Jest takie miejsce, do którego wracam, kiedy mi źle. Zamykam oczy i przenoszę się w czasie i przestrzeni. Jest takie miejsce, całkowicie wyjątkowe, które mnie ukształtowało. Które mnie otworzyło na świat i na ludzi. W którym przeżyłam jedne z najpiękniejszych chwil w życiu. W którym mogłam być całkowicie sobą, akceptowaną, szaloną sobą.
Nie byłam w tym miejscu z 14 lat. Szmat czasu. Szmat życia.
Miejsce to ukryte jest przed światem. Teraz już prawie całkowicie. W sercu najpiękniejszej z krain – Mazur.
Postanowiłam je odnaleźć!
Korzystając z jednego, krótkiego przedpołudnia, które spędziłam wczoraj na Mazurach, przy okazji moich warsztatów, wybrałam się na poszukiwania….
Czemu jest tam wyjątkowo? Pewnie nawet nie zwrócilibyście na nie specjalnej uwagi. Ja tam natomiast ukryłam wspomnienia pięciu pięknych przełomów czerwca i lipca, kiedy to jeździliśmy tam na obozy. Długie, harcerskie, żeglarskie obozy, pełne całkowicie zwariowanych, pięknych momentów. Pełne uniesień, wzruszeń, śpiewów i ognisk. Pełne komarów, zimnych nocy i zatęchłych koców. Pełne śmiechu i przygody. Pełne pierwszej młodości i beztroski.
Nie od razu znalazłam ten właściwy skręt. Zarósł, zmienił się. Trochę chyba, jak ja. Przejechałyśmy więc samochodem sporo dalej, zawróciłyśmy już spacerem. Najwspanialszą z dróg, taką wiecie – ubitą, wiejską, prowadzącą najpierw pośród morenowych pagórków, z widokiem na jezioro, krowy i bociany, na wrzosowisko nasze ukochane, a potem przechodzącą w las, stary, wysoki, tętniący świeżą zielenią las.
W końcu się udało. Przecież na przeciwko zawsze była taka charakterystyczna przecinka! Biec mi się chciało, śmiać, płakać. Niesamowite emocje powstają w takich momentach. Ciężko je opanować.
No i stał tam ten nasz obóz. Bez namiotów, bez nas, bez pieca, bez łódek. Wszystko całkowicie zarośnięte, zamazane. Ale była za to stara ławeczka, były resztki mostku nad dróżką do kuchni, był jeszcze krąg kamienny na ogniska. Sporo takich pozostałości znalazłam. Niczym odkrycia archeologiczne. I nawet był jeszcze pomost, przy którym cumowaliśmy łódki. Rozwalony, zatopiony, ale był.
I była masa komarów. I okrutny krzyk rybitw znad pobliskiej wyspy, na której siedziało ich zawsze z milion. Że też to nigdy nie przeszkadzało?
I oczywiście była relacja na żywo na fejsbukowej konwersacji z tymi samymi ludźmi, z którymi tam właśnie spędziłam tyle czasu.
No powiem Wam kochani, że to była właśnie prawdziwa magia!