Czasami… Nie za często… Nie za rzadko… Mam taki czas tylko dla siebie. Kiedy postanawiam nie myśleć o niczym ważnym. Kiedy (obowiązkowo) nie ma ani dziecka, ani męża. Ostatecznie pies może pozostać. Kiedy nie sprzątam, bo jest wystarczająco czysto. Kiedy nie załatwiam miliona „ważnych” spraw w internecie. Kiedy nie gotuję, nie wychowuję, nie uczę się, nie planuję, nie myślę ze strachem o przyszłości, nie panikuję, że jakiś idiota pijany zabierze mi rodzinę, nie latam po mieście, nie spotykam się z nikim, nie ćwiczę, nie wysyłam niecierpiących zwłoki maili… Wtedy to mam czas tylko dla siebie. I choć są to zazwyczaj dosłownie dwie godzinki, postanawiam wtedy nie robić nic! A w zasadzie nic z powyższych. Bo robię wtedy same przyjemne rzeczy!
Co zatem robię, kiedy nic nie robię? Oto moja lista czaso-umilaczy!
Najważniejsze – przeobrażam się w potwora domowego! Ubieram wygodną piżamkę, sięgam po ulubione ciepłe kapcie. Grunt to wygoda! Poza tym miękkie i miłe w dotyku materiały pomagają się zrelaksować. Tworzą wizualne i dotykowe ciepło. Wiecie o co chodzi? W moim mieszkaniu jest dużo koców i różnorakich kolorowych jaśków. Pomagają wytworzyć atmosferę przytulności. Specyficzny domowy klimat. W połączeniu z przytłumionym nastrojowym światłem i zapachem gorącej kawy, sprawiają, że człowiek nie ma ochoty nigdzie wychodzić. Zostałby i otulił się kocykiem. I cieszył się spokojem.
No tak… bez czegoś dobrego się nie obejdzie! I obowiązkowo – słodkiego! Jak umilamy sobie czas to na całego! Wybieram się wtedy do pobliskiej osiedlowej piekarni po, na przykład, makaroniki. Kiedy wolę coś zdrowszego sięgam po daktyle. Mało co potrafi tak mocno i szybko zasłodzić! Niekiedy sama coś upiekę. Choć wtedy istnieje prawdopodobieństwo, ze za dużo i za szybko to spałaszuję… Aby więc zaspokoić głód słodyczy najlepiej chwycić dosłownie dwa daktyle i po sprawie!
A moje kąpielowe serniczki z wczoraj (TUTAJ) są tu po to, aby zaznaczyć, że jeśli czas dla siebie mam wieczorkiem – biorę wtedy słodką kąpiel!
Do tego dobra kawka… Przyznam bez bicia, że najbardziej smakuje mi taka zwykła, rozpuszczalna. I koniecznie w ładnym kubku. Kawa pita z brzydkiego to już nie ta sama kawa. A jeśli nie kawa, to herbata z sokiem malinowym. A jeśli nie taka, to zielona, ale aromatyzowana np. pomarańczą. A jeśli znowuż nie taka, to owocowa. Szkoda, że skończyły mi się moje własne mieszanki herbaciane… Pamiętacie jeszcze X-mas Tea (TUTAJ). Te stanowczo były najlepsze!
Jak się rozpieszczamy to dokładnie! Czyli ciałko też. Jest to odpowiednia chwila dla wszelkiej maści balsamów i maseczek. W domu w różnych miejscach mam porozstawiane kremy do rąk, po które sięgam kilka razy na dzień. W tym momencie królują te z Olivaloe i Naturligtvis. Zanim się położę pod kocykiem nasmaruję nogi i brzuszek balsamami Sylveco lub Pure Fiji. Chwytam moje ulubione narzędzie tortur – wałek wieloigłowy dr Lyapko i czytając coś, przejeżdżam nim lekko po twarzy i szyi. Trochę ujędrnienia od niechcenia nie zaszkodzi!
Podczas relaksowania się bardzo ważny jest dla mnie zapach. Pomaga on ukoić zmysły, uspokaja lub przeciwnie – dodaje pozytywnej energii. Poza tym ładne aromaty zawsze wyzwalają na mojej twarzy uśmiech! Cenię sobie aromaterapię za jej wpływ na nasze organizmy. Za niemal magiczną moc. Często sama sobie komponuję zapachy. Niedawno jednak w moje ręce wpadły te tutaj kompozycje naturalnych olejków Taoasis, w których się całkowicie zakochałam. Już je Wam pokazywałam – wanilia i grejpfrut z pomarańczą w śnieżynkach mydlanych (TUTAJ), a kakao, z wanilią i mandarynką w musujących babeczkach Winter Wonderland (TUTAJ). Najlepiej stosować je w kominkach zapachowych. Wtedy pięknie pachnie w całym pomieszczeniu. Ja jednak daję sobie kropelkę na bluzkę, blisko dekoltu. Dzięki temu zapach mnie otula i nastraja optymistycznie.
