Randkujecie, dziewczyny, z mężami? Bo ja muszę Wam powiedzieć, że takie randkowanie ogromnie lubię. Może nie wychodzi nam to jakoś często, ale od czasu do czasu pojawia się okazja, dziecię zostawiamy u dziadków i wybieramy się na miasto.
I tak, po ostatniej naszej piątkowej randce romantycznej, pełnej perliczek w auszpiku z jajami przepiórczymi i policzków (te policzki to opanowały teraz restauracje!) wołowych, uświadomiłam sobie, że takie randkowanie z własnym mężem ma całą masę zalet!
I to jakich!
Oto więc te, które uważam, za najistotniejsze:
- Możesz się odstrzelić, ubrać rzadko ubieraną sukienkę i wymalować usta na wyjątkowo mocny kolor, ale nie musisz obmyślać tego stroju przez cały poprzedzający tydzień! (mąż i tak pochwali!)
- Przygotowujesz się do randki na totalnym luzie, nie zawracasz sobie głowy wymyślaniem możliwych scenariuszy, nie stresujesz się czyjąś opinią, cieszysz się chwilą i…
- …i spokojnie możesz się spóźnić. On poczeka 🙂
- Nie musisz udawać, że nie jesteś głodna, nie musisz zamawiać lekkiej sałaty. Spokojnie możesz pokusić się na te policzki wołowe, nawet z czystej ciekawości.
- Równie spokojnie, bez obciachu, możesz spróbować wszystkich dań męża. I odwrotnie. A potem śmiać się, kto lepiej wybrał.
- Z góry wiadomo kto płaci rachunek!
- Możesz ponarzekać, pośmiać z kelnerów, roztkliwić się nad dzieckiem (ale to tylko chwilkę krótką). Własny mąż i tak ma już swoje zdanie na twój temat.
- A jeśli spóźnicie się po kolacji do kina lub uznacie, że jednak nie macie na nie ochoty, z uśmiechem wracacie do domu, otwieracie winko/piwko, zaszywacie się pod kołderką i oglądacie szósty sezon Przyjaciół.
Nie pozostaje więc nic innego, jak się na taką kolejną randkę umówić, prawda?
Też lubicie?