KategorieBiżuteria

Najpiękniejsze momenty w prowadzeniu sklepu z biżuterią i nowości w Lili

Nie od razu wiedziałam, jak szczególny pomysł na biznes sobie wybraliśmy. Uświadomiłam to sobie dopiero po pewnym czasie, kiedy zaczęły do mnie docierać sygnały zwrotne. Okazało się, że prowadzenie sklepu z biżuterią to praca polegająca na sprawianiu radości!

Kiedyś, dawno temu, pomagałam dostarczać zamówione kwiaty z kwiaciarni. Wiecie, takie z serduszkami, na specjalne okazje lub po prostu – z miłości. Za każdym razem w oczach obdarowywanej dziewczyny widziałam tą radość. I choć teraz nie widzę błysku w oczach przy otwieraniu paczuszki z Lili in the Garden, to mam maile, mam zdjęcia, mam wpisy na blogach i FB, mam telefony od dziewczyn, które w pewien, choć malutki sposób, pomogliśmy uszczęśliwić!

Za najpiękniejsze w prowadzeniu sklepu z biżuterią uważam trzy momenty!

Po pierwsze – dostawa! Te nasze dostawy są zawsze długo wyczekiwane. Najpierw skrupulatnie wybieram biżuterię. W zależności od manufaktury, mogę dobierać kamienie lub ich oprawę, wzory, modele, ułożenie… Potem trwa etap produkcji. Zawsze za długi. Zanim paczka do nas dojdzie z drugiego końca świata, przechodzi jeszcze odprawę celną, do której trzeba przygotować masę dokumentów. I nadchodzi ten moment. Znacie to, prawda? Tę chwilę, kiedy siedzicie z nożyczkami na podłodze i tniecie kolejną warstwę folii ochronnej i karton pudła. Potem rozkładam całość na stolikach i cieszę się, że to takie piękne!

W końcu te moje wszystkie cuda wędrują do nowych domów. I to jest kolejny piękny moment. Przesyłki robię wieczorami, aby rano znalazły się na poczcie lub mógł je odebrać kurier. Tnę kartoniki, przyklejam naklejki, pakuję w celofan, zawijam w bibułkę. Czasem, kiedy na przykład wysyłam ostatnią rzecz z serii, to aż mi przykro. Jakbym żegnała się z czymś, co bardzo polubiłam. Ale szybko mi ta żałość przechodzi – zastępuje ją uśmiech. To tak, jakby pakowało się prezenty pod choinkę.

A potem, nie zawsze, czasami, są maile, komentarze lub telefony. Czasem krótkie, w stylu „dziękuję za piękny naszyjnik”. Czasami są to długie historie. Takie, po których serce rośnie. Jedną Wam dzisiaj zacytuję – dziękuję Asiu!

„Droga Pani Adriano!

Śledzę Pani bloga odkąd mama opowiadając mi
namiętnie o jakimś kosmetyku wyczytała z mojej twarzy, że zupełnie nie
wiem o co jej chodzi.

„Nie czytałaś Lili?!” – zapytała zdziwiona. Nie miałam innego wyjścia, zaczęłam czytać i czytam nadal. 

Gdy
spędzałam weekend u mamy i biegałam wśród garnków w kuchni z pokoju
dobiegł okrzyk zachwytu. „Chodź tu! Zobacz! Lili robi biżuterię! Jakie
cuda!” Obie przepadłyśmy. Uwielbiamy kamienie naturalne, a te surowe
osobiście uwielbiam szczególnie. Chyba muszę kupić mamie kolczyki z
chalcedonami…

Minęło trochę czasu. Dzień przed moimi
urodzinami przeglądałam wymarzoną biżuterię na Pintereście. Postanowiłam
kupić sobie prezent, a co! Gdy zobaczyłam naszyjnik z fluorytem na FB
zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Niestety te cudo było już
wykupione. Myślałam o lapis lazuli, ta tajemnicza nazwa, kolor
przepiękny… Postanowione, po wypłacie kupuję sobie w prezencie
naszyjnik!

Nie zdążyłam doczekać wypłaty kiedy w dniu urodzin
odwiedziła mnie przyjaciółka. Z pączkiem a’la tort (obowiązkowo w Tłusty
Czwartek) uśmiechem na ustach i pudełeczkiem od Lili in the Garden!

Momentalnie się roześmiałam. Bo co było w tym pudełeczku? Oczywiście naszyjnik z lapis lazuli!

Przyjaciółka
także kupiła sobie naszyjnik, dla odmiany z kwarcem. Naszyjnik zostanie
moim amuletem przyjaźni, ale także mam nadzieję wniesie trochę dobrej
energii i zadba o tarczycę.

 

Dziękuję Pani bardzo za cudny naszyjnik.”

