Dobra, przyznam Wam się… W zeszły wtorek zostawiłam córkę, zostawiłam męża, ba – nawet psa zostawiłam i uciekłam na chwilę do innego świata! Zgodnie z rytmem lotów Ryanaira polecieliśmy z kolegą moim dobrym na krótki wypad do Barcelony! I wiecie co – zakochałam się w tym mieście!
I każdej mamie młodej czy niemłodej polecam taką ucieczkę od codzienności. Nie na długo. Na chwilę raptem. Bo wprawdzie siedząc na plaży myślałam sobie jakby się tu Róży podobało, jakby biegała i cieszyła się przestrzenią, piaskiem i wodą… Ale z drugiej strony wiem, że te trzy dni nie byłyby takie luźne, takie spontaniczne, takie… zupełnie inne. No… może z mężem byłoby równie niesamowicie, ale… nie ma co gdybać! Nie mógł to nie mógł 🙂
Nie chcę Wam tu peanów pisać i zachwytów natchnionych. Wspomnę tylko w kilku punktach czemu Barcelona mnie uwiodła. Czemu chciałabym wrócić do niej nie raz. Czemu ten świat jest inny… może lepszy? Jeśli w trzy dni w ogóle można dojść do aż takich wniosków.
1. Słońce! Dawka słońca, jego pozytywnej energii była mi już bardzo potrzebna. Wprawdzie akurat w kraju rozpoczęła się wiosna, ale tamtejszy kwiecień jest już letni. Uwielbiam śródziemnomorskie słoneczne kontrasty i barwy. Uwielbiam głęboki lazur morza i intensywną żółć plaży. Uwielbiam jasne kolory budynków, cienie szumiących liści na chodnikach i wzorzyste ubrania uśmiechniętych ludzi.
2. Uwielbiam też pokręcone projekty Gaudiego! Sagrada Familia zrobiła na mnie niesamowite wrażenie – coś pomiędzy kreskówką, elfickim światem a powagą katolickiej świątyni. Bardziej jednak zauroczył mnie park Güell (również projektu Gaudiego)! Doszliśmy do niego na piechotę, przemierzając ogromne przestrzenie miasta i zachwyciliśmy się. Nawet dzikie tłumy w tym nie przeszkodziły! Jeśli kiedykolwiek będziecie w Barcelonie, musicie tam koniecznie wstąpić. Przy okazji załapaliśmy się na mini koncert niezwykle pozytywnej grupy Microguagua 🙂
3. Są czasem takie chwile pełnego szczęścia i błogiego spokoju. Takie właśnie dopadły mnie, kiedy pożyczyliśmy rowery i jechaliśmy nimi wzdłuż bezkresnych plaż Barcelony. W pełnym słońcu, pośród palm i odpoczywających ludzi. Co jakiś czas robiąc przystanek i podziwiając morze, przechodząc się jego brzegiem. Dzień-marzenie.
4. Nigdy wcześniej nie jadłam tak pysznych falafelów ze świeżymi liśćmi czegoś – do końca nie wiem czego. Nigdy nie widziałam takiego targu pełnego straganów ze świeżymi sokami, sałatkami owocowymi i rybami! Wszystko oczywiście świeżutkie, kolorowe i soczyste.
5. A samo miasto… z ogromnymi przestrzeniami. Wydaje się być takie… zorganizowane. Są podziemne parkingi, metro, jest czysto. Na każdym uroczym skwerze postawiono plac zabaw. W każdym parku na trawie bawią się całe grupy przyjaciół i rodzin. Dzieci grają w piłkę, biegają, cieszą się. Rodzice rozmawiają. Tak po prostu. Nawet z obcymi. Co rusz można spotkać kogoś młodego prowadzącego starszą osobę na spacer – czy to pod rękę czy na wózku. Nie widać tego u nas niestety. W małych knajpkach przesiadują mieszkańcy sącząc kawę i wcinając panini z tortillą. Wszędzie poustawiane są stojaki z miejskimi rowerami, które mają służyć do transportu, a nie do rekreacji. Dzięki temu na jednym końcu długiej promenady wsiada się na rower i odstawia się go na drugim. I to jest genialne! Wiem, że i u nas powoli rowerki się pojawiają, ale tych stojaków nie ma dużo, odległości nie są tak wielkie, a klimat zniechęca.
I jeszcze dla wielu innych rzeczy polubiłam Barcelonę, ale chyba już Was zanudzać nie będę. Tych kilka powyższych punktów najbardziej wbije się w moją pamięć. I wiem już na pewno, że następnym razem pokażę Barcelonę mojej rodzince! I nie… nie będziemy już wtedy spać w obskurnym hostelu, w pokoju 6-osobowym, którego jedyną zaletą była fantastyczna lokalizacja w centrum 🙂
Byliście w Barcelonie?
fot. Bartek Klocek