Jak sprzątać to szykownie

Tak to właśnie, drodzy moi, sprzątałam sobie ostatnio całe, calutkie mieszkanie po jego wykańczaniu. Oj, było tego sporo… A przez głowę, wciąż i wciąż, przechodziła mi myśl, że robię to szykownie!

I nawet ten mój dres i stary podkoszulek, jakimś dziwnym trafem, zamieniały się w rozkloszowaną suknię z perłami, fryzura stawała się gładka i ułożona, co mi się praktycznie nigdy nie zdarza, a w oddali słyszałam rzewne francuskie melodie. Bo jak tu nagle nie cofnąć się w czasie, bo jak nie przeobrazić się w porządną housewife, kiedy w całym domu, tu i ówdzie, rozłożone są takie ładne… środki czystości?

Autentycznie!

Wierzcie mi, ale do teraz mam je rozstawione wszędzie, bo używam ich wciąż jeszcze i do teraz, za każdym razem jak na nie zerknę, mam wrażenie, że przenoszę się do Bretanii. A potem pojawia się mała taka refleksja – jakże one ładnie tu pasują.

 

Trzeba więc przyznać, że środki czystości Jacques Briochin mają swój czar. Niezaprzeczalny. Opakowania idealnie oddają ich ducha i przekaz, jasno komunikują wartość tradycji, ale jednocześnie są nowoczesne i praktyczne.

Wracając jednak do początku…  Jak już wspominałam Wam na Facebooku, marka francuskich środków czystości Jacques Briochin postanowiła pomóc mi w sprzątaniu naszego nowego mieszkania. A że ja na wszelką pomoc jestem zawsze otwarta, zgodziłam się bez wahania. I wiecie co? Dobrze zrobiłam! Bo raz to już nawet prawie czarna rozpacz mnie ogarniała…

Zaczęłam jednak, jak porządna domowa gospodyni, do jakiej niekiedy aspiruję, od przeczytania podręcznika sprzątania. Proszę mi się tu pod nosem nie uśmiechać. Kiedy dostajecie sporo butelek i pojemników w większości z francuskimi napisami (są oczywiście polskie nalepki), też właśnie po coś takiego sięgacie na początek. Tam to dowiadujecie się, że markę założył w 1919 roku we francuskiej Bretanii Renauld Raoul. Otworzył on warsztat mydła i produktów czyszczących używanych przez profesjonalistów – drukarzy czy mechaników. Jego produkty cechowały się najlepszą jakością i tradycyjnymi recepturami. Do dzisiaj marka znacząco ewoluowała, co roku wprowadza na rynek nowości, a część produktów posiada certyfikat Ecocert.

 

Produktem, o którym od początku słyszałam najwięcej, którym przez dłuższy czas zachwycała się dystrybutorka marki, a także tym, który mnie samą najbardziej zaintrygował jest czarne mydło – savon noir. W swej głównej postaci sprzedawane jest jako miękka, gęsta, ciemna maź, w sporym słoju. No, czarna to ona wydaje się w tym właśnie słoju, bo jak tylko wyciągniemy ją na światło dzienne, okazuje się, że jest jasnym, zielonkawym… glutem. Z tym to właśnie glutem zaprzyjaźniłam się najbardziej!

Czym różni się to czarne mydło do sprzątania od tego kosmetycznego, które już dobrze znam od czasu wizyty w Maroku? Na to pytanie odpowiedział mi podręcznik właśnie. Okazuje się, że zawiera ono trochę więcej wodorotlenku potasu, co poprawia jego właściwości odtłuszczające, a co z kolei nie jest polecane do stałego kontaktu ze skórą. Mydło jest produktem bardzo uniwersalnym, można nim sprzątać prawie wszystko. Jest mocno skoncentrowane – naprawdę nie wiele go trzeba, aby doczyścić to co wymaga doczyszczenia.

 

 

Myłam nim sporo, ale chciałabym przytoczyć trzy przykłady, kiedy to wydało mi się niezastąpione. Przy pierwszej rozmowie o marce, dystrybutorka opowiadała mi o kliencie, który to mydło zakupił, a potem wrócił do niej zachwycony, bo w końcu, po jakimś długim czasie, udało mu się domyć coś, co wydawało się nie do domycia. Ta historia przypomniała mi się podczas któregoś z kolei mycia podłogi w łazience. Były bowiem na niej dziwne plamy, które w ogóle nie zmieniały się przez te wszystkie mycia. Byłam już praktycznie pewna, że to takie nieodwracalne. Wtedy to sięgnęłam po mydło i gąbeczkę. I wyobraźcie sobie – wszystko zeszło! Poleciałam więc do drzwi wejściowych, które od dawna pokrywały dziwne białe smugi. Ze trzy razy próbowała już je zmyć. I to właśnie savon noir dało radę!

