Smukły, kobiecy, z artystyczną duszą nie z tej epoki. Taki to on jest właśnie. Nasza dzisiejsza gwiazda – kojący balsam do ciała marki, która zdobywa nasze serca i krajowy rynek – Sylveco.
Ostatnio moja łazienka obfituje w kosmetyki Sylveco. I powiem Wam, że bardzo mnie to cieszy. Marka bowiem serce mi już skradła. Posiada w swojej ofercie naprawdę dobre kosmetyki o przyjaznych składach, oparte na ziołowych wyciągach. Pozycjonuje się mocno ziołowo z odcieniem retro. W stylu, który bardzo lubię – nawiązującym do natury, z delikatnymi ilustracjami nawiązującymi do starych rycin, ale jednak podanych w estetyczny, przejrzysty, nowoczesny sposób. Taki mariaż tradycji i współczesności. Odpowiedź na potrzeby kobiet w każdym w zasadzie wieku, bo wierzę, że zakochają się w tych kosmetykach i nastolatki i ich mamy i babcie. Jeśli do tego dodamy skuteczność, bezpieczeństwo, przyjemność z używania i niewygórowane ceny, wróżę Sylveco urodzajną przyszłość. Zwłaszcza, że bardzo podoba mi się też pomysł na marketing marki, uprzejmość, zaangażowanie i otwartość na pomysły. Regularnie dodawane są do oferty nowe, zaskakujące produkty. Dobrze działa dystrybucja, bo o kosmetyki coraz łatwiej. Z przyjemnością będę śledzić dalszy rozwój Sylveco.
Powiem Wam tez już w tajemnicy, że zaprosiłam Sylveco do udziału w tegorocznej edycji Wiosennego Lili Plebiscytu na najlepsze naturalne kosmetyki i będę miała dla Was aż 10 zestawów nowości marki! Ale na razie ciiiii…. 🙂
Tymczasem oddajmy głos naszej gwieździe. Kojący balsam zaskoczył mnie bardzo. Na etykiecie widnieją napisy „łagodzi podrażnienia, chroni skórę przed wysuszeniem, przywraca elastyczność. Ziołowa pielęgnacja – krwawnik pospolity, brzoza biała, mięta pieprzowa”. W oczy jednak nigdzie nie rzuca się zapach – choć rzeczywiście w opisie już go mamy. Kiedy więc pierwszy raz chwyciłam po balsam, przez chwilę myślałam, ze pomyliłam go z pastą do zębów. Przez bardzo krótką chwilę. Okazało się bowiem, że ma zapach miętowy! Nie przypuszczałabym. A przyznać muszę, że jest to całkiem przyjemny zapach. Olejek miętowy działa przecież orzeźwiająco, poprawia jasność umysłu. Idealny po porannym prysznicu!
Na Facebooku wyczytałam, że balsam trudno się wchłania. Sama nie zauważyłam żadnych podobnych problemów. A przynajmniej żadnych odstępstw od innych naturalnych balsamów, które lubię. Nie wnika w skórę ekspresowo, ale też nie pozostaje strasznie długo. Co najważniejsze jednak – koi! Naprawdę koi! Łagodzi, regeneruje, nawilża. Zawdzięczamy to olejkowi z pestek winogron, glicerynie, ekstraktom z aloesu, kory brzozy (betulinie) i krwawnika pospolitego. Mięta wywołuje na skórze uczucie delikatnego chłodu, działa przeciwbólowo, antyseptycznie i regulująco.
Jego mocną stroną jest też opakowanie. Doprawdy nie rozumiem czemu jest to pierwszy balsam z pompką jaki mam. To jest po prostu wygdne! Nie trzeba nic otwierać, odkręcać. Przechodzę koło łazienki i na szybko wstępuję, naciskam i wmasowuję w ręce. Wszystko higieniczne i proste. Pojemność 300ml – w sam raz. Etykieta trzyma się na miejscu. Nie widzę wad 🙂