Dzisiaj będzie się działo… Oj, strasznie będzie! Będzie ból i jęki i stęki! I tortury okrutne! Dzisiaj bowiem gościmy w roli głównej istne średniowieczne narzędzia katów okrutnych – wieloigłowy wałek do twarzy oraz małe igłowe aplikatory „kropelki” według dr N.Lyapko.
No dobra… A tak na poważnie, to wcale, ale to wcale tak strasznie nie było. Choć obawy miałam spore, bowiem moja tolerancja na ból jest wybitnie niska. Raz się jednak żyje i warto popróbować w tym życiu nowych rzeczy. Tak się więc zaczęła moja przygoda z igłami w pielęgnacji twarzy.
Żeby nie filozofować za bardzo, zacznę od słów wyjaśnienia od producenta:
„Wałek kosmetyczny dr N.Lyapko wykonany jest z gumy medycznej oraz tępo zaostrzonych igieł z pięciu niezbędnych dla organizmu metali – cynku, miedzi, żelaza, niklu i srebra. Dzięki swoim niedużym rozmiarom pozwala bardzo dokładnie pracować na małych i wrażliwych powierzchniach ciała – na twarzy czy dekolcie.
Wykonując wałkiem mikromasaż twarzy kształtujemy piękny owal twarzy, podnosimy drugi podbródek i wywołujemy efekt liftingu. Jako wałek na zmarszczki pomaga w walce ze zmarszczkami mimicznymi. Codzienny 10-15 minutowy zabieg znacznie poprawia sprężystość i elastyczność skóry. Delikatny ucisk igłami zwiększa też produkcję kolagenu i kwasu hialuronowego w skórze.
Po masażu igiełkami, skóra bardzo dobrze wchłania kremy i maseczki. Wałka warto więc używać przed aplikacją kosmetyków. Szczególnie wieczorem, ponieważ w czasie snu skóra intensywniej przyswaja cenne składniki. Efekty odmładzające będą widoczne już po kilku dniach.”
Czyli wiecie już mniej więcej o co chodzi, tak? Otóż wykonujemy sobie punktowy masaż na buzi bądź też innym dowolnym elemencie ciała . I wiecie co? To naprawdę nie boli. Odczuwamy jedynie charakterystyczny nacisk. Te metalowe igiełki tylko wyglądają złowieszczo. Po pewnym czasie używania wałeczka wręcz miałam ochotę na ponowne aplikacje. I to nie tylko wałeczka, bo wypróbowałam także małe igłowe „kropelki”, o których więcej przeczytacie TUTAJ, a które nakłada się na palce i delikatnie przykłada do buzi.
Kropelek więc używam siedząc przed komputerem. Wpatrując się w ekran wykonuję sobie pobudzający masaż twarzy. Wałeczek natomiast leży grzecznie w łazience, gdzie czeka na mnie wieczorami, kiedy po umyciu się mam chwilę na dodatkowy masaż. Oczywiście nie zawsze ten wolny moment się znajdzie. Pouczono mnie, aby przez pierwsze dwa tygodnie używania masować się codziennie, a potem raz w tygodniu.
A efekty? Może to sugestia… Może sobie wmawiam… Może chcę tak sądzić… Ale już po pierwszym użyciu miałam wrażenie, że skóra na podbródku, czyli ten tak zwany drugi podbródek, po prostu się zmniejszył. Do teraz skóra w tym miejscu wydaje mi się bardziej elastyczna. Zadowolona też jestem z kondycji cery, z jej sprężystości i miękkości.
Dystrybutor, bardzo miła Pani Irena, zasugerowała, aby używać wałeczka także na problemy z kręgosłupem, które mnie często dopadają, na cellulitis czy problem z podrażnieniami po depilacji. W tych przypadkach jestem dopiero w trakcie kuracji, więc tak do końca to wypowiadać się nie mogę. Cieszę się jednak, że doszedł mi dodatkowy sojusznik na polu bitewnym.
Jakie są Wasze doświadczenia z wałeczkami?
A sam wałeczek znajdziecie TUTAJ.