Kosmetyczny post z wiosny

Ten post wiszę Wam od wiosny 🙂 A dokładniej, to planowałam go jeszcze przed porodem. Na bieżąco wrzucałam coś niecoś na Instagram, ale to stanowczo nie wyczerpuje tematu. Nadrabiam więc teraz i podrzucam Wam kilka kosmetycznych perełek, nowości czasu wiosennego, które szczególnie przypadły mi do serca!

Tak naprawdę tych perełek, które odkryłam ostatnimi czasy jest więcej, przewijały się one na szczęście przez Lili. Mam tu na myśli chociażby całą masę naturalnych kosmetyków z Rosa. Panna Poranna, które widzieliście na zdjęciach kilka wpisów temu. Wszystkie nowości Sylveco zasługują na uwagę (wkrótce pokażę Wam tu kolejne)! Nie zapomnijcie też o kosmetykach prosto z Chorwacji, które też niedawno gościły na blogu. Jest tego sporo.

Te tutaj to taki mały miks produktów, które zasługują na specjalne pokazanie.


Słowem wstępu napomknę o hydrolatach Rosa. Panna Poranna. Wiecie, że je uwielbiam, a i są szczególnie bliskie mojemu sercu, bo tworzyłam Rosie całą grafikę. Zachwycam się nimi wciąż – czy to w gorące letnie dni, kiedy są wybawieniem dla skóry w postaci mgiełki, czy o każdej innej porze roku, kiedy służą mi za cudownie pachnące toniki lub po prostu odświeżają cerę w ciągu dnia.

I choć hydrolatów tych nie zaliczam do mojego wiosennego wpisu, muszę Wam o nich przypomnieć!

Wszystkim, którzy sentymentalnie tęsknią już za latem, bardzo polecam mocno kwiatową piwonię.

A tym, którzy jesień kochają całym sercem, najbardziej polecam hydrolat dyniowy! Choć i śliwka i gruszka są boskie. Ale ta dynia…. Mmmmm…

Wszystkie znajdziecie na stronie Rosa. Panna Poranna.


Ależ ananasowe miałam lato! I ananasowo mi do teraz! Tak bardzo bowiem spodobała mi się seria marki Bielenda – Eco Sorbet.

Znajdziemy w niej kosmetyki brzoskwiniowe, malinowe i ananasowe właśnie. Mi najbardziej przypadły do gustu serum i kremik. I kończę już któreś z rzędu opakowania i wciąż jestem bardzo zadowolona. Raz, że kosmetyki mają w sobie taką dobrą, letnią energię, dwa – faktycznie świetnie działają. Trzymają w ryzach moją problematyczną skórę, wyciszają, doskonale koją, przyjemnie rozświetlają. Serum – booster stosuję po oczyszczeniu i tonizowaniu skóry na noc, krem i wieczorem i rano. Ma on w sobie bardzo delikatne rozświetlające drobinki, fajnie więc działa na dzień. W składzie znajdziemy sok z ananasa, kwasy AHA i witaminę C, które razem nawilżają, wyrównują koloryt, rozjaśniają przebarwienia i zapobiegają niedoskonałościom. Zostaję przy ananasie na dłużej!

Kosmetyki znajdziecie w drogeriach.



A to dwie perełki marki Orientana. Uwielbiam obie! To dwa boostery – rozświetlający i regenerujący z grzybkami reishi. Brzmi tajemniczo? Trochę tak!

Ja te grzybki poznałam już jakiś czas temu – stosowałam kremy z tej serii i bardzo je sobie chwaliłam. Grzyby mają działanie przeciwstarzeniowe, antyoksydacyjne, nawilżające i rozjaśniające przebarwienia. Całkiem niedawno do rodzinki dołączyły te dwa skoncentrowane produkty, które ją doskonale uzupełniają.

Moim zdecydowanym faworytem jest booster rozświetlający na dzień z rzeczonymi grzybkami i różeńcem górskim. Jest leciuteńkie i niemal magiczne, bo daje efekt natychmiastowego rozświetlenia. Zawdzięcza to zawartości takich maciupeńkich drobinek, prawie niewidocznych, które rozsmarowane na buzi wyglądają bardzo naturalnie. Kosmetyk świetnie sprawdzał mi się latem, jako leciutki krem pod równie leciutki makijaż mineralny. Odrobina tego rozświetlenia, kilka maźnięć pędzelkiem z mineralnym podkładem i całość wyglądała bardzo fajnie.

Polecam też booster regenerujący, który widocznie poprawia jakość skóry – mam wrażenie, że dzięki niemu jest faktycznie ładnie naprężona. Latem stosowałam go samodzielnie – wymiennie z moimi ananasowymi kosmetykami. Jesienią sprawdza się jako serum pod krem. Lekki, ale czuć, że ma moc.

