YOPE z baśniowej krainy

Z baśniowej krainy… pełnej dziwnych stworków, bawiących się, hasających, wirujących dookoła. Tak mi się teraz kojarzy marka YOPE. I czuję się, jakbym w tę krainę właśnie wpadła… A to za sprawą nowych kremów do rąk marki!

Kremy do rąk to w zasadzie specjalna kategoria kosmetyków. Są niezwykle przydatne, ale jednocześnie mogą stać się wspaniałym gadżetem! Ubóstwiam wprost kremy, które nie tylko są skuteczne, ale jeszcze na dodatek zamknięto je w cudownym opakowaniu, z którego bije pomysł, kreatywność, kolory. Chce się je kupować, trzymać na nocnym stoliku i w torebce, traktować jak ozdobę. Zazwyczaj jest to aluminiowa tubka, która stanowi swoisty odpowiednik słoiczków z brązowego lub kobaltowego szkła w przypadku kremów do twarzy. Taki wiecie – modny, ekologiczny wyższy poziom opakowania, wykorzystywany często przez niszowe marki. Niemniej jednak tubki uwielbiam, a jeśli na dodatek owiniemy je w pudrowy róż i dodamy jedno z tych zwariowanych zwierzątek YOPE – biorę w ciemno.

No dobra… w tym przypadku nie w ciemno. Marce YOPE już dawno zaufałam, nie wątpiłam więc także w jej nowe kremy do rąk. I słusznie, bo są genialne!

Mamy do dyspozycji trzy kremy – herbata i mięta, szałwia i zielony kawior (algi morskie, nie jaja ryb…) oraz imbir i drzewo sandałowe. Zakochałam się w tym pierwszym. Bez pamięci. Zapach doprawdy wspaniały, mocno orzeźwiający i dodający energii. Można się smarować nim nałogowo. Pozostałe dwa zapachy… przyznaję – niebanalne, nie wzbudzają już jednak aż takich zachwytów. Szałwia – delikatnie ziołowa, naturalna, a imbir – nieco cięższy, polecam zwłaszcza panom. W żadnej mierze jednak zapachy nie męczą, nie narzucają się. Są po prostu przyjemnym dodatkiem do samego kremu.

Kremy mają idealną konsystencję – nie za ciężkie, nie za lekkie. Łatwo się rozsmarowują, szybko wchłaniają, ale pozostawią na skórze taką delikatną… ochronę. Skóra staje się mięciutka i aż chce się jej dotykać. Zaznaczam, że nie jest przy tym ani lepka, ani tłusta.

Na opakowaniach dużymi literami napisano, że kremy zawierają aż 98% składników pochodzenia naturalnego oraz o niskim stopniu przetworzenia. Zaglądamy więc w składy, a tam naprawdę bardzo wiele dobra. Wszystkie oparte są na oliwie, glicerynie i maśle shea, z dodatkiem oleju kokosowego, arganowego oraz ekstraktów i olejków, które mamy w nazwach kremów. Kremy koją skórę dłoni, zmiękczają ją i chronią przed codziennością.

Minusy? Te same tubki, które tak chwaliłam na początku, mają jednak swoje wady. Po pierwsze, zaraz po otworzeniu nakrętki pierwszy raz, nie da się jej zamknąć bez rozpływania się kremu na obrzeżach tubki. Po drugie, z biegiem używania tubka przestaje już być taka ładna, mocno się odkształca i deformuje. Cóż, taka cecha tworzywa. Wierzę jednak, że tubki zrobią karierę na Instagramie i Facebooku – są wyjątkowo fotogeniczne i doskonale wpisują się w panującą modę.

Bo naprawdę są takie urocze!

(Ależ mi ta herbata teraz pachnie!!!!)

Kremy dostępne na BliskoNatury.pl

Facebook