Macie może jeszcze ten piękny słoneczny powakacyjny odcień skóry? Jeśli tak, to zazdroszczę! Ja w tym roku lato skończyłam prawie równie blada jak rozpoczęłam. W zasadzie nie lubię opalania, chyba, że podczas wyjazdu nad jakąś miłą wodę, a w tym roku niestety nie było nam to dane. Co robić? Albo zaakceptować swoją bladość, albo sięgnąć po naszą dzisiejszą gwiazdę Mleczko samoopalające Green People.
Nie da się ukryć, że jest to jakieś wyjście dla wszystkich zbyt bladych. Cóż… pomimo tego, że nie lubię opalania, lubię mieć opaloną skórę. Jeśli więc już sięgam po coś, co zastąpi mi ciepłe promienie (choć bardzo zwodnicze) słońca, musi to być bezpieczne, ekologiczne i łagodne. Tutaj mamy 89% organicznych składników i uznaną w świecie ekokosmetyków markę. Producent informuje, że mleczko „jest bezpieczne także dla osób ze skłonnościami do egzemy i łuszczycy”. Przekonałam się!
Jak to działa? Cytuję: „mleczko zawiera DHA otrzymywany z cukru, reaguje z aminokwasami
znajdującymi się w zewnętrznej warstwie skóry, tworząc brązowe pigmenty. Pomaga uzyskać zdrową, naturalnie wyglądającą opaleniznę bez szkodliwej ekspozycji na słońce.” Warto też dodać, że uzupełniono go w liczne pielęgnujące oleje, ekstrakty i w mój ulubiony – aloes!
znajdującymi się w zewnętrznej warstwie skóry, tworząc brązowe pigmenty. Pomaga uzyskać zdrową, naturalnie wyglądającą opaleniznę bez szkodliwej ekspozycji na słońce.” Warto też dodać, że uzupełniono go w liczne pielęgnujące oleje, ekstrakty i w mój ulubiony – aloes!
Ale co z ta opalenizną? Rzeczywiście widać ją już następnego dnia po wieczornej aplikacji. Mleczko wystarczy rozsmarować na skórze, jak tradycyjny lotion. Nazajutrz – cuda! Zmieniliśmy kolor. Uprzedzam od razu i niestety, że nie jest to taki kolor, jaki daje prawdziwe słońce. Mam wrażenie, że bardziej wpada w pomarańczowy. Pomimo tego warto, bo różnica jest znaczna i to na plus. Mleczko jest więc bardzo łatwe w użytkowaniu, nie pozostawia smug ani plam.
Ma jednak swoje minusy. I to dosyć znaczne. Zacznę od informacji na opakowaniu „great aroma”. Cóż, wspaniały zapach to to nie jest. Jest wręcz nieprzyjemny, choć wiem, że to kwestia gustu. Tworzą go trzy olejki eteryczne – z drzewa sandałowego, wetiweru i geranium. Znam te zapachy i sama nigdy bym ich nie połączyła. Co najgorsze – aromat jest dosyć intensywny i widocznie przeszkadza mi w używaniu kosmetyku.
Za kolejny minus uważam lekko pomarańczowy osad na skórze. Nie jestem pewna czy to pozostałości niewchłoniętego balsamu czy naskórek, który zmienił kolor. Ewidentnie, kiedy zadrapię skórę na nodze, mam go widocznego pod paznokciami. I bardzo mi się to nie podoba. Barwi też nieco piżamy… Rozwiązaniem są częste peelingi, które dodatkowo wzmocnią działanie mleczka i pozwolą substancjom w nich zawartym na lepszą penetrację.
Ogromną zaletą jest opakowanie mleczka. Odpowiednio duże (200ml), jest proste, estetyczne, a co najistotniejsze, bardzo praktyczne. W prosty sposób i bez wielkiego wysiłku naciska się pompkę nawet wtedy, gdy jesteśmy w trakcie smarowania i obie ręce są tłustawe.
Jest to produkt bardzo wydajny – wystarczy niewielka ilość na całe ciało! A samą „kurację”należy powtarzać co kilka dni. Wystarcza więc na bardzo długo. W takim kontekście, wydatek wcale nie jest aż taki duży (92zł).
Polecam mleczko! Bo choć ma swoje wady, najważniejsze dla mnie jest to, że działa – sprawia, że skóra w końcu wygląda na opaloną!
Mleczko z i-apteka.pl