Posts Tagged‘serum olejowe’

Dzika Figa z o!Figa

Jakiś czas temu napisała do mnie koleżanka blogerka – Patrycja. Może ją kojarzycie jako SmykuSmyk. Napisała mi w każdym razie, że wypuszcza w świat swoje nowe dziecko. No, może nie dosłownie tak, ale ogólnie chodziło o to, że chciałaby mi podesłać swoje dzieło – serum olejowe. Jak Patrycję lubię, tak musiałam jej wtedy odmówić – moja skóra przechodziła dziwny okres nietolerancji olejków do twarzy. Życzyłam więc sukcesów i przekazałam, że trzymam mocno kciuki.

I kiedy przez mojego Facebooka zaczęła się przewijać pewna kolorowa o!Figa, Patrycja napisała mi tak:

Może jednak zechciałabyś przetestować moje serum? Skład jest naprawdę genialny, bardzo długo go „projektowałam”, a surowce ściągam osobiście z całego świata„.

Cóż mogłam na takie dictum odpowiedzieć? Zgodziłam się wypróbować serum Dzika Figa od o!Figa.

I wiecie co? Nie żałuję! Zupełnie nie żałuję. A wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, bo po dłuższym okresie odstawienia olejów, ten właśnie moja skóra przyjmuje z największą radością! Ale, ale! Żeby nie było – nie jest to takie zwykłe serum olejowe. Zacznijmy więc od początku…

A tu nie pozostaje mi nic innego, jak zacytować sprawczynię całego tego figowego zamieszania:

„Bazą kosmetyku jest wyjątkowy olej z opuncji figowej, nazywany również naturalnym botoksem. Do wyprodukowania litra oleju potrzeba około miliona pestek wydobytych z blisko pół tony owocu! Ogromna zawartość NNKT (blisko 90%!) wyróżnia ten olej na tle innych półproduktów kosmetycznych naturalnego pochodzenia i sprawia, że posiada on niezwykłe wręcz właściwości antyoksydacyjne i wygładzające. Jest również olejem całkowicie niekomedogennym, co oznacza, że doskonale nadaje się do cer problematycznych z tendencjami do wyprysków i zaskórników. Posiada również właściwości nawilżające i regenerujące.

Kolejnym, wyjątkowym olejem w składzie „Dzikiej figi” jest olej z nasion cedru syberyjskiego. Ten bardzo trudno dostępny olej to prawdziwa bomba witaminowa: witamina F (około 70%) E, P, A i B. Doskonale sprawdza się w pielęgnacji cer problematycznych, z tendencjami do wyprysków, działa przeciwstarzeniowo i regeneracyjnie.

Olej z owocu dzikiej róży  to bardzo wysoka zawartość witaminy C i karotenoidów, ma właściwości neutralizujące przebarwienia, łagodzące oraz regenerujące.

W oleju z lnianki siewnej, podobnie jak w oleju z opuncji figowej, występuje ogromne stężenie niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych, dzięki czemu jest prawdziwym remedium w walce ze schorzeniami skóry jak łuszczyca czy egzema. Ponadto bardzo wysoka zawartość naturalnych tokoferoli powoduje, że olej ten jest prawdziwym pogromcą wolnych rodników.

Tetraizopalmitynian askorbylu, to najnowsza i najnowocześniejsza olejowa forma witaminy C. Charakteryzuje się wyjątkową stabilnością, niweluje przebarwienia, pobudza produkcję kolagenu i elastyny i ma silne właściwości antyoksydacyjne.

Nadkrytyczny ekstrakt z dzikiej róży to ponadprzeciętnie wysoka zawartość witaminy A i kwasu Omega 3, doskonały w pielęgnacji cery wrażliwej.”

 

 

Brzmi dobrze, prawda? Brzmi nawet bardzo dobrze i dokładnie odpowiada na potrzeby mojej skóry – sprawdza się do cer problematycznych, regeneruje, wygładza, rozjaśnia przebarwienia. Stosuję go codziennie – niewielką ilość wmasowuję w oczyszczoną, wilgotną jeszcze od toniku skórę. Nie czekam jednak do całkowitego wchłonięcia, jak to sugeruje twórczyni. Już dawno odkryłam, że tego typu produkty znacznie lepiej mi się stosuje, jeśli od razu nałożę krem nawilżający i całość podczas masowania lekko się zemulguje i ładnie wchłonie. Polecam więc wzmacniający krem Vianka jako uzupełnienie pielęgnacji Figą.

Skóra po takiej figowej kuracji jest ewidentnie bardziej elastyczna i jakby zwarta. Miękka w dotyku i uspokojona. Zauważyłam też widoczne rozjaśnienie przebarwień, co jest dla mnie ogromnym plusem kosmetyku. Mam wrażenie, że buzia dzięki niemu jest chroniona przed całym tym szarym, smogowym złem, czającym się na nas, gdy tylko przekroczymy próg domu. Kosmetyk jest przy tym bardzo wydajny, potrzeba bowiem dosłownie kilku kropelek na jedno użycie. Buteleczka więc wystarcza na bardzo długo.

