Posts Tagged‘podróże’

Hiszpania w kwietniu? Si, si, si!

Hiszpania w kwietniu jest inna niż Hiszpania w lecie. Bo i w lecie byłam. W lecie jest zupełnie inaczej, jest plaża, plażą, zimny prysznic, plaża. Też jest fajnie, nie powiem. Ale Hiszpania w kwietniu jest inna. Jest bardziej hiszpańska, bardziej codzienna. Pogoda przypomina nieco tę lipcową znad Bałtyku, temperatura wody także. Tylko, ze tutaj inaczej się wszystko chłonie. Hiszpania w kwietniu jest dla tych, którzy lubią spacerować wąskimi uliczkami, zwiedzać na spokojnie, popijać kawę w kawiarenkach i zajadać ją leniwie rogalikiem. A do tego jeszcze jadą z prawie-czteroletnim dzieckiem.

Wybraliśmy Katalonię, bo to w Barcelonie zakochałam się dwa lata temu. Zdecydowaliśmy jednak zamieszkać w jednym z pobliskich nadmorskich miasteczek. Plan wyjazdu całodniowego do Barcelony był, ale umarł szybko. Możliwości spacerowe Róży objęły jedynie spokojne zwiedzanie okolicznych miejscowości. I nawet dobrze, bo były niezwykłe, bardziej kameralne.

Przesiadywaliśmy więc na placach zabaw, które były zupełnie inne niż nasze, chodziliśmy na lody, zaliczaliśmy wszystkie możliwe punkty informacji turystycznej (to moja ogromna potrzeba darmowych mapek :), wsiąkaliśmy w parki pełne palm i kwiatów, jeździliśmy nadmorską kolejką, która prawie do tego morza wjeżdżała, a za oknem nie było widać nic prócz wody.

Spędzaliśmy też długie godziny na plaży. Raz w pełnym gorącym słońcu (wyglądaliśmy jak raki, bo oczywiście odpowiednio, z mocnym filtrem zadbałam tylko o dziecko…), innym razem pod niesamowitymi burzowymi chmurami. Morze zawsze jest niezwykłe. Jedyne, czego żałuję, to, że było za zimne, aby w nim pływać. Trzeba będzie nadrobić kiedy indziej.

Tak, uwielbiam Hiszpanię w kwietniu.

Obiecałam Wam też nieco praktycznych informacji. W kwietniu wiele osób decyduje się na Hiszpanię, bo wychodzi względnie tanio. Ryanair lata co chwilę, noclegi także można znaleźć przyzwoite i w dobrej cenie. A do tego w naszym kraju po szarej zimie zawsze przychodzi ogromna potrzeba słońca i mocnych barw – morza, piasku, białych domów, itp. Wybraliśmy jedną z tanich ofert TravelBird.pl – tydzień w hoteliku z HB, lot Ryanairem, dojazd do i z hotelu. W sumie narzekać nie możemy, organizacyjnie ok. Hotel, który był jednym z hoteli-molochów w turystycznej części miasteczka, był w sumie głównie bazą. Miał kilka niewybaczalnych uchybień, ale już trudno. Co najważniejsze, położony był blisko plaży i stacji nadmorskiej kolejki oraz całkiem niedaleko starej części miejscowości. Bez szału, ale za to ekonomicznie.

Pamiętacie może książkę z przed-wyjazdowego posta? „Kolekcjonerkę perfum” Kathleen Tessaro? Świetna! Musiałam specjalnie przerywać czytanie, żeby wystarczyła na cały wyjazd!

No dobra, załączam Wam kilka zdjęć i wracam do nadrabiania zaległości. Wkrótce w Lili pojawią się wyniki Plebiscytu na Najlepsze Kosmetyki Naturalne. A jeśli nie zdążę ich opublikować wkrótce, to życzę Wam już wspaniałej majówki!

 

 

 

 

 

Cosmo Wyjazd – Cosmo Przygoda

Zapewne część z Was śledzi Lili na Facebooku i już wie, gdzie to się ostatnio podziewałam. Większości jednak winna jestem wyjaśnienie. Zostałam bowiem zaproszona do półfinału konkursu Mocne Strony Kobiety magazynu Cosmopolitan i tak rozpoczęła się moja Cosmo przygoda.

