Ostatnio

Dopiero teraz, powoli, opadają mi emocje ostatnich dni. Zanim więc jutro pokażę Wam bardzo fajny przepis na kąpielowe lizaki, przystanę tu z Wami na chwilę. Na spokojnie, wieczorem, przy otwartym na oścież balkonie z za którego co jakiś czas słychać głośne „Polska, biało-czerwoni!”.

W sobotę byliśmy z mężem moim na pikniku Renault pod Warszawą. Prowadziłam tam coś w rodzaju stoiska warsztatowego. Pół dnia robiliśmy peelingi, drugie pół – pudry kąpielowe. Aby tam dojechać, wstaliśmy o 4 rano, wróciliśmy około północy. Przygotowywałam się na 150 osób, piątek zatem upłynął pod znakiem wielkich zakupów. Piknik udał się wspaniale, udzieliła mi się ogromna pozytywna energia pracowników marki. Miałam wręcz wrażenie, że pomimo ogromnego zmęczenia fizycznego, psychicznie bardzo odpoczęłam (może to zasługa olejków eterycznych, które unosiły się wokół mnie przez cały dzień). Niemniej jednak, kiedy standardowa przy takich warsztatach adrenalina opadła, kiedy zadanie uznałam za zakończone, dopadła mnie niemoc. Do domu wracałam już niczym zombi. Przy okazji muszę bardzo tu pochwalić mojego męża, którego od czasu do czasu zatrudniam jako asystenta i kierowcę – sprawdza się doprawdy świetnie! Grzecznie nosi, wynosi i zanosi, rozkłada i składa, sprząta i ogarnia, zagaduje organizatorów i sprawia dobre wrażenie. Szkoda, że nie zawsze udaje nam się razem wyruszyć na warsztat, ale na szczęście mam też inne wspaniałe asystentki, z których pracowitości także czasami korzystam.

W każdym razie, trochę odespaliśmy i ponownie wzięliśmy się do roboty. W niedzielę bowiem urządzaliśmy przyjęcie urodzinowe Róży. Tak, tak, minęło już 5 lat i chociaż zabrzmi to bardzo tendencyjnie – nie mam pojęcia jak i kiedy to się stało. Urodziny bardzo się udały. Było 10 dzieci z rodzicami, dziadkowie, wujkowie i ciocie, był ogród, ciepłe popołudnie i totalne szaleństwo. Była banda dzieci na hamaku, banda dzieci na tarasie, banda dzieci biegających wokół domu, w domu, no… wszędzie. Był tort upieczony przez ciocię, przepyszna sałata przyrządzona przez mojego męża i masa uśmiechu. Było wspaniale. Ale jak się domyślacie – męcząco.

Poszliśmy spać bardzo późno, chcieliśmy jeszcze razem posiedzieć, w nowe gry pograć, poprzytulać się. Nazajutrz bowiem Staszek wyjechał znowu na około 2,5 miesiąca. Połowa poniedziałku upłynęła na pakowaniu się i żegnaniu, połowa na totalnym spadku nastroju i niechęci do robienia czegokolwiek.

Istna huśtawka, prawda? Bo jeszcze muszę się pochwalić, że mam nowy aparat, który już kocham miłością wielką. Kupił go Staszek, aby w końcu podczas swoich wyjazdów robić piękne zdjęcia. Zdecydowaliśmy jednak, że on weźmie nasz stary, a ja zacznę oswajać nowy. A musicie wiedzieć, że tego wysłużonego Sony Alfa to już naprawdę długo mamy, a jego parametry znacznie odbiegają od nowego Canona. W każdym razie, jestem zachwycona. Dzisiaj już pstrykałam sesje do książki. A co najważniejsze – będę mogła robić filmiki! One własnie są moim planem na najbliższy, po-książkowy czas. Mam nadzieję, że nie będzie to takie trudne, hm? 🙂

Na koniec mały pokaz mydlanych fantazji Róży. Oj, podoba jej się to bardzo, podoba!

Zostawiam Was więc z kilkoma zdjęciami i życzę cudownego lata! Ach, koniecznie wpadnijcie jutro na te lizaki kąpielowe!

cats

SONY DSC

SONY DSC

A oto mydlane dzieło w całej swej okazałości!

SONY DSC

Facebook