Serum ma też swoje wady, odkryłam dwie. Po pierwsze – etykieta. Po samym spojrzeniu na nią widać, że są to dopiero początki działalności Patrycji. Niestety jest nieczytelna i się odkleja, choć doceniam opuncjowy pomysł. Muszę tu jednak dodać, że jestem na bieżąco i wiem, że od niedawna rozpoczęta jest już współpraca z nową drukarnią, która specjalizuje się w etykietach na kosmetyki. Trzymam za nią kciuki. Wiem też, że Patrycja planuje jakieś specjalne pudełeczka na kosmetyki, których jestem bardzo ciekawa.

Trochę też przeszkadza mi zapach olejku. Jest on wynikiem naturalnych zapachów składników serum. Określiłabym go jako orzechowo-ziemisty. Jak dla mnie niestety nieładny. Bardzo brakuje mi tu dodatku jakiegoś ciekawego olejku eterycznego, może jakiejś mieszanki. Nie za dużo, tak żeby współgrało z dosyć mocnym już zapachem, a jednocześnie było tą pielęgnacyjna wisienką na figowym torcie!

Niemniej jednak jestem z serum bardzo zadowolona i równie bardzo polecam go i Waszej uwadze. Z pewnością warte jest swojej ceny.

Serum o!Figa znajdziecie TUTAJ.

Przepis na mus do twarzy monoi-tamanu

Mam dzisiaj dla Was bardzo prosty przepis na olejowe serum w nieco innej postaci – musu. Ma niezwykle lekką konsystencję, która pod wpływem ciepła palców szybko zmienia się płynny olejek. Mus jest delikatny, ale mocno i przyjemnie odżywia. Stosujemy go na wieczór pod lub zamiast kremu. Polecam też raz-dwa razy na tydzień zamienić go w kondycjonujący peeling – wystarczy łyżeczkę musu zmieszać z łyżeczką sody oczyszczonej i taką mieszaniną masować twarz, następnie zmyć całość naturalnym mydełkiem. Buzia promienieje!

SONY DSC

Podstawą musu jest mój ulubiony olej monoi czyli macerat gardenii tahitańskiej w oleju kokosowym o najcudniejszym zapachu świata! Olej kokosowy, jak zapewne wiecie, pomimo tego, ze na co dzień jest twardy jak masło, ma bardzo niską temperaturę topnienia, więc jak tylko zrobi się cieplej zamienia się w olej płynny. Właśnie tą jego cechę wykorzystujemy w musie. Dodałam do niego olej babassu, który posiada naturalne właściwości emulsyfikujące, dzięki czemu sprawił, że mus jest kremowy, gładki, a wszystkie składniki ładnie połączone.

Do nasze bazy dochodzą kolejne cenne składniki. O młodą i jędrną buzie zadba ekstrakt z zielonej herbaty wraz z naturalnymi polifenolami, a o jej odżywienie i wygładzenie – amarantus. Całość wzbogaca najcięższy olej tamanu, który dodałam dla jego silnych właściwości antybakteryjnych, antywirusowych, przeciwgrzybiczych i regenerujących. Ma on jednak jedną wadę – dosyć intensywny zapach (przynajmniej ten ekologiczny, nierafinowany, tłoczony na zimno). Jeśli wolicie pozostać przy cudnym zapachu oleju monoi, wybierzcie olej rafinowany lub inny, ulubiony.

SONY DSC

Mus do twarzy monoi-tamanu

Składniki

  • 3 łyżki oleju monoi
  • 2 łyżki oleju babassu
  • 1 łyżeczka oleju z zielonej herbaty (macerat w oleju słonecznikowym)
  • 1 łyżeczka oleju z amarantusa
  • 1 łyżeczka oleju tamanu
  • 2 krople witaminy E

(wszystkie składniki z BliskoNatury.pl)

W miseczce mieszamy wszystkie składniki, lekko je ubijając widelcem lub małym mikserem do mleka przez kilka minut. W trakcie mieszania całość przybierze formę olejku. Aby składniki dobrze się połączyły i nie rozdzieliły, przygotowujemy większą miskę pełną kostek lodu, wkładamy do niej miseczkę z olejami lub pojemniczek na krem, do którego została przelana mieszanina. Całość ponownie mieszamy, a lód sprawi, że konsystencja zacznie się stabilizować.

Mus przechowujemy w temperaturze pokojowej. W czasie upałów może się roztapiać, wtedy warto schować go do lodówki. Stosujemy, jak już wspominałam, jak serum olejowe, pod lub zamiast kremu. Polecam tez opisany wyżej sposób na peeling!

(Mus do zdjęć lekko schłodziłam w lodówce)

SONY DSC

Facebook