Pojechałam do Warszawy pełna obaw, ale z dobrym nastawieniem. W końcu to czerwcowy, prawie wakacyjny wyjazd, który też planowałam przedłużyć – w Warszawie mieszka moja babcia i przyjaciółka. Miałam zapewnione dwa noclegi w hotelu DoubleTree by Hilton, który, jak się okazało, leży na końcu warszawskiego świata. Dookoła znajdują się jedynie ogródki działkowe i bagna. Ale, ale… Zbytnio nawet nie miałam okazji ponarzekać na lokalizację, bo zalety obiektu przyćmiły jego wady. Hotel jest nowiutki, ogromny i przepiękny. Pokoje i wyposażenie zachwycają. Jest to typowe miejsce zbudowane z myślą o konferencjach i spotkaniach firmowych. Ogromne sale, jeszcze większa restauracja, świetnie położony basen, siłownia i SPA to z pewnością jego duże atuty.
Pozostałe dziewczyny poznałam podczas kolacji. Pierwsze wrażenie? Wszystkie były po prostu zwyczajnymi, uśmiechniętymi i równie jak ja podekscytowanymi istotkami. Było nas aż trzydzieści, więc zapamiętanie wszystkich imion i historii już pierwszego wieczoru nie było możliwe. Pomimo tego atmosfera od razu wydała mi się… luźna. Wyobraźcie sobie 30 rozgadanych, śmiejących się kobiet, opowiadających o swoim życiu i marzeniach. Kosmos!
Nazajutrz zaplanowano dzień konkursowy. Każda z nas odbyła krótką rozmowę z jury. Bardzo miłym skądinąd, ale jednak dosyć stresującym – rozmawiałam z przedstawicielkami redakcji Cosmo i psychologiem Piotrem Mossakiem. Bo tak… jak tu w 10 minut opowiedzieć o sobie wszystko? Jak przedstawić się z najlepszej strony? Było to spore wyzwanie i niestety nie byłam do końca zadowolona.
Każda z uczestniczek mogła sobie także zrobić manicure i odbyć dermokonsultacje Vichy. Od marki dostałyśmy także upominki, wśród których jest stanowczy mój hit – woda w sprayu 🙂 Tak, tak, wiem, że termalna… ale jednak woda. Czysta woda! Zaintrygowały mnie natomiast kosmetyki RevitaLash i z pewnością jeszcze o nich napiszę!
Po lunchu odwiedziły nas Ewa Chodakowska, Beata Pawlikowska oraz panie z Chilli Zet i RevitaLash. To był najprzyjemniejszy moment dnia. Wszystkie usiadłyśmy na tarasie, każda z nas powiedziała coś o sobie. Nie było czuć żadnego napięcia. To popołudnie pozwoliło nam się na spokojnie poznać, zastanowić, może coś przemyśleć. Bo pomimo tego, że sama mam wrażenie, że dużo w życiu robię i robiłam, to słuchając innych historii byłam pod ogromnym wrażeniem. I jednocześnie z  lekkim poczuciem wstydu wysłuchiwałam dziewczyn, które tak wspaniale pomagają, organizują, które mają niesamowite pasje, siłę ducha i wielką potrzebę działania. Nie chciałabym tu zabrzmieć ani banalnie, ani sztucznie, ale od niektórych z tych kobiet bił po prostu blask. Z każdym uśmiechem i każdym wzruszeniem udowadniały jak bardzo są wyjątkowe. A ja miałam okazję je poznać!
Do finału niestety się nie zakwalifikowałam, ale przyznam szczerze, że podejrzewałam to już przed oficjalnym ogłoszeniem wyników podczas uroczystej kolacji. O finalistkach poczytacie w letnich wydaniach Cosmo. Bardzo Was zachęcam do lektury. Być może uda mi się napisać niedługo o dziewczynach nieco więcej tutaj, w Lili. Kto wie!
Drugiego wieczoru, kiedy już cały stres opadł, bawiłam się wspaniale. Z tymi zwariowanymi, niesamowitymi dziewczynami. Z całkowicie różnych środowisk, z całkowicie innymi zainteresowaniami i sposobami na życie. Z całej Polski. Bawiłyśmy się jak nastolatki.
Czego nauczył mnie ten wyjazd? Po pierwsze nie mogę się garbić, bo okropnie wychodzę na zdjęciach 🙂 Po drugie bardzo, ale to bardzo potrzebuję kontaktu z kobietami. Kreatywnymi, mądrymi dziewczynami z głowami pełnymi pomysłów i chęcią do ich realizacji. Jaka to jest ogromna motywacja! Zastrzyk energii, który może uzależnić.
Mam też pewien problem z mówieniem o sobie. Pisać mogę, a i owszem. Ale kiedy przychodzi do mówienia, do chwalenia się osiągnięciami, ogarnia mnie stres. Mam poczucie, że wyjdę w oczach słuchaczy na nieskromną, pyszną. A to nasz polski, głęboko siedzący w środku kompleks. Tak naprawdę dobrze poczułam się kiedy już wszyscy wszystko wiedzieli. Jak minęło trochę czasu. Jak już nie trzeba było się tak starać. Wtedy mogłam być sobą i śmiać się na całego. Lubię ten moment, ale stanowczo muszę zacząć ćwiczyć mówienie! Chyba potrzeba mi więcej takich spotkań!
Nie stracimy kontaktu z dziewczynami. Oj, nie. Tyle drzemie w tych kontaktach potencjału. Tyle możliwości! I tyle chęci!
 Na koniec mam dla Was dosłownie kilka zdjęć!
Nasz hotel – cudowny!

 Prawie wszystkie z prawie całym jury.

