Wpadłam w pewną pułapkę, którą można było przewidzieć… O co chodzi? Pamiętacie to uczucie na studiach, tuż po skończonej sesji, kiedy nagle się okazuje, że nie musicie się całymi dniami uczyć do egzaminów, możecie robić właściwie cokolwiek i w zasadzie to nawet nie wiadomo co z sobą zrobić? Dopada wtedy taka dziwna pustka, jakby czegoś brakowało. No… mniej więcej jest teraz podobnie. Z tą różnicą, że sesja to średnio przyjemna perspektywa, za to na Święta czeka się z wytęsknieniem…
No i ja oczywiście czekałam i czekałam i już w październiku o nich myślałam, żeby coś ciekawego Wam tu wymyślić… I doczekać się nie mogłam… I nawet kilka pomysłów z braku czasu przeszło na następny rok… No i minęło… I wpadłam w marazm i niechęć. Bo od stycznia zaczyna się ta część zimy, której po prostu nie lubię. Szara, byle jaka, zimna… Przynajmniej w mieście, a na wyjazd poza się nie zapowiada.
Do tego nadchodzi nieuchronnie Czas Wielkich Zmian, o którym starałam się za bardzo nie myśleć, skupiając się na zbliżających Świętach. Mąż mój bowiem zamierza niedługo zmienić pracę. Trzymam za niego mocno kciuki i wierzę z całych sił, ale trzeba przyznać, że czasy nadchodzą niepewne.
Boję się nieco tego nowego roku. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku dni obawa ta minie bezpowrotnie. Na razie jednak wszechobecna mgła i ostatnie podrygujące oznaki Świąt wprawiają mnie w nastrój nostalgiczny. I gdybym nie miała tej całej masy maili z adresami zwycięzców Wielkiego Konkursu, które koniecznie muszę porozsyłać, pewnie zakopałabym się pod kocem, w nowej piżamce, tuląc kudłatego psa i wspominając ostatnie dni.
Bo ja bardzo Święta lubię 🙂
Poświąteczny nostalgiczny spacer dzisiejszy ze sweet fociami: