Weekend upłynął intensywnie, pod znakiem przygód… W drodze do Warszawy, tuż pod nią, rozłożył nam się samochód. Dosyć porządnie, bo poszedł pasek rozrządu i coś tam i coś tam jeszcze. Stolicę przywitaliśmy więc lawetą… W sobotę już sprawnie, samochodem przyjaciółki dotarliśmy na warsztaty, o których już wspominałam w poprzednim poście. Było naprawdę wspaniale. Odwiedziliśmy moją babcię, podziwialiśmy widowisko fontann i świateł. Mieliśmy wracać w niedzielę, ale okazało się, że samochód jeszcze nie jest sprawny. Koniec końców, ja wróciłam w nocy z moją siostrą, która akurat dziwnym trafem przejeżdżała przez Warszawę, a mój biedny mąż cały czas czeka u mechanika…
Przez ten niespodziewany poślizg czasowy udało nam się w niedzielę odwiedzić wraz z moją ukochaną Jolą i jej mężem Szymkiem Wilanów. Pałac i ogrody. I muszę powiedzieć, że jest to miejsce przepiękne, przenoszące w inne czasy. Coś dla amatorów klimatów Downtown Abbey – czyli dla mnie! Pomimo tego, że wraz z nami chyba pól Warszawy postanowiło w to ciepłe niedzielne popołudnie wybrać się do Wilanowa, spacer był wspaniały. Jeśli zatem jeszcze tam nie byliście – wpadnijcie koniecznie. I pomarzcie o przeszłości.