej masy, bez grudek. Jeśli będzie za sucha, można dodać odrobinę ulubionego oleju. Masę przelewamy po równo do papilotek, dekorujemy ziołami i posypkami i odstawiamy do stwardnienia. Serniczek wrzucamy do kąpieli, pod wpływem ciepła wody roztopi się i uwolni piękny zapach.

Facebook