Pisałam Wam na Instagramie, że tylko zachwyty uchronią nas przed jesienną melancholią.
Choć może jeszcze witamina D się przyda 🙂
Niemniej jednak moim skromnym własnym zdaniem, to właśnie w zachwytach cały ratunek!
Przywitał nas ostatnio piękny poranek. Taki rześki, słoneczny, tak intensywny. Tyle było w nim świeżej jesiennej energii. I choć zazwyczaj rano zawożę córcię do żłóbka samochodem, tym razem wsadziłam ją w wózek, wzięłam aparat i poszłyśmy na piechotę z psem. Wracając nie mogłam przestać podziwiać tych drobnych promieni słońca, które wędrowały po zasuszonych roślinkach. Tych kryształków porannej rosy, które topniały w oczach. Wystawiałam głowę do słońca, mrużyłam oczy i chłonęłam zapach jesiennej wilgoci. I nawet pokrzywa mi się tak bardzo spodobała! Pokrzywa!
A potem mnie poparzyła 🙂
Ale to nic! Bo dzień zaczął się po prostu cudownie!
A w nocy…
Widzieliście tę naszą listopadową pełnię? Kiedy księżyc wczoraj wschodził, był totalnie złoty! Jak krągła sztabka połyskującego złota przebijająca się przez niebo. Wyglądał na mnie zza pobliskiego lasku i zapraszał do wspólnej wędrówki po nieboskłonie.
Wieczorem całkowicie odsłoniłam okno, bo światło księżyca srebrzyło połowę sypialni. I tak, wsparta łokciami o parapet, wystawiałam twarz tym razem na tę błękitnawo-szarą łunę i życzyłam sobie, aby wydarzyło się coś dobrego. Zasypiałam potem zalana księżycową poświatą, wsłuchując się w naprzemienny miarowy oddech dziecka i psa.
Czy nie są to powody do zachwytów? Czy nie sprawiają, że jesień jest piękniejsza? Czy nie rekompensują tego zmierzchu o 16…?
Zostawiam Wam kilka zachwytów z mojego porannego spaceru i wracam do pracy! Szykuję bowiem coś niecoś na Święta!