Drodzy, kochani moi, wpadam na chwilę, żeby donieść uprzejmie, że jesteśmy całe i zdrowe. Mała urodziła się pod koniec kwietnia. Nie było lekko, bo zaplątała się z pępowinę i trzeba było zrobić ekspresową cesarkę… No, nie wspominam tego najlepiej… Ale już jest wszystko dobrze i jest z niej ogromnie mamusiowy bobas. Bardzo potrzebuje bowiem mojej bliskości, co sprawia, że choćby ten wpis planowałam napisać już od jakichś dwóch tygodni…
Ale jest dobrze. Jest czerwiec. A ja mam moje dwa kwiatuszki – Różę i Lilię. Dzieli je 10 lat różnicy, ale rozumieją się doskonale. Róża uwielbia Lilę, cudownie się nią zajmuje. A dzidziuś uspokaja się co wieczór w rękach starszej siostry.
Nie ma więc mnie tutaj za dużo. Jestem teraz głównie dla moich dziewczynek. I chłonę ten czas pełen wzruszeń, miłości, ciepełka, ale też zmęczenia, frustracji i niepokoju. Tak ma być. A czerwiec dodaje wszystkiemu magii! Bujamy się na spokojnie w hamaku z bobaskiem na piersi, leżakujemy w cieniu wiśni, chodzimy na wieczorne spacery, które pachną wszystkimi poprzednimi wakacjami, zajadamy młode ziemniaki i truskawki z naszego ogródeczka. I zamęczamy sąsiadów, kiedy akurat mała czuje się gorzej i beczy okrutnie. Ale tak też być musi.
Wszelkie aktywności zawodowe ograniczyłam więc na razie do minimum. Coś tam czasem dla stałych klientów oczywiście robię i nawet cieszy mnie to bardzo – to takie oderwanie chwilowe od bobasa. Ale nawet fizycznie nie mam czasu i siły na nic nowego czy bardziej absorbującego. Musiałam też niedawno przyznać się do przecenienia moich możliwości. Przed porodem rozpoczęłam pewien projekt, przygotowanie identyfikacji wizualnej. Niestety nie udało nam się z klientkami na czas znaleźć wspólnego do niego klucza. Tego czegoś, co zaskoczy i będzie można iść dalej. Wszystko więc ogromnie się przedłużyło, no i niestety nie zamknęłam projektu w planowanym czasie przed porodem. Być może dlatego, że ten końcowy okres ciąży już był dla mnie bardzo ciężki. Źle się czułam, moja kreatywność i produktywność spadły do minimum. Niemniej jednak obiecałam sobie dosyć szybko do projektu wrócić i zaskoczyć klientki super pomysłami. Tak to sobie wymyślałam, że kiedy Lilka będzie spać, ja będę siadać do komputera i tworzyć. Dwa tygodnie po porodzie zaczęłam więc próbować. I próbowałam skupić się, skoncentrować, uruchomić wszystkie zasoby mojej kreatywności, aby stworzyć coś wyjątkowego i nie zawieźć dziewczyn. I męczyłam się przy tym strasznie… Bo, jak już wspominałam, bobas jest bardzo mamusiowy i potrzebuje mnie często. Wolnych chwil dużo nie było (i nie ma), a jak już były, to ledwo udało mi się coś rozpocząć, już mała wołała o mamę. Zaczęłam czuć się z tym bardzo źle, byłam zmęczona. A wiecie jak to jest – nie służy to ani projektowaniu, ani dzidziusiowi. Decyzja więc zapadła. Jedyna rozsądna w tej sytuacji – zrezygnowałam z projektu. Wytłumaczyłam dziewczynom, zwróciłam pierwszą wpłatę. I choć na początku czułam, że jest to moja porażka, to teraz już wiem, że to było naprawdę jedyne dobre wyjście. Bo najważniejszy jest przecież dzidziuś 🙂 Takie to właśnie są uroki własnej działalności…
Podrzucam Wam jednak kilka motywów, które przygotowałam w tamtym projekcie, a które mi samej się zwyczajnie podobają. Takie klimaty kolorowych lat 70-tych 🙂
Podsyłam też majowego bobasa – Lilię w bzach 🙂 Po więcej zapraszam na Instagram. Też może nie jestem tam teraz za często, ale czasem zaglądam :*
BUZIAKI!