Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi. Ponoć zawsze tak jest…
No i nastąpił. Wczoraj. Wykańczanie mieszkania wykończyło mnie do tego stopnia, że chciało mi się tylko usiąść i ryczeć. Położyłam się więc w łóżku i zasnęłam (a mogłam, bo dziecko jest na zielonym przedszkolu(!)).
No bo jak, no powiedzcie mi jak, ktoś, kto pierwszy raz urządza mieszkanie ma przewidzieć wszystko w całym tym natłoku spraw i szczegółów? No jak? Jak jeszcze został z tym sam, bo mąż musiał wyjechać do pracy. I jeszcze niż przyszedł i leje cały czas…
I tak złożyło mi się wczoraj kilka sytuacji, których nie przewidziałam. Których mój może nazbyt roztrzepany umysł nie ogarnął wcześniej. I cały dzień załatwiałam coś, gasiłam pożary, próbowałam wymyślić. I świecić musiałam oczami przed stolarzem. I fachowiec to już przestał się nawet odzywać…
I choć nastał nowy dzień, wcale lepiej nie jest.
Muszę się zebrać w sobie, oderwać od dzisiejszych obowiązków i wrócić do spraw mieszkaniowych. A wszystko mi w głowie woła – uciekaj!
I skupić się muszę na nowej pięknej podłodze w kuchni, która tak bardzo mnie cieszy. I na tym, że mąż napisał mi wczoraj, jak bardzo jest ze mnie dumny, że tak dzielnie walczę. I na tym, że w końcu to się skończy.
Powiedzcie, jak przetrwaliście te najtrudniejsze momenty przy urządzaniu mieszkania? Jak daliście radę? Czy Wam też bywało tak ciężko?
Chętnie usłyszę każde słowo otuchy 🙂
(Poniżej kafelek znad przyszłego blatu w kuchni, powyżej nowa kuchenna podłoga!)
Przesyłam Wam jeszcze piosenkę, jedną z tych, które siedzą w głowie czasami i wyjść nie mogą i stanowczo – poprawiają humor.