 

Chyba już rozumiecie, o co mi chodzi!

(ach, tak w ogóle to Ada jestem, a nie „pani” 🙂

Na koniec spieszę donieść, że w Lili sporo nowości! Załączam trochę zdjęć głównie z kolekcji Dream – z kamieniami w srebrze i srebrze pozłacanym!

I zapraszam do Lili in the Garden!

Od kuchni o sklepie z biżuterią czyli dlaczego biżuteria, a nie kosmetyki?

Odkąd otworzyliśmy Lili in the Garden, co chwilę ktoś zadaje mi pytanie – a co z kosmetykami? Czy odeszły w niepamięć? Miałam je robić, sprowadzać, sprzedawać, a tymczasem ruszyło coś zgoła innego. Dzisiaj opowiem Wam o prowadzeniu małej firmy od kuchni. O naszym sklepiku z biżuterią, o niej samej i o naszych planach.
Jak zapewne wiecie (a przynajmniej sporo z Was), dwa lata temu prowadziłam swój własny sklep z kosmetykami naturalnymi. Wiecie też, że postanowiłam go zamknąć, bo nie udało mi się rozkręcić go wystarczająco dobrze. Była to moja pierwsza firma, wiedziałam i umiałam znacznie mniej niż teraz. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Od tamtego czasu dosyć intensywnie współpracuję z innymi podobnymi sklepami. Czy to tutaj, na blogu, czy wspierając je konsultingowo, czy w końcu na co dzień – pracując w jednym na pół etatu. Znam więc już dosyć dobrze tę branżę i jej realia. Potrafię ocenić funkcjonowanie i szanse sklepów. Wiem na co zwracać uwagę, co jest ważne. I cały czas uczę się tego na bieżąco.
Nie zdecydowałam się w końcu na kosmetyki, bo zdaję sobie sprawę, jak dużo trzeba tu zainwestować. Znam konkurencję i jej możliwości. Znam rynek na tyle, żeby wiedzieć jak bardzo jest trudny. Co jakiś czas otrzymuję telefony od właścicieli sklepów o treści „pani Adriano, nie mamy sprzedaży, nie wiemy co robić”. Nie robię sama kosmetyków, ponieważ zależy mi na tym, aby wszystko było zgodne z prawem. Kwestia ogromnych kosztów przeznaczonych na ich badania przeważyła szalę. Reasumując, oszacowaliśmy z  mężem realnie nasze możliwości i uznaliśmy, że na to jeszcze nie czas. Nie oznacza to, że w przyszłości do tych planów nie wrócimy!
Dużo czasu spędzam w internecie, śledząc zachodnie blogi, strony i sklepy. Gdzieś w między czasie zakochałam się w biżuterii, która nie była w zasadzie u nas dostępna (pomimo kilku pojedynczych drogich przypadków). Im częściej na nią „wpadałam”, tym bardziej zajmowała moją uwagę. Rozgościła się na dobre w głowie i nie chciała z niej wyjść. Była piękna, kolorowa, z najcudowniejszymi kamieniami. Wyszukiwałam sklepy (głownie amerykańskie), które ją oferują, obserwowałam ich sprzedaż (na hand-made’owych portalach takie dane są dostępne) i reakcje kupujących.
W tym czasie sama zabrałam się za tworzenie biżuterii. Pokazywałam ją Wam i na blogu i na Facebooku. Chciałam się tego nauczyć, wypróbować własne możliwości. Odkryłam wtedy jaka to jest cudowna zabawa! Jak bardzo wciąga! Wierzę, że jeśli chce się czymś zajmować, trzeba się na tym znać.
W końcu udało mi się odszukać manufaktury wytwarzające te wszystkie cuda, które możecie dzisiaj znaleźć w Lili. Tę najcenniejszą, tworzącą kolekcję Dream, w sercu Indii, w Radżastanie, który od wieków słynie ze swoich szlachetnych i półszlachetnych kamieni. Od tej kolekcji się zaczęło.
Założyliśmy firmę. Najtrudniejsze zadanie miał do spełnienia mój mąż. To on załatwiał wszystkie sprawy urzędowe, a wierzcie mi – jest tego cała masa i są całkowicie irracjonalne! Jak dla mnie przynajmniej. I dla niego 🙂 Powiem tylko, że jeżeli sprowadza się srebro i złoto, trzeba od początku być vatowcem, mieć kasę fiskalną, uzyskać najróżniejsze numery do handlu międzynarodowego oraz obłaskawić urząd, o którego istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia – probierczy. Tam uzyskuje się własny unikatowy znak – cechę, którą musi wygrawerować na ciężkim kawałku metalu jeden w mieście (jak mniemamy, bo obdzwoniliśmy wielu…) grawer. Tam też wędruje każda pojedyncza sztuka biżuterii do zbadania i nabicia owego znaku (AS :)).  No… ale mniejsza z tym. O tym, że w tym kraju za dużo mamy papierologii, wiedzą wszyscy.
