Lily Lolo

Miałam już w życiu do czynienia kosmetykami mineralnymi, nie powiem. Do tej pory jednak nie wciągnęły mnie w swój świat. Nie odkryły przede mną swoich możliwości i wszystkich swoich zalet. Przerażała mnie wręcz sypkość podkładów, specjalny sposób ich nakładania i niestety cena. Nie miałam też do tej pory takiego super ekstra mięciutkiego puszystego pędzla Kabuki. Teraz mam i całkowicie szczerze – kocham go! I wiecie co? Z takim to pędzlem wszystko wydaje się prostsze. A podkład sam się rozprowadza na buzi. Ale o tym za chwilę…

Bo może jeszcze najzwyczajniej w świecie nie wiecie, co to są kosmetyki mineralne? Albo już sporo słyszeliście, ale też nie wiecie, jak ten tajemniczy temat ugryźć? Otóż te tak zwane „minerały” to zdrowsza, łagodniejsza, naturalna wersja produktów do makijażu, oparta na minerałach właśnie. Słyną z tego, że nie zapychają, nie podrażniają, nie ingerują w skórę, ale za to zapewniają dokładne jej krycie, dobrze się noszą i sprawdzają na co dzień. Kosmetyki mineralne nie zawierają talku, którego bardzo nie lubimy, sztucznych barwników i niepotrzebnych wypełniaczy. Poleca się je zwłaszcza osobom o cerze problematycznej, którym tradycyjny makijaż często tylko pogarsza stan skóry. Co tu istotne, w kosmetykach Lily Lolo znajdziemy tlenek cynku, który ma właściwości lecznicze i często polecany jest na wszelkiego typu niedoskonałości (w popularnych maściach cynkowych).

Brytyjską markę Lily Lolo znam od dawna. Zawsze zachwycałam się jej wizerunkiem, jasnym przekazem i pomysłem dla siebie. Bardzo, bardzo podoba mi się jej estetyka, proste połączenie bieli i czerni z charakterystycznym wzorem z logotypu. Opakowań nie da się przeoczyć, właśnie ze względu na ich prostotę i czystość. Wszystko tu jest spójne, jakby oczywiste, ale nie nudne. Bo feerię barw gwarantują marce same minerały.

Ale do rzeczy! Od jakiegoś czasy używam kilku produktów Lily Lolo. Część z nich skradła moje serce, część bardzo lubię. Zacznijmy jednak od sztandarowego produktu marki, tego, od czego zazwyczaj zaczyna się przygodę z kosmetykami mineralnymi – od podkładu SPF 15. Jego odcień wybrałam na podstawie zdjęć na stronie dystrybutora – Costasy. Jak się okazało – odcień idealny. Tylko, ze dopiero teraz zaczynają się schody. Bo nie jest to produkt łatwy, taki, który od razu po otrzymaniu możemy użyć. Nie wyobrażam sobie też jego aplikacji bez wspomnianego wcześniej pędzla Kabuki, co z resztą podkreśla producent – cały sekret dobrze nałożonego podkładu leży w dobrym pędzlu. Kabuki jest niezwykle gesty, bardzo mięciutki, aż chce się go dotykać. Istnieje też swoisty rytuał nakładania podkładu – najpierw pierwsza warstwa, sypiemy go nieco na nakrętkę, zbieramy całość pędzlem, potem otrzepujemy nadmiar proszku, następnie trzeba lekko stuknąć spodem pędzla o twardą powierzchnię, aby podkład rozszedł się we włosiu nieco głębiej. I dopiero tak przygotowanym nakładamy podkład na buzię, szybkimi kolistymi ruchami, od środka. Tak, aby pokrył całość w możliwie naturalny, delikatny sposób. Czynność powtarzamy 2-4 razy.

Tylko, że… Aby nałożony podkład faktycznie wyglądał ładnie, buzia musi być idealnie nawilżona i gładka (peelingi niezbędne). Jest to spory problem, zwłaszcza dla osób, które zwracają się ku minerałom, że względu na problemy z cerą. Niestety po chwili widać na skórze każdą malutką odchodząca skórkę, każdą niedoskonałość. Problem ten szczególnie istotny wydaje się być teraz, kiedy to po zimie mamy wyjątkowo przesuszoną skórę, łaknąca powietrza, wilgoci i wiosny. Sama mam dwa małe sposoby na zaradzenie takim problemom, abstrahując oczywiście od konieczności silnego nawilżania i złuszczania. Po pierwsze – zaczynamy od nieco tłustszego korektora i na niego nakładamy podkład. Po drugie, w wersji na co dzień czy po domu, polecam zamieniać go w krem BB – mieszamy nieco podkładu z ulubionym nawilżającym kremem i taką mieszankę nakładamy na twarz. Sprawdza się świetnie.