A potem kupiłam nowy dywan… piękny, taki jak chciałam, ręcznie tkany i barwiony w Indiach. I na ten dywan dzieci wylały mi cały kubek kawy… Zaprałam go szybko, choć niedbale, od razu, czymś, co miałam pod ręką i wystawiłam do suszenia. Dopiero nazajutrz okazało się, że plama nie sprała się w ogóle, że jest bardzo widoczny, kawowy ślad. Dwa razy go jeszcze dopierałam, przy użyciu savon noir i gąbeczki oraz odplamiacza tejże marki. I choć niestety zeszło także trochę barwnika ze wzorów… nie ma śladu po kawie!

Jak tu się z czymś takim nie zaprzyjaźnić?

 

 

Kolejnym moim faworytem zostało także czarne mydło, ale w wersji rozcieńczonej, w sprayu. Umyłam nim prawie wszystko! Zwłaszcza pomocny okazał się w myciu nowych, wielkich szaf wnękowych i szafeczek w kuchni. Jest tak samo uniwersalny jak wcześniej opisywane, miękkie mydło. Jego forma jest jednak znacznie praktyczniejsza, choć przez to mniej skoncentrowana. Świetnie odłuszcza i oczyszcza. Stwierdzam też, że jest znacznie lepsze od uniwersalnego środka czyszczącego, choć i ten jest całkiem fajny.

Niemniej jednak oba czarne mydła polecam najbardziej. Warto mieć je w domu zawsze. Tak samo jak czarne mydło w płynie do mycia podłóg – wszystko pięknie doczyszcza!

 

Zachwyciło mnie też to to różowe. Niby taki tu sobie róż, a Środek czyszczący do łazienki ma pewien dobrze ukryty efekt wow!

Efekt ten dosyć szybko można odkryć, co i mi się przydarzyło, kiedy zabrałam się za porządne czyszczenie naszej łazienki. Już nawet nie tyle chodzi o to, ze czyści dobrze, szybko i sprawnie, że wystarczy spryskać armaturę, polać ją wodą, a ona pięknie się błyszczy. Wcale nie o to chodzi. Wyobraźcie sobie bowiem, że do tego środka dodano olejek sosnowy i cała łazienka po chwili pachnie jak totalny las! I jest to po prostu genialne! Produkt polecam w połączeniu z Tradycyjnym żelem octowym – wysoko skoncentrowanym preparatem, który dobrze zwalcza kamień z umywalek, toalet czy pryszniców. Tak wiem, w nowym mieszkaniu o kamień jeszcze trudno, ale został on już także sprawdzony w tym starym.

 

Z takich naturalnych zapachów to jeszcze muszę bardzo pochwalić Płyn do płukania z dodatkiem lawendy. Nie pachnie może bardzo intensywnie, raczej rzekłabym delikatnie, ale jednak. Przeprałam już kilka dobrych prań w całym piorącym zestawie, także jasnych z wybielaczem i nie ma do czego się przyczepić. Zarówno płyn do prania, wybielacz, płyn do płukania i odplamiacz są certyfikowane przez Ecocert, mamy więc gwarancję dobrych, łagodnych składników.

 

 

Nie mogę też nie wspomnieć o genialnym duecie kuchennym – Płynie do mycia rąk i naczyń oraz Mleczku czyszczącym. Ten pierwszy nie tylko wygląda dobrze w swej jasnej, niebieskiej butelce z praktyczną pompką. On faktycznie i autentycznie pozostawia dłonie miękkie i przyjemne w dotyku. Można więc myć naczynia bez żadnych obaw. Chętnie też sięgam po mleczko do czyszczenia naszej nowej płyty indukcyjnej.

 

 

Chętnie polecę także inne produkty – i te do zmywarek, do czyszczenia parkietów czy środki uniwersalne. Najmniej przydaje mi się Środek dezynfekujący, który ma za zadanie zabijać bakterie. Cóż, nie jest to coś, co akurat uważam za niezbędne. Nie mam więc nawyku sięgania po niego, choć doceniam fakt, że ładnie pachnie i zawiera same roślinne składniki.

Pozostaje jeszcze ostatnia rzecz i jest to coś, co nie sprawdziło mi się zupełnie. To Tradycyjny płyn octowy, po który sięgałam przy myciu łazienki, ale też dużych powierzchni szklanych. Niestety zarówno na oknach, na parawanie nawannowym i ogromnych lustrach na drzwiach szafy wnękowej, pozostawił bardzo widoczne smugi. Musiałam je ponownie myć lub ścierać na sucho. A tego akurat nie lubię 🙂

To jak? Sprzątamy szykownie?

Naprawdę się cieszę, że poznałam markę Jacques Briochin i to w tam trudnym momencie. Bo wierzcie mi, ale sprzątać to ja nie lubię. Jeśli więc są produkty, które w tym pomagają – czemu po nie nie sięgnąć?

 

Wszystkie produkty dostępne na stronie Briochin.pl

 

Post powstał w wyniku miłej współpracy z marką Jacques Briochin.

Facebook