W końcu zrobiliśmy pierwsze zamówienie. Całkiem spore. Wysłaliśmy pieniądze do Indii, a wszyscy znajomi podpytywali nas, jakim cudem się o nie nie boimy. Cóż… trochę się baliśmy, ale sprawdziłam naszą manufakturkę na ile mogłam w internecie i jej zaufałam. Potem nastało oczekiwanie. Musicie bowiem wiedzieć, że nasza biżuteria jest dla nas robiona według naszych wskazań, ręcznie, dopiero po złożeniu zamówienia. Jest więc cieplutka jak świeże bułeczki!
I przyszła paczka! Jeszcze tylko milion papierków, kurier, cło, vat, opłata za czynności celne… Kojarzycie to uczucie, kiedy otwiera się długo wyczekiwaną paczkę? Albo prezent? To było właśnie to uczucie! Połączone z okrzykami radości, kiedy każdy kolejny produkt wychylał się z czeluści folii bąbelkowej. Wszystko, dosłownie wszystko, było piękne! Urząd potwierdził, że prawdziwe. Kamień z serca.
Tak to się zaczęło. Od tego czasu testujemy nowe manufakturki. Raz jestem całkowicie zachwycona, innym razem dziękujemy za współpracę. Oswoiliśmy kwestie urzędowe. Oswoiliśmy import. Teraz trzeba to sprzedać!
Zdecydowałam się na biżuterię, a nie na kosmetyki, bo wiedziałam, że znalazłam coś unikalnego, wartościowego, czego jeszcze u nas nie ma. Bo wiem, że kobietę łatwiej przekonać do zakupu nowej bransoletki, niż zmiany kremu, który zna i ceni. Bo cały czas trwam w zachwycie! Ale głównie dlatego, że oceniliśmy nasze możliwości, szanse i zagrożenia, a ocena ta wyszła pozytywnie.
Jak to sprzedać? Zaczęliśmy od portali hand-made’owych. Przyjęcie było dobre, sprzedaż sukcesywnie wzrasta. Konieczny był fanpage na FB. Dzięki blogowi informacja o Lili trafiła do wielu z Was. Nie mogło jednak obejść się bez strony. Wiedziałam wcześniej, że się da. Postanowiłam więc sprostać wyzwaniu i… stronę zrobiliśmy sami! Wespół w zespół z moim kochanym mężem. I choć ma wiele niedoskonałości i muszę jeszcze nad nią nieco posiedzieć, jestem z nas dumna. 
Nie było to łatwe. Nie znaliśmy nomenklatury, programowania. No… czarna magia. Wykupiłam jednak domenę i serwer. Oswoiłam WordPressa. Znalazłam szablon strony, wykupiłam go, dowiedziałam się jak podpiąć go pod domenę. I zaczęłam dziubać… Problem polegał na tym, że nasz szablon jest bardzo uniwersalny i miał zainstalowane tak dużo możliwości, stron i gadżetów, że ciężko było cokolwiek zrozumieć. W tym czasie Staszek zrobił internetowy kurs programowania prostych stron w HTML-u. Nie jest to konieczne, ale rozjaśnia kilka spraw. Przejął naszą dłubaninę, ja coś dodawałam, coś zmieniałam. I tak oto www.LiliGarden.pl działa! I to za całe 50 dolarów! Plus co roczne opłaty za serwer i domenę, ale to standard.
Jako mała firma rodzinna, robimy na razie większość sami. Na balkonie ustawiłam mini studio fotograficzne. Na Allegro za 9 zł zakupiłam białe tło. Biżuterię ustawiam na białej desce z naszego regału. Uczę się fotografii produktowej i już widzę różnice pomiędzy pierwszymi zdjęciami, a tymi ostatnimi. Znaczna większość naszej biżuterii to pojedyncze sztuki, kamienie są nieregularne, różnią się. Zdjęć musi więc być dosyć sporo, a czas potrzebny na ich obrobienie trzeba wygospodarować. Nie poradziłabym sobie bez Photoshopa. Program pozwala mi też tworzyć grafiki, niezbędne w promocji sklepu i jego funkcjonowaniu (logotyp, naklejki, itp.). Poniżej wstawiłam zdjęcie kolczyków przed obróbką i po niej. Jest różnica 🙂
I tak… działamy. Mamy sporo planów. Wierzę, że nasza biżuteria skradnie niejedno serce. Już wiele skradła. Największą pochwałą są powracający klienci!
Mam też małą, ale ważną wiadomość dla wszystkich, którzy prowadzą swoje sklepiki z pięknymi rzeczami! Zaproście naszą biżuterię do siebie! 
Przygotowaliśmy ofertę hurtową i z całego serca zapraszamy do kontaktu na lili@liligarden.pl!
A co najważniejsze – zapraszamy na LiliGarden.pl!