Trochę może tu teraz przeskoczę do pudru, ale nie mogę inaczej. Bo kiedy już nałożymy podkład i mamy już tez pięknie zrobione oko i całą resztę, zabieramy się za coś wspaniałego! Jestem totalnie zauroczona Jedwabnym sypkim pudrem Flawless Silk! „Jasny, brzoskwiniowo-różowy mineralny puder o jedwabistej konsystencji, który dzięki zawartości rozpraszającej światło miki, optycznie redukuje widoczność drobnych zmarszczek oraz niedoskonałości.” Jest genialny i naprawdę, faktycznie, wydaje się, że skóra muśnięta jest jedwabiem. Leciutkim, lekko połyskującym, sprawiającym, że buzia jest rozjaśniona i promienna. No, cudo! (koniecznie pędzlem Kabuki!)

Szczególnie do gustu przypadł mi także duet do brwi – genialny podwójny pędzelek Angled Brow – Spoolie Brush oraz Ciemny zestaw do brwi Eyebrow Duo Dark. W zestawie znajduje się cień, który bardzo dobrze wpasował się w moje brwi oraz wosk, który nadaje im odpowiedni kształt. Niesamowite jak bardzo może się zmienić cała twarz, kiedy popracujemy jedynie nad brwiami. Ileż wyrazu dodają nam odpowiednio przyciemnione i lekko pomierzwione. Jako posiadaczka dużych, gęstych brwi, uważam ten duet za totalny must have.

Kiedy ostatnio malowała mnie makijażystka, stwierdziła, że mam „cukierkową twarz”. Wyglądam bowiem dobrze w cukierkowych odcieniach na ustach, świetnie też się czuję z różami. Bardzo więc do gustu przypadł mi kolejny zestaw – prasowany podwójny róż Naked Pink. Ciemniejszy nakładam pod kości policzkowe, jaśniejszy powyżej, dla rozjaśnienia twarzy. Bardzo też lubię nakładać je jako cienie na powieki – w kącikach przy nosie ten jasny, na całość ciemniejszy. Są bardzo delikatne, nie narzucają się, ale buzia wygląda od razu bardziej dziewczęco, radośniej i cieplej.

Jeśli natomiast chciałybyście przeobrazić się w prawdziwe gwiazdy, które zachwycają pięknie konturowaną twarzą, sięgnijcie koniecznie Naturalny Zestaw Do Modelowania Twarzy Sculpt & Glow Contour Duo. Doprawdy, cudo kolejne! Bronzer z rozświetlaczem współgrają idealnie. Ten pierwszy nakładam palcami, rozsmarowując lekko tuż pod kośćmi policzkowymi, odrobinę poniżej, na linię żuchwy, leciutko skronie. Wykańczam rozświetlaczem – nad kości policzkowe, tuż pod brwi, odrobinkę na grzbiet nosa, nieco pod, jeszcze mniej na brodę pod ustami. No magia! Nie jestem specjalistką od makijażu, ale odrobina konturowania jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a takimi cieniami jest to i łatwe i przyjemne.

Wybrałam sobie też błyszczyk w odcieniu Scandalips. To tak do tej mojej cukierkowej twarzy. Przyznam, że spodziewałam się mocniejszego koloru na ustach, ale poza tym nie mam mu nic do zarzucenia. Jest praktyczny, pojemny, pachnie tak, że chciałoby się go zlizać z warg. Nawilża je i odżywia – jego głównym składnikiem jest olej rycynowy, mamy w nim tez olej jojoba. Usta delikatnie i dziewczęco się błyszczą. Trochę mi to nie współgra z nazwą, ale co tam – błyszczyk tak lubię, że mam już na co dzień w torebce.

Zastrzeżenia mam natomiast do tuszu do rzęs i lakieru do paznokci. Ten drugi ma przepiękny kolor. Pokazywałam go Wam już. Idealny dla mnie – taka kawka z mlekiem, ale z dodatkiem jakby fioletu – odcień „9 to 5”. Jest to naturalny lakier, z formułą „8-free” nie zawiera toluenu, DBP, formaldehydu, żywic fenolowo-formaldehydowych, kamfory, parabenów, ftalanów, ksylenów oraz ethyl tosylamide resin. Na paznokciach wygląda pięknie. No ale niestety trzyma się wyjątkowo krótko. Czy nałożę jedną grubszą, czy dwie warstwy, końcówki paznokci zaraz odpryskują. Trzeba więc będzie zainwestować w jakiś utwardzacz…

Co do tuszu… bardzo podoba mi się, że oparto go na bardzo ciekawych woskach roślinnych, że zawiera olejek z owoców dzikiej róży i arganowy. I faktycznie potrafi niesamowicie wydłużyć i pogrubić rzęsy, kiedy to nałożymy 2-3 jego warstwy. Mam jednak problem z małymi grudkami i sklejaniem rzęs. Producent sugeruje, że aby uniknąć sklejania, należy dosyć szybko nałożyć drugą warstwę. Być może muszę sobie jeszcze wypracować swój sposób na tę mascarę. Niemniej jednak oczu nie podrażnia, rzęs nie wysusza, nie rozmazuje się, utrzymuje się bardzo długo, łatwo zmywa, a to istotne zalety.

Pozostanę więc wierna kosmetykom mineralnym. Pewnie wręcz z czasem udoskonalę techniki ich nakładania, znajdę na nie nowe sposoby, wypróbuję kolejne produkty. Na pewno warte są nieco większej inwestycji.

Wszystkie znajdziecie na stronie Costasy.

 

 

Zapisz

Facebook