Kosmetyki znajdziecie na stronie Orientana.

I ponownie Orientana, ale muszę wspomnieć jeszcze o jej maseczkach glinkowych w takich nowych praktycznych opakowaniach! Są to papierowe ekologiczne saszetki idealne na jeden raz. Myślę, że warto to tu zaznaczyć.

Uwielbiam te maski – dzięki zawartości glinki mocno oczyszczają, a dodatki odpowiednio pielęgnują buzię. I jak one pachną! Intensywnie, egzotycznie, uzależniająco.

Mamy trzy rodzaje masek – migdał i szafran (chyba najlepsza, mocno odżywcza), miodla i drzewo herbaciane (cudna do cery problematycznej, przeciwzapalna) oraz imbir i trawa cytrynowa (także świetna na stany zapalne, wzmagająca regenerację i odświeżająca). Do wyboru do koloru. Myślę, że to ten typ kosmetyków, które warto zawsze gdzieś w szufladzie trzymać i sięgać po nie w razie ochoty lub potrzeby – mogą sprawdzić się bardzo dobrze, jako kosmetyki S.O.S.

Maski także dostępne na stronie Orientana.

Zdjęcie z dzidziusiem w tle 🙂 Ale jego głównym bohaterem jest całkiem jeszcze nowy płyn micelarny marki Make Me Bio.

Jest to kosmetyk z rodzaju tych po prostu bardzo przyzwoitych – spełnia doskonale swoją funkcję, ma krótki, prosty i jasny skład, jest naturalny, łagodny, ale skuteczny. Do tego opatrzony w również dosyć jeszcze nową szatę graficzną, całkiem miłą dla oka. Zarzucić mu jedynie mogę brak różanego zapachu, bo przyznam, że na niego liczyłam.

Polecam go bardzo wszystkim zwolennikom prostoty, naturalności i funkcjonalności.

Płyn znajdziecie na stronie Make Me Bio.

Już dłuższy czas temu miałam Wam też donieść o nowościach Oleiq. Już nawet nie pamiętam, kiedy mi się one skończyły. Ale wspomnieć warto, bo to niby proste, a jakże cenne produkty.

Mamy więc olejek z opuncji figowej, który znam z nieco innego wydania od dawna oraz coś zaskakującego – hydrolat z tejże opuncji. Oba zamknięte w charakterystyczne dla marki opakowania w dawnym farmaceutycznym duchu, które osobiście bardzo lubię.

Olejek jest niezwykle cennym specyfikiem o wysokiej sile odmładzającej. „Wykazuje silne działanie antyoksydacyjne, przez co uodparnia skórę na działanie czynników zewnętrznych. Stosowany regularnie wygładza i uelastycznia, poprawia napięcie i koloryt skóry.” Idealnie nadaje się sam w sobie jako olejkowe serum – 2-3 kropelki pod krem. Ja najchętniej łączę jedną – dwie kropelki z wieczorną porcją kremu i taką mieszaninę nakładam na twarz. Mam wrażenie, że w ten sposób najlepiej się wchłania. Można też dodawać go do maseczek – na przykład tych glinkowych z Orientany, aby nie zaschnęły nam na twarzy za szybko.

Niespodzianką był jednak opuncjowy hydrolat. Niestety nie pachnie on jakoś szczególnie ciekawie czy kusząco. Raczej prosto, ziołowo. Polubiła go za to moja skóra, dla której stanowi odświeżający tonik o działaniu przeciwstarzeniowym. Warto dodać go do codziennej pielęgnacji.

Kosmetyki znajdziecie na stronie Sylveco.

Na koniec – marka Duetus i coś szalenie praktycznego – Żel pod prysznic i szampon 2w1!

Po pierwsze – marka ma charakter uniwersalny – jej produkty przeznaczone są do pielęgnacji skóry zarówno pań, jak i panów, co samo w sobie jest niezwykle właśnie praktyczne. Po drugie – mamy tutaj solidną pojemność 500 ml i pompkę, dzięki czemu żel nie kończy się nam za chwilę i bardzo łatwo go stosować pod prysznicem. Po trzecie – jest zwyczajnie ładny! Czarna butelka z charakterystyczną etykietą stanowiącą połączenie intensywnego seledynu z czarnym alchemicznym obrazkiem. Bardzo mi się to podoba.

Ale najważniejsze jest to, że sam żel jest naprawdę świetny. Myje ciało, myje włosy (choć tu przyznam, że z tej możliwości rzadko korzystam), ładnie pachnie, ma dobry skład, nie podrażnia, nie pozostawia uczucia napiętej, szorstkiej skóry, jest delikatny, ale i on ma wyczuwalna moc.

No i jak on ładnie się prezentuje w łazience!

Żel znajdziecie na stronie Sylveco.

Facebook