Trudno jest mi się nie cieszyć, pisząc te słowa, bo oto udało mi się znaleźć kosmetyk idealny! A przynajmniej – idealny dla mnie. Poszukiwałam takiego, ba – sama tworzyłam podobne, ale jak widać – ideału nie pobiły. O co chodzi?
Zaraz Wam powiem, zacznę jednak od początku…
A początkiem jest sama marka – Make Me Bio. Znacie ją już? Być może tak, bo już długo funkcjonuje na naszym rynku. Sama kiedyś używałam kilku jej kosmetyków i zawsze ceniłam ich jakość i wspaniałe zapachy. Śledzę też od dawna jej postępy i nowości. Ostatnio Make Me Bio zaskoczyło chociażby trafionym rebrandingiem, który usystematyzował opakowania różnych linii produktów i zaopatrzył je w proste, ale charakterystyczne i całkiem ładne ilustracje. Muszę tutaj zwrócić Wam szczególną uwagę na kartoniki – ich jasny, klarowny design, wytłoczony zarys tubki, który zauważyłam na kartonie peelingu, czy lekki pobłysk połączony z elegancką czernią na kartonikach makijażowych – wszystko to wynosi markę na wyższy poziom i znacznie ułatwia decyzje zakupowe. Daję tutaj duży plus!
A co mamy w środku? Wybrałam trzy produkty, które od dawna chciałam wypróbować. Postawiłam więc na Orange Energy – Peeling do Twarzy z Kwasami Roślinnymi, Aqua Light – Lekki Krem dla Skóry Tłustej i Mieszanej oraz MAKE UP! Naturalną pomadkę i róż 04. Który z nich stał się moim ideałem? Stanowczo jest to ten mały słoiczek, skrywający delikatny kolor, z którym już się nie rozstaję!
MAKE UP! Naturalna pomadka i róż 04
Długo zastanawiałam się, który odcień pomadki wybrać. Mamy trzy do wyboru, a dobrze wiecie, jak to ciężko wybrać odpowiedni kolor jedynie na podstawie zdjęć w internecie. Przeszukiwałam więc Google, aby znaleźć zdjęcia, na których widać możliwie najlepiej różnicę w odcieniach. I w końcu zdecydowałam się ten środkowy, z numerem 04. I świetnie trafiłam!
To nie jest jedynie pomadka i róż – dla mnie to kosmetyk 3w1, bo spokojnie możemy nakładać go odrobinę na powieki. I naprawdę ładnie tam wygląda. W małym słoiczku zamknięto niewielką ilość kosmetyku w formie gęstego mazidła. Jest to jednak tak wydajny produkt, że pomimo tego, że stosuję go codziennie od dłuższego czasu, wciąż jest prawie pełny.
Kosmetyk jest mieszaniną genialnych, dobrze skomponowanych składników – mamy olejek rycynowy, masło shea, wosk pszczeli, oleje: arganowy, jojoba, makadamia i z pestek malin, mamy też ekstrakt z czarnej porzeczki, witaminę E i glicerynę. Dzięki takiemu składowi kosmetyk nie jest tylko kolorkiem – jest pełnowartościowym masełkiem, chroniącym nam usta i policzki przed tą pogodą, która aktualnie atakuje nas niemiłosiernie. Zapewnia odpowiednie odżywienie i nawilżenie skóry czy ust, nie będąc przy tym nazbyt tłustym ani ciężkim.
Pomadka jest w sam raz napigmentowana. Wystarczy naprawdę odrobina, aby usta, policzki i powieki nabrały lekko różowego, ale wciąż bardzo naturalnego odcienia. Ja osobiście czuję się z nim na twarzy wspaniale. Jest to produkt idealny dla osób, które na co dzień nie malują się jakoś bardzo. Sama pracuję w domu, wyskakuję z niego na zajęcia dziecka, zakupy czy do rodziny, zazwyczaj nakładam więc po prostu krem lekko koloryzujący typu BB oraz nieco tuszu i czarnej kreski na oczy. I to właśnie ta pomadka nadaje całości odpowiedni wygląd, letni rumieniec, dziewczęcy blask. I za to ją uwielbiam!
Orange Energy – Peeling do Twarzy z Kwasami Roślinnymi
Jak pisze producent: naturalne kwasy pochodzące z Ekstraktu z Kwiatów Hibiskusa delikatnie złuszczają naskórek, a olejek mandarynkowy zapewnia działanie zmiękczające i antyseptyczne. Dodatkowo olejek jojoba zapewnia działanie nawilżające.
Mi jednak najpierw, a jakże, spodobało się opakowanie. Lubię te aluminiowe tubeczki! Potem zauroczył mnie zapach! Cudownie, no cudownie pomarańczowy! Dosłownie Orange Energy! Coś, co poprawia nastrój w pierwszej sekundzie, a potem można się tylko uśmiechać.
A dopiero na końcu spodobało mi się samo działanie peelingu. Nakładamy go na wilgotną, oczyszczoną skórę i masujemy nim buzię przez dłuższą chwilę. Cieszymy się przy tym tymi pomarańczowymi aromatami, które sprawiają, że używanie peelingu jest zwyczajnie przyjemne. Sam kosmetyk ma konsystencję gęstego kremu z niewielką ilością peelingujących drobinek. Ja jeszcze zawsze pozostawiam go na chwilkę, aby kwasy mogły zdziałać swoje czary. Potem zmywam go wodą i… nie mogę przestać dotykać buzi. Jest faktycznie, widocznie gładsza, ale do tego dochodzi efekt maseczki – bogactwo olejków i ekstraktów również tutaj robi swoje, pozostawiając skórę miękką i odżywioną. I ten zapach… Ach!
Aqua Light – Lekki Krem dla Skóry Tłustej i Mieszanej
Zdecydowałam się na ten krem, bo poszukiwałam czegoś leciuteńkiego na dzień, pod makijaż lub jako wsparcie mojego kremu koloryzującego BB. A sami przyznajcie, że nazwa Aqua Light przemawia do wyobraźni, prawda?
I faktycznie, krem ma konsystencję niemal lejącej się emulsji. Nie jest jednak rzadkim mleczkiem, a raczej wręcz przeciwnie – pomimo swej konsystencji wyczuwamy mocną dawkę naturalnych olejów. Jest więc nieco tłustszy niż sądziłam, dzięki temu jednak, stosuję go z powodzeniem także na noc.
Twórcy marki postawili tutaj na dosyć mało znany olej z orzechów laskowych, który połączyli z olejkiem morelowym i jojoba. Całość przeobrażona w krem znowuż cudownie pachnie i znowuż – cytrusowo. I ponownie – za ten zapach go uwielbiam. Bo nic tak nie dodaje energii o poranku jak nieco cytrusowych olejków! Mam to już od dawna sprawdzone!
Krem, pomimo wysycenia olejami, całkiem przyjemnie się wchłania i po chwili można nakładać na niego makijaż lub po prostu naszą pomadkę 3w1. Jak już wspominałam, świetnie sprawdza się także jako kosmetyk nocny, gwarantując dobre nawilżenie w czasie snu. Jest więc kremem bardzo uniwersalnym i sama poleciłabym go do wszystkich rodzajów cer, nie tylko do tłustej i mieszanej. Z resztą, najlepiej sprawdźcie same!
Wszystkie produkty znajdziecie na stronie Make Me Bio!
Jeśli wejdziecie do sklepu klikając w TEN LINK – otrzymacie rabat 5% na cały asortyment!
Wpis powstał w wyniku bardzo miłej współpracy z Make Me Bio.