Może i panikarą nie jestem, ale bardzo często się w życiu boję. Co ciekawe – boję się, że za często się boję. Nie wiem czy to skutek naszej polskiej mentalności, babskiej natury, wychowania czy szalejących hormonów? Zapewne mix tych rzeczy. Wypadkowa wszystkich moich dotychczasowych doświadczeń, intensywnie wzmacniana doniesieniami medialnymi, które, co jak co, ale strach potrafią w człowieku wywołać.
Mam wrażenie, że kiedyś inaczej się żyło, bo mniej się wiedziało. Matki mniej bały się o dzieci spędzające całe dnie na podwórku czy w lesie i podające rękę obcym, bo nie atakowały nas ze wszech stron informacje o czyhających pedofilach i mordercach. Nie to, żeby takie rzeczy miejsca nie miały. Po prostu słyszano tylko o jednym przypadku na sto, gdzieś tam, daleko. Tymczasem dzisiaj boję się nawet do szpitala pójść, bo zapewne czyhać tam na mnie będą niekompetentni, pijani lekarze, którzy na pewno zrobią jakiś błąd i w najlepszym przypadku, zaszyją w nerce jakąś szmatkę. Strach się bać!
Moje największe strachy przyszły do mnie, kiedy zaszłam w ciążę. Wcześniej nie było tak źle. Obwiniam tu hormony właśnie i instynkt pierwotny macierzyński. To od tego momentu płakać mi się chce na reklamach, wzruszają mnie byle historie, małe słodziutki dzieci, pieski, ptaszki i inne stwory. Płaczę na filmach i fabularnych i przyrodniczych. Płaczę oglądając głupie filmiki na youtubie i kampanie społeczne. Już teraz wiem, że może i Kamienie na szaniec okażą się dobrym filmem, ale ja nie mogę na niego iść, bo ta historia zawsze tak bardzo mnie wzruszała, że ryczeć będę już, jak pojawi się na ekranie tytuł.
Ja nawet zdaję sobie sprawę z tego, że reklamy tworzone są specjalnie w ten sposób, żeby wzruszać. Pokazują córeczki i ich poświęcające się, zabiegane, zapracowane mamy, którym wszystko wynagradza złoty medal dziecka na olimpiadzie. Albo kiedy kobieta pokazuje mężowi buciki. Albo jak do śpiących o poranku rodziców przychodzą dwie małe dziewczynki, trzymające się za rękę, w koszulkach nocnych. No… nawet jak to piszę, to się wzruszam. I wiem, że ma to na mnie wpływać w ten sposób, że ma wywołać pozytywne skojarzenie z marką i wzmocnić chęć zakupu konkretnego produktu, ale i tak się wzruszam.
Najgorsze są kampanie społeczne i filmiki z nowo narodzonymi, przytulającymi się do mam, dziećmi. Oj, to potrafi wywołać mocny efekt. Kojarzycie niedawny krótki film o dziewczynce, Brytyjce, która przeżywa początek wojny? Z hasłem „to, że to nie zdarzyło się tutaj, to nie znaczy, że w ogóle się nie zdarza”? To jeden z moich największych strachów…
A jakie są te moje strachy w ogóle?
- Najbardziej, panicznie, okrutnie boję się o Różę. I to tak mocno, że czasem to we mnie eksploduje i wybucham płaczem. Nagłym i niepohamowanym. Po chwili przychodzi opamiętanie, ale ten strach we mnie siedzi głęboko.
- Boję się idiotów. Boję się zwłaszcza idiotów, którzy wsiadają za kierownicę po pijaku. Boję się pędzących w BMW idiotów, którzy pozbawieni są jakiejkolwiek wyobraźni. Boję się, bardzo się boję, że kiedyś taki pijany idiota odbierze mi wszystko, co mam. Moją rodzinę.
- Boję się, że sobie nie poradzimy. Że przyjdzie załamanie, ciężki okres, kryzys gospodarczy, bezrobocie i beznadzieja. Że zabraknie na chleb, na dach nad głową. Że nie będziemy w stanie ogarnąć rzeczywistości.
- Zważywszy na ostatnie wydarzenia na Ukrainie, coraz bardziej boję się wojny. Boję się tego, że kiedyś w jednej chwili wszystko to, co znamy może legnąć w gruzach. Przyjdzie ogień, ciągły strach, głód…
- To z tych strachów największych. Ale jest też całkiem sporo mniejszych. Boję się startu samolotu. Przeraża mnie ten moment, kiedy maszyny zaczynają pracować pełną parą, robi się nagle straszny huk, a samolot rozpędza się na pasie startowym. Uspokajam się dopiero wysoko w powietrzu. Katastrofa lotnicza to jeden z moich koszmarów sennych…
- Boję się jeździć po mieście. A najbardziej boję się parkować w centrum Krakowa. Jeśli kiedyś próbowaliście, to może wiecie o co chodzi… Tam w ogóle nie ma miejsca!
- Boję się wchodzić sama do piwnicy. Z za każdego rogu łypią na mnie jakieś potwory…
- Boję się chodzić po ciemku po naszym osiedlu, a już zwłaszcza po okolicznym parku. A nie powinno tak być!
- Boję się za szybko jeździć na nartach. Za mało mam umiejętności i nie do końca wychodzi mi hamowanie.
- Boję się piorunów. Kiedy przychodzi burza, oglądam ją, jak najbardziej, ale z za zamkniętego okna.
- Boję się pająków, węży i jaszczurek.
- Boję się odgłosów wyłaniających się z ciszy, kiedy śpimy w domku rodziców na wsi. Tam jest inaczej, tam wszystko trzeszczy, wiatr szumi, duchy chodzą…
- Boję się być sama nocą. Kiedy zdarzają się takie wieczory (bardzo rzadko), muszę mieć chociaż włączony cały czas telewizor. Jako substytut czyjejś obecności.
- Boję się, kiedy ktoś dzwoni do mnie późnym wieczorem. Boję się złych wiadomości.
- O! A kiedy mój mąż był na misji w Afganistanie nade wszystko bałam się dzwoniącego dzwonka domofonu/drzwi, kiedy nikogo się nie spodziewałam. Za każdym razem myślałam, że dostanę zaraz zawału…
- I boję się, że ta cała lista to tylko wierzchołek góry lodowej moich strachów…
No i cóż pozostaje… Albo gruntowna terapia, albo żyć z tym 🙂
Czego Wy się boicie? Co Was przeraża? Te większe sprawy czy codzienne drobnostki?