Korzystając z wolnego popołudnia i z prawdziwego kwietniowego lata, odwiedziliśmy krakowski Kazimierz. W zamyśle miała to być wycieczka tramwajami… Dla Róży, bo reaguje na nie wręcz euforycznie, a ostatnio miała przyjemność podróżowania komunikacją miejską jakoś rok temu. Skończyło się jednak na miłym spacerze i obiedzie. I wiecie co – czułam się całkowicie wakacyjnie! Przemierzałam wąskie uliczki, w sandałach i okularach przeciwsłonecznych na nosie i robiłam zdjęcia. Posiedzieliśmy wśród obcojęzycznego tłumu, delektując się pysznym obiadem. Wystawialiśmy twarze do słońca i cieszyliśmy się chwilą.
A Kazimierz… Jak zawsze niezwykły. Swoiste połączenie gorzkiej historii, obskurnych kamienic i ciemnych zaułków z kwitnącym centrum turystycznym z całą masą kawiarni i klubów, pięknymi odnowionymi muzeami i hotelami, uroczymi sklepikami i oczywiście – okrąglakiem z najlepszymi na świecie zapiekankami. Bardzo się rozwinął Kazimierz ostatnimi laty. Stanowi teraz obowiązkowy punkt podczas zwiedzania Krakowa.
A dla mnie? Dla mnie to miejsce, gdzie wychodzi się wieczorem na piwo z przyjaciółmi. Gdzie zawsze znajdzie się jakaś nowa knajpka do odkrycia. Gdzie żydowskie dziedzictwo miesza się z krakowską atmosferą bohemy. Gdzie obskurność bywa zaletą. Gdzie klimat jest tak specyficzny, że nie wierzę, aby jeszcze gdziekolwiek na ziemi mógł się powtórzyć. Choć przyznajmy szczerze – przydałoby się wszystko w końcu porządnie odrestaurować!
Ulica Szeroka – wizytówka Kazimierza, pełna żydowskich restauracji, napisów i oczywiście – z synagogą.
Obiadek w jednej z bardzo turystycznych knajpek. W ogródku. W cieple. Wśród, o dziwo, uśmiechów i sympatycznie zagadujących ludzi.
Plac Nowy. Największe skupisko klubów i kawiarni. Tutaj zawsze coś się dzieje. Tutaj zawsze gwarno i wesoło. A co najważniejsze – tutaj stoi okrąglak z najlepszymi zapiekankami! Cudownymi zwłaszcza, kiedy się je zjada w środku sobotniej nocy, wracając do domu!
Na Starowiślnej są najsłynniejsze w Krakowie lody. Kolejka do nich miewa nieraz i ponad 100m! Wracając postanowiliśmy się na nie skusić, a i wydawało się, że czekania nie będzie dużo. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy już prawie przy wejściu do lodziarni okazało się, że lody się skończyły… Ech…