 Ekipa Cosmo z Ewą Chodakowską i Beatą Pawlikowską.

 

I wieczór…

Najlepsza z atrakcji – Fotki z Budki! 

 Ogłoszenie wyników…

i 10 finalistek!

 

Na miłą pamiątkę 🙂

Miejsce: Lazurowe wspomnienia

Zebrało mi się wczoraj wieczorem na wspomnienia. Słoneczne, ciepłe… Wróciłam na kilka godzin do 2008 roku. Muszę więc i Was tam na chwilę ściągnąć! Zapraszam na małą podróż w czasie! 
Wspominałam Wam już, że szykują nam się zmiany. Mąż postanowił się przekwalifikować, opuszcza wojsko. W najbliższym czasie czeka go intensywne poszukiwanie nowej pracy. Już pierwsze kroki za nim. Jesteśmy oczywiście dobrej myśli, ale być może i mi przyjdzie porzucić wszelkie moje prace dorywcze i rozglądnąć się za etatem. Wczoraj już rozpoczęłam przeglądanie kilku stron z ofertami. No… szału nie ma. Nikt nie spodziewał się w zasadzie, że będzie. Natknęliśmy się jednak na pewne doprawdy interesujące ogłoszenie. Na pracę, do której nadajemy się oboje idealnie… I choć zapewne będzie milion ciekawszych zgłoszeń… Cały wieczór poświęciliśmy na bujanie w obłokach, nadmorskich obłokach.
Ogłoszenie bowiem dotyczyło opieki nad domem na Lazurowym Wybrzeżu, dla małżeństwa. Ech… Oboje w tym regionie jesteśmy zakochani. Choć może ja bardziej, bo mąż mój to raczej twardo stąpa po ziemi. To on spędził tam niegdyś bardzo dużo czasu, pracując na jachtach i śpiąc na plaży. Dołączyłam do niego wtedy na chwilę, na wakacje. 
Wierzcie mi, naprawdę ekonomiczne. Spaliśmy wraz ze znajomymi tuż nad morzem, pod gołym niebem, wsłuchując się w szum fal. Rano budziły nas natrętne komary, przed którymi chowaliśmy się w śpiworach. I pierwsi plażowicze, którzy przybywali popływać o poranku. Plecaki mogły tam cały dzień pozostawać w jednym ustronnym miejscu. Nikt ich nigdy nie ruszył. Były bezpieczne, choć bez jakiegokolwiek nadzoru. Niesamowite… Korzystaliśmy z bezpłatnych publicznych łazienek w Monako. Choć i na naszej plaży były toalety i umywalki. Wszędzie też na plażach poustawiane były proste prysznice ze słodką wodą, aby spłukać ze skóry morską sól.
Jedzenie kosztowało nas grosze. Kupowaliśmy w supermarketach za dosłownie 1 euro bagietki i camemberty. Albo sałatki z tuńczyka. Do tego nieco świeżych owoców. Sok pomarańczowy lub woda za kilka centów. Potem szło się z tymi cudownościami nad morze, do portu lub do parku z ławeczkami skrytymi w cieniu kwietnych drzew. To były prawdziwe letnie pikniki.
Zwiedzaliśmy miasteczka leżące wzdłuż wybrzeża tamtejszą kolejką. Zatrzymywaliśmy się tam, gdzie akurat mieliśmy ochotę. Wieczorem wracało się po dniu pełnym wrażeń, spacerkiem wzdłuż morza, zazwyczaj z Monako, wąskim chodniczkiem spacerowym, mijając biegających Francuzów, podziwiając zadbane wille i wszechobecne hibiskusy.
Aby tam dotrzeć, łapie się lot do Mediolanu, a potem pociąg do Monako i francuskich nadmorskich miast. W czasach tanich lotów, bardzo polecam takie studenckie wakacje. Może już nie dla nas, bo dołączyła do naszego życia Róża. Teraz raczej zdecydowalibyśmy się na chociażby hostel, który codziennie mijaliśmy w drodze na plażę, w jednej z pastelowo-żółtych willi, tuż nad morzem. Albo któryś w Cannes czy Nicei.
Jest tam zupełnie inna atmosfera niż na włoskim czy hiszpańskim wybrzeżu. Wszystko wydaje się być bardziej zadbane. Wille tchną luksusem. Miasteczka kuszą wąskimi uliczkami i małymi restauracjami. Wśród tego najbardziej błyszcząca perła – Monako z Monte Carlo. Państwo-miasto jak z bajki, ze stłoczonymi apartamentowcami, kasynami, wspaniałym portem i jeszcze wspanialszym pałacem. To jedno z tych miejsc, w których zamieszkałabym na stałe z przyjemnością! Choć nawet boję się pomyśleć ile to może kosztować… 🙂
No dobrze… to czas wrócić do rzeczywistości i wziąć się do pracy! Dzięki temu postowi czuję jednak, jakbym właśnie wróciła z wakacji!

Facebook