Premiera sklepu Lili in the Garden – wygraj bon na zakupy!

Kochani, dzisiaj mamy dzień premiery! Dzisiaj chciałabym Was zaprosić na naszą nową stronę! Dotychczas Lili in the Garden funkcjonowało jedynie na DaWandzie, Pakamerze i Decobazarze. Od dzisiaj oficjalnie zapraszam Was na www.LiliGarden.pl! Czeka tam na Was nasza cudowna biżuteria i jeszcze coś niecoś!

www.LiliGarden.pl

Ale to nie wszystko!

Muszę Wam jeszcze donieść, że w najbliższych dniach spodziewamy się wspaniałych nowości! 
Będą cuda rodem z gorących Indii z kolekcji Dream oraz piękne nowe kamienie! Tym razem zadbaliśmy o to, aby było więcej srebra, będą kamienne kolczyki, bardziej różnorodne rozmiary pierścionków, będą też… motyle! Nowości będziemy sukcesywnie wrzucali na stronę, więc zapraszam do śledzenia! 

Mam też dla Was dwie niespodzianki!

Kod rabatowy dla czytelników Lili 
na 10% zniżki w sklepie
ważny do końca listopada 2014, na hasło
lili-blog

oraz 
zapraszam do konkursu, 
w którym do wygrania jest bon na zakupy w sklepie
 o wartości 100zł!
 Jeśli weźmiecie udział w konkursie, jednocześnie pomożecie mi w promocji nowej strony! Będę Wam więc ogromnie wdzięczna!
A wystarczy:
  • Udostępnić powyższy baner na swoim blogu (podlinkowany do tego posta) lub publicznie na Facebooku (poprzez udostępnienie TEGO zdjęcia) i dać mi o tym znać w komentarzu!
  • Dla przyjemności zapraszam też do spacerku po sklepie – www.LiliGarden.ploraz do polubienia Lili in the Garden na Facebooku – TUTAJ! (tak, tak, to jest inny fanpage niż bloga) 🙂
Na Wasze zgłoszenia będę czekała do 15 sierpnia 2014, do północy. Spośród wszystkich zgłoszeń wylosuję osobę, której przekażę mailowo kod rabatowy do sklepu, o wartości 100zł. Wyniki ogłoszę na blogu między 18 a 22.08.2014.  Nagrody nie można wymienić na pieniądze. Kod ważny będzie do końca września 2014. Na zgłoszenie zwycięzcy będę czekała 10 dni od ogłoszenia wyników.

Kody rabatowe należy wpisać w odpowiednim miejscu podczas składania zamówienia. W razie jakichkolwiek problemów, proszę o kontakt na lili@liligarden.pl.

Przechowujemy biżuterię pięknie!

Tak się jakoś złożyło, że ostatnimi czasy mam w domu bardzo dużo biżuterii. Znaczna większość przeznaczona jest do sklepu, ale sporo też zachowałam na własne potrzeby 🙂 Bo jakże by inaczej! Coraz większy mam więc problem z jej przechowywaniem i coraz częściej rozglądam się za czymś nowym i ciekawym. Uwielbiam wszelkie skrzyneczki i puzderka. Przekonuję się do wieszaczków i miseczek na pierścionki. Zobaczcie, co też interesującego wyszperałam w internecie!

1. Szkatułka Silvery, Home&You, cena: 25zł
2. Cudowne szklane pudełka z Agnetha.Home, cena: 58zł
3. Cudowne pudełeczka marki Bloomingville w idealnych kolorach – fioletowe z okienkiem, ScandiShop.pl, cena: 39zł
4. I miętowe malutkie, ScandiShop.pl, cena: 15zł
5. Królik na pierścionki, Oh Deer, cena: 48,99zł
6. Świetny wieszak z jeleniami, Oh Deer, cena: 37,99zł

7. Szkatułka z ptaszkiem, Home&You, cena: 19zł
8. Magiczne szklane pudełko, Lulu Living, cena: 200zł
9. Wieszak na biżuterię z ptakami, Pracownia miedzi – Pociecha, cena: 59zł
10. Ręcznie malowane talerze na biżuterię, The Object Enthusiast, via Design Love Fest, cena: 25-36$
11. Urocze etui na biżuterię, Szmaciane Misie, cena: 69zł

A jak Wy dziewczyny przechowujecie biżuterię? Jakieś sprytne sposoby?

Facebook