Czy jest coś bardziej kobiecego i jednocześnie relaksującego od malowania paznokci! Lakierów mam całą masę. Kilka ulubionych, reszta jako chwilowe zachcianki. Poważnie zastanawiam się nad przemyśleniem tematu lakierowej koloroterapii! Bo co sprawia, że w ten akurat dzień, mamy ochotę na akurat ten kolor? I nie chodzi mi tu o milion odcieni czerwieni, ale całą tęczę barw. Stanowczo muszę to zgłębić!
Uwielbiam oglądać książki kucharskie! Traktuję je jako ogromne skarbnice pomysłów! Bo w kuchni przepisy są dla mnie raczej inspiracją 🙂 Wolę wymyślać własne proporcje i zawsze dodaję coś od siebie. Szczypta zachęty w postaci pięknego wydania takich książek z pewnością nie zaszkodzi. Mój najnowszy skarb to lidlowa książka Pascala i Okrasy. Jedna z piękniejszych jakie widziałam. Można ją oglądać i oglądać w kółko. A i przepisy ciekawe i proste. Macie może?
Ostatnio często sięgam po Elle. Mam wrażenie, że zagłębiam się w zupełnie inny, trochę abstrakcyjny jednak dla mnie świat. Najbardziej lubię historie wielkich projektantów. Jak to dzięki pasji i ciężkiej pracy udało im się zdobyć modowe szczyty.
Przyznaję się. Jestem jedną z tych zwariowanych wariatek beznadziejnie zakochanych w Jane Austen. Dumę i uprzedzenie przeczytałam już tyle razy, że… nie pamiętam ile… Wyznaję też jedyną słuszną wersję ekranizacji – 6-odcinkowy mini serial BBC z Colinem Firthem w roli Pana Darcy’ego. Ech… ideał 🙂 No dobra… mój mąż też coś z Pana Darcy’ego ma! Choć muszę przyznać, że po trzecim oglądnięciu najnowszego filmu z Keirą Knightley powoli zaczynam się do tych nowych czasów przekonywać. Po Dumę i uprzedzenie sięgam i kiedy mi smutno i kiedy mi dobrze. Zawsze się obroni, zawsze zaciekawi i zawsze się zakocham. Jeden odcinek serialu lub jeden rozdział doskonale się sprawdzą podczas tych moich wolych chwil.
A jeśli nie klasyka, to coś kobiecego i lekkiego. Niedawno właścicielka BliskoNatury.pl poleciła mi książki Sarah Jio. Ponieważ w Znaku w promocji kosztują całe 7,50zł, zakupiłam od razu trzy i teraz pochłaniam jedną za drugą. Została mi już ostatnia. Dwie poprzednie popożyczałam po koleżankach i mamach. Nie ma tu nic wielkiego, nic skomplikowanego. Są zawsze dwie kobiety. Jedna teraz, druga niegdyś, na początku zeszłego wieku. Jest tajemnica, miłość i tragedia. A wciągają skubane… Końcówki to się już pożera po prostu 🙂 Polecam!
Czasem też zamykam się w moim własnym światku. Sięgam po moje wielkie pudło ze skarbami, niekiedy po jeszcze większą skrzynię z kolejnymi skarbami, po słoiczki ze wstążkami i taśmami lub po farbki. I tak sobie kombinuję. Coś tam sobie tworzę, coś próbuję. Jak wyjdzie to może na blogu pokażę. Jak nie wyjdzie, to trudno. Jak nie wiem, jak coś wykorzystać, to odkładam to na lepsze czasy. Zawsze w końcu pomysł przyjdzie. Czy to po tygodniu czy po kilku miesiącach. Nie ma to jak ręczne robótki!
Dużo czasu, nawet za dużo, spędzam przy komputerze. Kiedy mam te moje wolne chwile, staram się nawet do niego nie zasiadać. Bo jak już usiądę, jak włączę internet, to nagle dwie godziny mijają w minutę. I nie chodzi mi tu o żadne bardzo ważne sprawy. Buszuję sobie po prostu po amerykańskich (głównie) blogach. Przeskakuję z jednego na drugi. Łapię pomysły i pozytywne podejście do życia niczym powietrze. Z całych sił. Pełną piersią. Inspiruję się, motywuję, uczę. Mam wrażenie, że niektóre blogerki już dobrze znam. Jakbyśmy mieszkały koło siebie. Inne dopiero poznaję. Innymi się zachwycam. A czas biegnie jak szalony.
A potem wraca codzienność. Wraz z dziecięciem i mężem. Wraz ze zlewem pełnym brudnych naczyń i podłogą do poodkurzania. Wraz z mailem do odpisania i kolejną ważną sprawą do załatwienia. Ale to nic! Niedługo znowu sobie te dwie godzinki wygospodaruję!
Jakie są Wasze patenty na nic-nie-robienie? Co lubicie? Może i ja si na coś przerzucę? Co polecacie?